Znów być kimś. Jak Hansi Flick stawia na nogi reprezentację Niemiec

Zobacz również:Jeśli reagować, to właśnie teraz. Zawalić możemy nie jeden turniej, a z automatu dwa (KOMENTARZ)
Niemcy
Alexander Hassenstein/Getty Images

Na pół roku przed mundialem nikt nie wie, czego się spodziewać po Niemcach. Nowy selekcjoner zrobił wiele, by posprzątać po nieudanych ostatnich latach, ale i tak wszystko wskazuje na to, że po raz pierwszy od szesnastu lat czterokrotni triumfatorzy pojadą na mistrzostwa świata, nie będąc w gronie ścisłych kandydatów do tytułu. Liga Narodów, w której dotąd zbierali okrutne lanie, będzie pierwszym testem nowej drużyny. I pokaże, czy przebudowa zmierza w dobrą stronę.

Niemcy postawili na integrację. Zamiast po sezonie puścić zawodników na urlopy, razem zaprosili ich wraz z rodzinami na zgrupowanie do hiszpańskiej Marbelli. Przed południami ojcowie szli do pracy, by potem dołączyć do żon i dzieci pod palmami. Widok maluchów plątających się wokół boiska treningowego nie przerażał selekcjonera. - Mam wystarczająco dużo wnucząt, by znać się na dzieciach - uśmiechał się Hansi Flick. Gdy obóz dobiegł końca, zawodnicy już we własnym gronie przenieśli się do Herzogenaurach. Ale i tam sztab zadbał, by nie myśleli tylko o piłce i w wolnym czasie uczyli się grać na perkusji. Dla nowo powstającego zespołu bezturniejowe lato to pierwsza i ostatnia okazja do integracji. Przed mundialem czasu już na nią nie będzie.

Patrząc na suche liczby, można powiedzieć, że Flick znowu to zrobił. Zanim świat zdążył dobrze poznać jego nazwisko, zdobył wszystkie trofea, jakie były do wygrania w piłce klubowej. Do Bayernu Monachium wszedł z drzwiami, z miejsca poprawiając wyniki zespołu, który wcześniej wydawał się potrzebować wielkiej reformy. W reprezentacji Niemiec zaczął równie spektakularnie. Pracuje z nią trochę ponad pół roku, a już ma za sobą pięć meczów z przynajmniej czterema zdobytymi bramkami. Na mistrzostwa świata awansował jako pierwszy w Europie, wygrywając wszystkie eliminacyjne mecze i tracąc w nich dwa gole. Jedyny mecz, którego nie zdołał wygrać, to marcowe spotkanie towarzyskie z Holandią. Ani razu jeszcze nie przegrał. Ale suche liczby potrafią zakłamywać rzeczywistość. A już spojrzenie na kontekst sprawia, że w roku mundialowym kompletnie nie wiadomo, czego się po Niemcach spodziewać.

Niepowodzenia na dwóch ostatnich wielkich turniejach, na których nie dobrnęli dalej niż do drugiej rundy, prezentując styl sytych kocurów, sprawiają, że po raz pierwszy od 2006 roku Niemcy pojadą na mistrzostwa świata, atakując z drugiego szeregu. Odkąd za czasów Juergena Klinsmanna spodziewano się klęski, a ostatecznie cieszono się z brązowego medalu, Niemcy zawsze byli jednym z głównych kandydatów do tytułu. Do RPA jechali w 2010 roku jako wicemistrzowie Europy, ze składem pełnym fascynujących młodych talentów. Cztery lata później, jako medaliści czterech kolejnych wielkich turniejów, wreszcie sięgnęli po tytuł. W 2018 roku wydawali się zdolni do obrony mistrzostwa, zwłaszcza że rok wcześniej, rezerwowym składem wygrali Puchar Konfederacji, równolegle zgarniając jeszcze młodzieżowe mistrzostwo Europy. A jednak Joachim Loew poniósł w Rosji klęskę. Kolejne zaś lata pokazały, że nie był to wypadek przy pracy. Trzy lata dzielące mundial i Euro 2020 były z perspektywy Niemców straconym czasem.

Selekcjoner reprezentacji Niemiec
Alexander Hassenstein/Getty Images

KLĘSKI W LIDZE NARODÓW

To, że Niemcy odstają od najlepszych na kontynencie, najbardziej widoczne było dzięki powstaniu Ligi Narodów, która, trochę wbrew ich woli, wymusiła na reprezentacjach częstsze spotkania z rywalami na podobnym poziomie. Pierwsza edycja zakończyła się dla Niemców ostatnim miejscem w grupie, które oznaczałoby spadek do niższej dywizji, gdyby nie zmieniono — spekulowano, że specjalnie pod nich — formuły rozgrywek. Kadra Loewa nie wygrała żadnego z czterech spotkań z Francuzami i Holendrami, tym ostatnim dając się dotkliwie pobić na wyjeździe. W drugim, pandemicznym rozdaniu, nie było wiele lepiej. Niemcy ani razu nie byli wtedy w stanie ograć sąsiadów ze Szwajcarii, wyglądając na jej tle jak rywal o niższej kulturze piłkarskiej. Dzięki szczęśliwym splotom okoliczności udało się do ostatniej kolejki zachować szansę na wygranie grupy, ale Hiszpanie wybili ją z głowy, obnażając wszystkie braki Niemców. Wyjazdowa porażka 0:6 była jednym z największych upokorzeń w historii tamtejszego futbolu. Łącznie Niemcy w Lidze Narodów wygrali dotąd dwa mecze na dziesięć. Oba z Ukrainą. Bilans w bardzo trudnej grupie mistrzostw Europy też nie prezentował się optymistycznie. Dobrze wyglądali Niemcy tylko w meczu z Portugalią. Na tle Francuzów, Anglików czy nawet Węgrów, Niemcy nie grali już jak czołowa drużyna w Europie.

TESTY MOCY

Rozgrywki trzeciej kategorii w tym roku nagle zyskają jednak w Niemczech sporą wagę. Jak dobre były wyniki drużyny Flicka w ostatnich miesiącach i jak obiecująco wyglądał jej styl, tak nie sposób było nie wziąć poprawki na klasę rywali. Niemcy w eliminacjach wyżywali się głównie na znacznie słabszych. Przekonująco miażdżyli Liechtenstein, Armenię, Macedonię Północną czy Islandię, ale już Rumunów pokonali po męczarniach, a Holendrom w meczu towarzyskim dali się zatrzymać. Czerwiec dość mocno wskaże kierunek, w jakim idzie ta kadra. W Lidze Narodów Niemcy dwa razy zmierzą się z Włochami i Anglikami, na dokładkę sprawdzając też Węgrów. Ale to przede wszystkim mecze z finalistami poprzedniego Euro pokażą jak daleko drużynie Flicka do najlepszych. Zwykle w Niemczech silniej niż w innych krajach podkreślano znaczenie mundialu kosztem kontynentalnych mistrzostw. Dla Loewa turnieje europejskie zawsze były tylko rozgrzewką przed mistrzostwami świata, w których widział główny cel. Z racji faktu, że za dwa lata Niemcy zorganizują mistrzostwa Europy, hierarchia się odwróciła. Tym razem to mundial będzie etapem na drodze do turnieju głównego. A Liga Narodów zdefiniuje nastroje przed mundialem, w którym drużyna Flicka zagra z Hiszpanami, Japończykami oraz Kostaryką lub Nową Zelandią. Po rosyjskiej kompromitacji nikt już nie określi tej grupy jako łatwej.

POZIOM ĆWIERĆFINAŁU

Zwłaszcza że rankingi też już nie uzasadniałyby mocarstwowego myślenia. Według rankingu FIFA Niemcy są aktualnie dwunastą drużyną świata, a dziewiątą Europy, gdzieś między Szwajcarią a Danią. Według liczonego inną metodą rankingu Elo zajmują dziewiąte miejsce na świecie, a siódme w Europie, między Włochami a Holandią. Jak by nie patrzeć, to pozycje odległe od ścisłej czołówki. Uprawniające raczej do myślenia o ćwierćfinale turniejów, a nie o strefie medalowej, nie mówiąc o celowaniu w tytuł. Inna sprawa, że akurat ta piłkarska nacja udowodniła, że nigdy nie można jej skreślać. I że najgroźniejsza bywa wtedy, gdy nikt na nią nie liczy, jak było choćby na dwóch pierwszych mundialach w XXI wieku, na których Niemcy zdobywali medale tuż po kompromitacjach na mistrzostwach Europy. W jakiej formie by nie byli, w szerokim gronie kandydatów do tytułu zawsze trzeba ich widzieć.

CIEKAWE NOWE TWARZE

Zwłaszcza że Flick zdążył już dość wyraźnie przebudować zespół także personalnie. Selekcjoner już pierwszymi powołaniami wysłał sygnał, że chce wpuścić do drużyny trochę świeżej krwi i z perspektywy czasu trzeba przyznać, że trafił znakomicie. David Raum, którego pierwszy raz zaprosił do reprezentacji jeszcze zanim zdążył zadebiutować w Bundeslidze, okazał się jednym z odkryć minionego sezonu w lidze niemieckiej. Flick powołał lewego wahadłowego tylko na podstawie jego świetnego sezonu w II-ligowym Greutherze Fuerth. Debiutanckie rozgrywki w Bundeslidze były w wykonaniu gracza Hoffenheim znakomite. 24-latek strzelił trzy gole i zaliczył trzynaście asyst, stanowiąc bardzo poważną alternatywę dla Robina Gosensa, który po zamienieniu Atalanty Bergamo na Inter Mediolan trochę przygasł, także ze względu na problemy zdrowotne. Innym byłym graczem Fuerth, którego Flick powołał do kadry, był środkowy pomocnik Anton Stach, początkowo mający nawet problemy z wywalczeniem sobie miejsca w jedenastce FSV Mainz. Wiosną należał już do najciekawszych graczy na swojej pozycji i dziś wygląda na ciekawą opcję rezerwową dla Joshui Kimmicha i Leona Goretzki.

STWORZONE GWIAZDY

Flick miał więcej podobnie udanych strzałów. Już we wrześniu zaprosił do kadry Karima Adeyemiego, który wówczas nie był jeszcze w ojczyźnie aż tak znany. Napastnik Red Bulla Salzburg rozegrał jednak w Austrii fantastyczny sezon, strzelił 22 gole, zaliczył pięć asyst i za ponad trzydzieści milionów euro przeprowadził się do Borussii Dortmund. 20-latek spotka tam dwa lata starszego Nico Schlotterbecka, który też zadebiutował w kadrze już za czasów Flicka. W minionym sezonie stoper SC Freiburg był jednym z najlepszych obrońców Bundesligi i przyniósł swojemu klubowi dwadzieścia milionów euro. Każdy z tych zawodników udowodnił, że docenienie przez selekcjonera nie było na wyrost. Ale w każdym z przypadków Flick dokonywał ruchów wyprzedzających. Powoływał ich jeszcze zanim następowała eksplozja formy, udowadniając, że potrafi widzieć więcej i budować zawodników na międzynarodowy poziom.

Red Bull Salzburg
Thomas Bachun/DeFodi Images via Getty Images

BEZ PALENIA MOSTÓW

Choć wpuścił jeszcze do kadry Floriana Wirtza, brylantowego rozgrywającego Bayeru Leverkusen czy Lukasa Nmechę, ciekawego napastnika Wolfsburga, być może najważniejszym sukcesem pierwszych miesięcy Flicka było to, że odświeżył kadrę, bez ogłaszania rewolucji i nie paląc żadnych mostów. Wprawdzie nie ma już Toniego Kroosa, który po poprzednich mistrzostwach Europy zakończył reprezentacyjną karierze, ale w kadrze wciąż ważne role odgrywają Manuel Neuer czy Thomas Mueller, powołania otrzymuje Marco Reus, a Mats Hummels, choć nie wystąpił ani razu i nawet się na to nie zanosi, nie został definitywnie skreślony, co jest typowym dyplomatycznym działaniem Flicka. Zamiast ogólnonarodowej debaty na temat stopera Borussii Dortmund, jaką miał nad głową Loew, jest pełne zrozumienie, bo choć trener go nie powołuje, to nie zamyka przed nim definitywnie drzwi. Wykazał się też kreatywnością przy obsadzie niektórych newralgicznych pozycji. Widząc w Kimmichu niekwestionowanego lidera środka pola, musiał znaleźć kogoś, kto sprawdziłby się na prawej obronie. Postawił na doświadczonego Jonasa Hofmanna, który w klubie gra ustawiony znacznie wyżej, ale w reprezentacji jak dotąd dobrze się wywiązywał z obowiązków w defensywie. Inna sprawa, że rozwiązania, które sprawdzały się przeciwko rywalom z europejskiej trzeciej ligi, mogą zostać obnażone przez najlepszych na kontynencie.

ZESPÓŁ BEZ GWIAZD

Flick nie zrywa też całkowicie z dziedzictwem Loewa, jeśli chodzi o styl gry. To już jego poprzednik i wieloletni szef starał się w ostatnich latach zerwać z guardiolowym utrzymywaniem się przy piłce i kombinacyjnym rozgrywaniem, na rzecz szybszej i bezpośredniej gry. W ofensywie ważniejsze role zaczęli odgrywać Leroy Sane, Timo Werner (sześć goli w siedmiu meczach u Flicka), czy Serge Gnabry. Niemcy muszą umieć prowadzić grę, by poradzić sobie ze słabszymi rywalami w ataku pozycyjnym, ale najlepiej powinni się czuć, mając przed sobą przestrzeń, o co w meczach z rywalami z najwyższej półki może być trochę łatwiej. Starał się osiągnąć większą stabilizację w defensywie, zdecydowanie stawiając na duet stoperów Niklas Suele — Antonio Ruediger i dokładając do nich Thila Kehrera, ustawianego asymetrycznie. W fazie posiadania piłki gracz PSG występuje jako trzeci stoper, a po stracie przesuwa się na lewą obronę. Niemieckiej piłce może dziś na wielu pozycjach brakować gwiazd światowego formatu, ale na każdej są piłkarze ograni na poziomie międzynarodowym, z których można rzeźbić ciekawą drużynę. A zeszłoroczny sukces reprezentacji Włoch pokazał, że nawet bez gwiazd, ale z odpowiednio zbilansowanym zespołem, da się namieszać na turnieju.

KONIEC DIE MANNSCHAFT

Niemcy planują to jednak zrobić dopiero za dwa lata. Na razie chcą po prostu znów poczuć, że są na dobrej drodze. Pierwszy krok już został postawiony. Oliver Bierhoff, dyrektor kadry, wykazał gotowość do porzucenia marketingowego sloganu "Die Mannschaft", którego przez lata bronił jak niepodległości, a który w kraju urósł do rangi symbolu występującego w kadrze przerostu formy nad treścią. Im częściej reprezentację w slotach reklamowych nazywano "Drużyną", tym rzadziej sprawiała takie wrażenie na boisku. Im więcej mówiono o jedności, tym mniej było jej widać. Z Flickiem kadra zamiast marką, ma znów stać się grupą chłopaków, którym chce się dobrze życzyć. I która gra w jednym rytmie nie tylko na bębnach.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.