Wygląda jak scena z filmu sci-fi, ale niestety nią nie jest. Zatoka Meksykańska stanęła w ogniu.
W piątek, 2 lipca, jeden z podwodnych rurociągów, transportujących ciekłe paliwo z pobliskiej platformy wiertniczej na ląd, uległ awarii. Pęknięcie doprowadziło do wycieku gazu, który wydostając się na powierzchnię oceanu uległ samozapłonowi.
Pożar wybuchł na wodach Zatoki Meksykańskiej w pobliżu Półwyspu Jukatan. Pęknięty rurociąg łączy konstrukcję z inną platformą - Ku Maloob Zaap, będącą jednym z kluczowych punktów wydobycia ropy przez meksykański koncern naftowy Pemex. Wytwarza ona ponad 40 procent dziennej produkcji, czyli prawie 1,7 mln baryłek. Podwodny ogień osiągnął średnicę kilkunastu metrów, dlatego gaszono go z kilku statków. Akcja gaśnicza trwała kilkanaście godzin, podczas których zdjęcia i filmy, przedstawiające płonące morze stały się viralem. Nietypowe zjawisko zostało określone mianem ognistego oka.
Firma poinformowała, że w incydencie nikt nie ucierpiał oraz nie doszło do wycieku oleju. Zapowiedziała przeprowadzenie dochodzenia w celu ustalenia przyczyn pożaru.
To kolejny już wypadek zakładu petrochemicznego Pemex. W kwietniu w rafinerii Lázaro Cárdenas w Minatitlán w pobliżu Zatoki Meksykańskiej wybuchł pożar, w wyniku którego rannych zostało siedem osób. W styczniu 2019 roku doszło za to do najbardziej śmiertelnej eksplozji rurociągu w historii Meksyku. Przedziurawiony został jeden z rurociągów, a mieszkańcy próbowali wykorzystać tę okazję i ukraść wyciekające paliwo. Niestety, rurociąg wybuchł, zabijając 137 osób. Jeszcze kilka lat wcześniej czterech pracowników zginęło, 16 zostało rannych, a ponad 300 osób musiało zostać ewakuowanych po eksplozji na platformie w Zatoce Meksykańskiej.
Pożar, który miał miejsce w ten weekend wywołał spore obawy ekologów. Meksykański oddział organizacji Greenpeace stwierdził, że takie katastrofy są zagrożeniami, z którymi stykamy się na co dzień i które wymagają zmiany modelu energetycznego - zgodnie z ich żądaniami.