Równo 10 lat temu ukazała się „Czarna biała magia”, najsmutniejszy portret Polski w krajowym rapie

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
czarna-biala-magia-2lp-6248984.jpg

Miejmy za sobą i statement, i pierwszoosobowy nagłówek. Czarna biała magia to w moim odczuciu najlepszy polski album minionej dekady, bez podziału na jakiekolwiek gatunkowe kategorie. Nikt jak Sokół i Marysia Starosta nie uchwycił paradoksu polskości; odwiecznego tańca dwóch demonów, z których jeden pcha ku lepszemu, do przodu, a drugi stara się strącić w mrok.

Jakby teraz, po równej dekadzie od premiery, powiedzieć, o czym jest ta płyta, to w dużej mierze o społecznej erozji. Wiadomo – od razu trzeba wskazać chyba najsłynniejszy wers z albumu, fragment Reszty życia: Nowe bloki śledzą kurs franka, stare śledzą w Biedronkach ceny masła. Ale już wtedy Zepsute miasto było czytelnym rozdźwiękiem pomiędzy tą Warszawą, przedstawianą w opłaconych tekstach na BuzzFeedzie jak tygrys Europy, a Warszawą widzianą z perspektywy tych, którym nie bardzo w niej wyszło. Już wtedy w W dół brzuchem Sokół mówił, że: jesteśmy źli, czyli dobrzy, rozumiesz? Ci dobrzy źli są, bo inaczej zwariujesz. I już wtedy w Nie padnę dostrzegał ryzyko zatracenia się w konsumpcjonizmie, na który jako kraj pokomunistyczny nie byliśmy jeszcze przygotowani. Już nie mówiąc o erozji prywatnej, bo jej poświęcona jest druga połowa, z Borderline na czele.

Sokół czuł, że coś się święci

Może dlatego tak ponura płyta wyszła w, paradoksalnie, tak dobrych dla Polski czasach. Jeszcze żyło się na fali poprzednich dwóch dekad wzrostu, za to bez większych wewnętrznych napięć. Politycy mieli być progresywni, mniejszości respektowane – żeby nie szukać daleko: to była ta kadencja Sejmu, w której działała posłanka Anna Grodzka. Zresztą – o czym my mówimy, skoro za jedno z bardziej palących wydarzeń roku uznawało się wówczas sprawę zapomnianego dziś księdza Lemańskiego. Co prawda i w rzeczywistości, i na Czarnej białej magii płonęła tęcza (nawiązanie do regularnego podpalania tęczowej instalacji artystycznej na stołecznym placu Zbawiciela), a rok w rok 11 listopada Warszawą targały zamieszki, natomiast to jeszcze nie była taka skala nienawiści, jaką Polska tętniła w drugiej połowie dekady. Możliwe, że Sokół czuł, że coś się święci. W 2013 roku wciąż żywe były echa katastrofy smoleńskiej, prowadzące w kolejnych latach do wyznaczania linii demarkacyjnej my kontra oni. Tworzył się podział klasowy z mitycznym latte na sojowym jako symbolem tych najmocniej aspirujących. I coraz głośniej przebąkiwano o tym, że owe aspiracje są zbudowane na podwalinach z papieru: kredytach, śmieciówkach, samozatrudnieniu. Trochę jak w tym słynnym memie: Andrzej, to jebnie. I jak jebnęło, to nie pozbieraliśmy się do teraz.

okół marysia.jpg
fot. materiały promocyjne

Niesamowitym zbiegiem okoliczności jest ten, że Czarna biała magia wyszła ledwie trzy dni po Za młodych na Heroda, studyjnym debiucie Rasmentalism. Z dzisiejszej perspektywy album Sokoła i Marysi można odczytać jako odpowiedź na pytania o istotę lęku przed dorosłością, płynącą od tych, którzy tę dorosłość mają już przepracowaną. Rasmentalism świetnie opisali ten stan bycia w rozkroku pomiędzy gówniarskością, całym świecie w plecaku Moro, basenem, Flirtini, szortami, bikini, a pierwszym zmierzeniem się z poważnymi sprawami. Jeśli Za młodzi na Heroda są w dużym stopniu o tych marzeniach sięgania gwiazd z numeru Buty z betonu, to Czarna biała magia jest właśnie takimi butami. Przypomina, że dalej żyjemy w Polsce.

Dom zły i wieczna zima

W wielu recenzjach sprzed dziesięciu lat zestawia się narrację Sokoła ze stylem opowiadania Wojciecha Smarzowskiego. Reżysera będącego wówczas już w peaku popularności, ale jeszcze nie polaryzującego estetyką; reżysera, którym Sokół był otwarcie zafascynowany, co potwierdzał w wywiadach. To jest piękne jak Smarzowski potrafi obserwować i wyciągać nasze przywary narodowe, a potem obracać je w smutny, dramatyczny żart – mówił tuż po wydaniu Czarnej białej magii w rozmowie z Onetem. Faktycznie – to jest to sama Polska. Czarnej białej magii najbliżej chyba do Domu złego, bo to najbardziej duszny i najsilniej nasączony poczuciem beznadziei obraz Smarzowskiego. Starszy od Sokoła o kilkanaście lat reżyser dobrze zna smak tego poczucia z czasów komuny, zwłaszcza stanu wojennego, który Smarzowski przywitał jako 18-latek – swoją drogą niebywałe, że Czarna biała magia ukazała się dokładnie, co do dnia, w rocznicę tego wydarzenia. Dorastający w Gruzji Sokół też dobrze czuje tę skazę, przynależącą zresztą wszystkim nacjom wywodzącym się z kręgu kulturowego bloku sowieckiego. Skazę, z którą wielu artystów faktycznie radziło sobie przy użyciu żartu; kto czytał Mistrza i Małgorzatę, ten wie. Ale nie Sokół i nie (w Domu złym) Smarzowski.

Dlatego ich wizje Polski to wieczna zima, odór przetrawionego alkoholu, odłażąca lamperia i smutne światło, przebijające się przez brudne okna. Wartością dodaną do tego krajobrazu jest wszechobecny na Czarnej białej magii wokal Marysi Starosty. Świetny – chociaż wcale nie efektowny; często celowo beznamiętny. Jeszcze mocniej podkręcający chłód całości materiału. Już samo to, że Marysia przejęła w całości dwa utwory, robiąc z Zdeptanych kwiatów singiel w duchu PJ Harvey, świadczy o tym, z jak unikatowym w polskiej muzyce materiałem mieliśmy do czynienia. A jednak polski słuchacz był na to gotowy. Czarna biała magia w zaledwie kilka miesięcy pokryła się podwójną platyną, zadebiutowała też na jedynce OLiS – będąc dopiero czternastym polskim albumem rapowym (a pierwszym w karierze Sokoła), któremu udała się ta sztuka.

Czarna, biała, ale inna niż wszystkie

Muzycznie osobna, niemająca żadnego odpowiednika w ówczesnym rapie płyta była mniej pilotowana singlami, bardziej elektryzującymi wówczas współpracami z DJ-em Premierem i SpaceGhostPurppem. Klasyk nowojorskiego brzmienia i głośny newschoolowiec, piewca wyćpanych, undergroundowych brzmień z florydzkich piwnic. Jakimś cudem to wszystko się ze sobą na tej płycie zgrało – może dlatego, że Sokół nieformalnie został wykonawczym całości, sięgając w producenckim obudowaniu swojego konceptu daleko poza krajowe podwórko. I przez tę osobność chyba trudno mówić o Czarnej białej magii jako o moście pomiędzy pierwszą a drugą falą popularności polskiego rapu, choć wychodziła w roku naprawdę poważnych zmian. To w 2013 Solar i Białas wypuścili Stage Diving, zresztą nakładem Prosto Label. Alcomindzi rozpychali się w podziemiu, Paluch wydał swój pierwszy sprzedażowy hit, Lepszego życia dilera, a oprócz Rasmentalism debiuty zaliczyli także KęKę i PRO8L3M – choć w ich przypadku chodzi o ep-kę, nie pełnowymiarowy album. Wszystkie te postacie za moment miały stać się głównymi rozgrywającymi w krajowym rapie.

sokół marysia starosta.jpg
fot. materiały promocyjne

Nie wiadomo, na ile w tej ponownej popularyzacji rapu pomogła Czarna biała magia. Możliwe, że niewiele, bo rapowy mainstream nie zna drugiego tak odpychającego, oblepionego błotem i porażająco smutnego wydawnictwa. Natomiast jest to również płyta, która – zwyczajnie – mówi coś ważnego o swoich czasach. O dzisiejszych też.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0