Jesień zbędnego grania. Czy sparingi międzynarodowe naprawdę są nam potrzebne?

Zobacz również:Jeśli reagować, to właśnie teraz. Zawalić możemy nie jeden turniej, a z automatu dwa (KOMENTARZ)
Belgium v England - UEFA Nations League
Fot. Dean Mouhtaropoulos/Getty Images

Piłkarski terminarz napięty jest do granic możliwości, a mimo tego w trakcie trzech przerw reprezentacyjnych tej jesieni mieliśmy aż osiem kolejek meczów. W większości towarzyskich. Patrząc na liczbę urazów i powstające zamieszanie, zasadne staje się pytanie, czy w dobie pandemii były one w ogóle potrzebne.

Gdy na początku tego sezonu Tottenham w przeciągu 18 dni rozgrywał siedem meczów w Premier League, eliminacjach Ligi Europy oraz Pucharze Ligi, Jose Mourinho został zapytany o to, jak klasyfikuje ważność tych rozgrywek. - Myślę, że Puchar Ligi klasyfikuje się sam - odpowiedział Portugalczyk. FA podjęła decyzję o tym, że mecz Spurs z Chelsea odbędzie się we wtorek, kiedy w czwartek czekały ich eliminacje europejskich pucharów. - Chciałbym powalczyć o Puchar Ligi, ale nie wiem, czy damy radę. Kiedy nasz mecz ustala się na dwa dni wcześniej, to Puchar Ligi sam umieszcza się tam, gdzie jest - dodawał Mourinho

Te słowa pasują dziś do piłki reprezentacyjnej. Można było spodziewać się, że futbol międzynarodowym będzie wielkim przegranym pandemii, bo dominacja rozgrywek klubowych tylko się powiększa. Tyle że patrząc na jesienne zgrupowania można odnieść wrażenie, że UEFA i FIFA - idąc za słowami Mourinho - same pozycjonują swój "produkt" na niższej półce. Porównanie menedżera Tottenhamu pasuje tu jak ulał. Piłka reprezentacyjna, a szczególnie taka Liga Narodów, staje się międzynarodowym odpowiednikiem Pucharu Ligi. Jego początkowo tej jesieni miało nie być. Ale odbywa się i jest jeszcze bardziej trzeciorzędny niż zwykle. Gdyby i mecze w ramach towarzyskiego turnieju, z wyjątkiem baraży do Euro, się nie odbyły, to naprawdę nic by się nie stało.

UZALEŻNIENI OD SAMYCH SIEBIE

Dla wielu takie postawienie sprawy i umniejszanie międzynarodowej piłce jest pewnie oburzające. W końcu historia futbolu to historia wielkich turniejów i ich bohaterów. U nas jest podobnie. Mit założycielski nowoczesnego polskiego piłkarstwa to przecież słynny zwycięski remis na Wembley, nie jakiś triumf naszego klubu. Pokolenie dzisiejszych 20-latków za jakiś czas pewnie nadal będzie mogło sobie z dokładnością przypomnieć, co robiło i w jakich okolicznościach oglądało zwycięstwo kadry Adama Nawałki z Niemcami w 2014 roku. Gdy tylko zbliża się mundial albo mistrzostwa Europy, to widać wzrost zainteresowania, a emocje udzielają się nawet tym zarówno tym kibicom, którzy na co dzień żyją w pełni graniem klubowym, jak i tym, którzy z piłką najczęstszą styczność mając podczas meczów kadry.

To jednak dotyczy wyjątkowych wydarzeń. Mało co jest w stanie zastąpić magię mistrzostw świata, co do tego nie ma dwóch zdań. Problem z piłką reprezentacyjną dotyczy jednak codzienności. Tego, co dzieje się w tych dwu- lub czteroletnich przerwach między turniejami.

201111PYK0072-e1605136330643.jpg
PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

"Guardian" celnie nazywa to samouzależnieniem. Meczów piłkarskich już jest za dużo, ale władzom UEFA i FIFA nie szkodzi dokładać kolejnych. Liga Narodów miała przecież wyeliminować sparingi o nic i nadać im rangę towarzyskiego turnieju. Wyszło trochę plastikowe trofeum, a największe korzyści czerpią z niej te najmniejsze reprezentacje. Tylko taki format otwiera szansę awansu na Euro takim piłkarzom jak Goran Pandev, lider Macedonii Północnej. Wszystko byłoby okej, gdyby nie okazało się, że... sparingi się jednak odbywają.

JAKI SENS SPARINGÓW?

Czy naprawdę światu stałaby się krzywda, gdyby 11 listopada Polska nie grała z Ukrainą, tylko odbyła pierwszy z pozostałych dwóch meczów w Lidze Narodów, za pięć czy sześć dni drugi, a potem wszyscy z zapasem wróciliby do klubów?

Kibic z nawiązką dostaje to, co zabrał wiosną lockdown i mecze rozgrywane są praktycznie każdego dnia. Zawodnicy na najwyższym poziomie występują w klubach co trzy dni, a później jeszcze jeżdżą na mecze reprezentacji. Tych - z uwagi na dodatkowe bezsensowne sparingi obok eliminacji czy Ligi Narodów - jest w ciągu niewiele ponad tygodnia trzy. Cały świat dostosował kalendarz swoich rozgrywek, ale nie UEFA. Terminy LN zostały po staremu i tylko komplikują życie w dobie pandemii.

Niedawno problem mieli Anglicy. Początkowo ich spotkania LN z Belgią oraz Islandią poprzedzać miał towarzyski mecz z Nową Zelandią. Władze tamtejszego związku wycofały się jednak z niego, tłumacząc się kwestiami bezpieczeństwa i zdrowia, ale... termin nie mógł zostać pusty. FA ma umowy z nadawcami telewizyjnymi, więc spotkanie musiało się odbyć. Byle tylko ktoś zagrał z kadrą Garetha Southgate'a i angielska federacja nie musiała płacić milionowych kar. Na szybko udało się załatwić na ten termin sparing z Irlandią, która odpadła ze ścieżki B baraży do Euro (tej samej, z której Słowacja wyłoniła się jako nasz rywal) i miała akurat wolne w okolicach 11 listopada.

I tak Anglicy uniknęli większych komplikacji. Okazało się bowiem, że ich grupowy rywal w Lidze Narodów, Duńczycy, zmagają się w kraju z mutacją wirusa, którego wykryto na fermie zwierząt futerkowych. To wpływało na Islandczyków. Oni bowiem trzy dni przed spotkaniem z Anglią mieli grać w Kopenhadze i w związku z nowymi restrykcjami dotyczącymi podróży, nie mogliby przylecieć na Wyspy Brytyjskie i zagrać na Wembley. Rozważano alternatywne lokalizacje, np. Niemcy lub... Albanię, jednak ostatecznie udało się sytuację rozwiązać tak, by mecz odbył się jw Londynie.

GettyImages-1173657097-1024x674.jpg
Fot. Clive Mason/Getty Images

NIE BRAKUJE ABSURDÓW

W ostatnich tygodniach nie brakowało absurdów, które potwierdzają tylko bezsens rozgrywania międzynarodowych meczów tej jesieni. Włosi, z którymi dopiero co graliśmy, musieli powołać 50 piłkarzy, bo niektórych na zgrupowanie nie puściły kluby, a inni byli zakażeni. Jednocześnie reprezentacji nie mógł prowadzić Roberto Mancini. Ale to jeszcze nic.

Wspomniani Duńczycy grają bez wielu zawodników m.in. z Premier League, bowiem z uwagi na mutację wirusa i nowe restrykcje ci musieliby odbywać dwutygodniową kwarantannę po powrocie do Anglii. W efekcie w minioną środę w Kopenhadze wybrakowana reprezentacja Danii (z uwagi na różne okoliczności nie było 20 piłkarzy) zagrała ze zdziesiątkowaną reprezentacją Szwecji. Po ich stronie z podobnych przyczyn nie wystąpili Victor Lindelöf oraz Robin Olsen. Obu ekip nie prowadzili też ich selekcjonerzy z uwagi na izolację z powodu bliskiego kontaktu z osobą zakażoną. Ba, u Duńczyków nawet asystent Kaspera Hjulmanda, Morten Wieghorst, przechodził kwarantannę i go zabrakło.

Mecz się jednak odbył, bo musiał. Ludzkość nie mogłaby przecież trwać dalej, gdyby Duńczycy nie zagrali wtedy ze Szwedami. Na marginesie, Dania wygrała 2:0.

Albo Martin Odegaard. Miesiąc temu podczas reprezentacyjnej przerwy doznał kontuzji i opuścił sześć meczów Realu Madryt. Teraz cała kadra Norwegii trafiła na 10-dniową kwarantannę, co oznacza, że Odegaarda zabraknie z Villarrealem i Interem w Lidze Mistrzów. W tym czasie będzie się izolował... w hotelu w Oslo.

Osobną historią są kontuzje. Już policzono, że na początku tego sezonu urazy mięśniowe przytrafiają się piłkarzom około 45% częściej niż rok temu. Do grania w klubie co 3-4 dni doszły bowiem aż trzy przerwy reprezentacyjne. Przeciążone organizmy zaczynają się buntować. W listopadzie urazy spośród graczy z Premier League odnieśli przecież chociażby Andy Robertson, Christian Pulisic, Raheem Sterling czy Ben Chilwell. Lista robi się długa.

POTRZEBA ZMIAN

To dobry moment na to, by poważnie porozmawiać o innych rozwiązaniach. Eksperci analizują, że z uwagi na pandemię i zawieszenie rozgrywek, jakie nastąpiło wiosną tego roku, dawny wygląd terminarza piłkarskiego może wrócić dopiero od sezonu... 2023/24. Ma to sens. Przez opóźnione Euro mieliśmy przesunięcie eliminacji oraz Ligi Narodów. Turniej odbędzie się rok później niż planowano i po sezonie granym byle szybko, byle zdążyć, więc ligi też nie wystartują raczej zbyt prędko w wakacje 2021 roku. A przecież w 2022 roku czeka nas mundial w Katarze - wyjątkowy, bo przecież planowany na listopad i grudzień, co znów wywróci kalendarz do góry nogami.

Doszło do sytuacji, w której przerwy reprezentacyjne obrzydzają kibicom drużyn klubowych sezon. Trenerzy narzekają na ich sens - wspomniany Mourinho ironizuje na Instagramie, że ma sześciu graczy, z którymi obecnie może prowadzić zajęcia - a selekcjonerzy na to, że z piłkarzami w kadrze dostają mało czasu. Przygotowania są szarpane i tracą obie strony. Piłka międzynarodowa coraz mocniej skręca w kierunku skupieniu na organizacji gry, opiera się na stałych fragmentach i turnieje są po prostu mniej ciekawe. Kluby z kolei przez palce patrzą na jesienne sparingi reprezentacyjne i drżą, by ich zawodnicy wrócili z nich cali i zdrowi.

Być może wyjściem byłoby rozwiązanie z innych dyscyplin? Skoro terminarz nie unormuje się aż do 2023 roku, to może zamiast czekać, lepiej byłoby wykorzystać sytuację do reform? W siatkówce chociażby panuje wyraźny podział na okres klubowy oraz okres reprezentacyjny. Można sobie wyobrazić sytuację, że przerwa między sezonami ligowymi trwa 2-3 miesiące, w trakcie których w lata parzyste rozgrywane są turnieje, a w nieparzyste - eliminacje. Tyle czasu powinno wystarczyć, by rozegrać 8-10 meczów w grupie.

To oczywiście wymagałoby współpracy UEFA i FIFA oraz spojrzenia holistycznego, dlatego trudno to sobie w tym momencie wyobrazić. Ale obecny kurs jest na tyle niepokojący, że warto szukać rozwiązań. FIFPro już narzeka na to, że piłkarze są wrzuceni w niekończący się cykl i padają z przemęczenia, a teraz to wszystko jedynie przyspieszyło, bo trzeba nadrabiać stracony czas.

Listopadowa przerwa jest ostatnią na kolejne cztery miesiące, więc temat ucichnie. A jest o czym rozmawiać. Toni Kroos narzekał niedawno, że piłkarze stali się marionetkami w rękach FIFA i UEFA. Superpuchary rozgrywane w Azji, poszerzanie turniejów i dokładanie meczów towarzyskich - nic dziwnego, że Niemiec sięga po takie słowa. Tym całym teatrzykiem zmęczeni są już piłkarze, a powoli stają się również widzowie. Warto pamiętać mądre słowa, że czasami mniej oznacza więcej.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.