10 najciekawszych koszykarzy w polskiej ekstraklasie z przeszłością w NBA

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
EdObannon.jpg
Fot. Getty Images

Koszykarze z przeszłością w NBA trafiają do polskiej ekstraklasy już od ponad 25 lat i w międzyczasie przewinęła się ich ponad setka. Większość tylko otarła się o najlepszą ligę świata, ale nie brakowało również takich, którzy zapisali w niej bardzo bogatą kartę.

Dlaczego więc zatytułowałem tą listę "najciekawsi", a nie "najlepsi"? Podam przykład.

Gdy na początku lat 90-tych trafiłem do klasy niemieckojęzycznej w V Liceum Ogólnokształcącym we Wrocławiu, miałem szczęście. Większość nowych kolegów oszalała na punkcie koszykówki i część spośród nich postanowiła zabrać mnie – zagorzałego fanatyka piłki nożnej – na mecz do Hali Ludowej.

Pamiętam, że Śląsk grał z Gwardią, a na parkiecie wyróżniał się przebojowy amerykański rozgrywający Keith Williams. Dla wielu kibiców był on jak przybysz z innej planety. Wrażenie robił sam sposób w jaki się poruszał, co robił z piłką w ręku… "Kicior" nigdy nie zagrał w NBA ani minuty, ale wówczas dla fanów basketu we Wrocławiu był jak lokalny Magic Johnson. Do dziś pozostaje jednym z najlepszych obcokrajowców w historii polskiej koszykówki. Takich przykładów jest więcej. Pojawiali się koszykarze w polskiej ekstraklasie z przeszłością w NBA, a ich historie były rożne. Antoine Joubert, Tyrice Walker czy też Joe McNaull stawali się autentycznymi gwiazdami ekstraklasy i osiągnęli w Polsce dużo więcej niż koszykarze, których umieściłem na tej liście.

"Interesujący" był np. Michael Hawkins – rozgrywający reprezentacji USA (gdy zabrakło w niej zawodników w NBA przez lokaut) na MŚ w 1998 roku. Później wylądował w Śląsku. Lista zawiera nazwiska graczy, o których było głośno za Oceanem, zanim trafili do Polski. Tutaj już poszło im jednak różnie…

1
Oliver Miller

Kolejny uczestnik finałów z 1993 roku i kolega klubowy Richarda Dumasa, który później wylądował w Polsce i to w tym samym zespole z Pruszkowa. Utalentowany center, który miał rzadki dar (ceniony zwłaszcza w obecnej koszykówce, więc niejako pod tym względem wyprzedził epokę) wizji gry i umiejętności podawania. W tamtym sezonie to właśnie on okazał się bohaterem w decydującym meczu numer pięć I rundy z Los Angeles Lakers wygranym po dogrywce. – To był talent na poziomie All Star. Nie bał się w najważniejszych momentach. Nie wygralibyśmy tego meczu i nigdy nie zagralibyśmy w finałach, gdyby nie Oliver - wspomina ówczesny opiekun Suns Paul Westphal. - On na parkiecie widział wszystko. Fantastycznie podawał - dodaje kolega z zespołu (w kolejnym sezonie) Cedric Ceballos. - Nie wygralibyśmy bez niego. Był fantastyczny w tej serii - ocenia Barkley. Jednak nawet on często frustrował się, widząc podejście Millera do koszykówki. Po latach przyznał, że w trakcie jednego z treningów wściekły uderzył go pięścią w nos. Z Phoenix odszedł przedwcześnie po głośnym skandalu, w którym został oskarżony o gwałt.

W swoim najlepszy sezonie (1995/96) z Toronto Raptors notował średnio 12.9 punktów, 7.4 zbiórek i trzech asyst. Zdarzyło się też, że w jednym ze spotkań - niezadowolony z decyzji sędziego - wyrwał krzesełko i rzucił nim w stronę parkietu. Miller nie miał - w przeciwieństwie do Dumasa - problemów z narkotykami, ale z otyłością. W pewnym momencie podczas gry w NBA jego waga osiągnęła 179 kilogramów! Nie mógł więc wytrzymać tempa gry, nie był wystarczająco mobilny, tak więc najpierw wylądował w Grecji, a potem w Polsce. W Pruszkowie słynął z tego, że potrafił zjeść jednego wieczora kilkanaście cheesburgerów. Podziękowano mu stosunkowo szybko - pomimo przebłysków znakomitej gry w kilku meczach. Później grał jeszcze w… Harlem Globetrotters, a nawet wrócił na jeden sezon do Minnesota Timberwolves. Na pewno zmarnowany talent, ale ze względu na obżarstwo. Po zakończeniu kariery trafił na rok do więzienia w stanie Maryland za grożenie innej osobie pistoletem. Ostatnio był widziany jako dealer zakładu z samochodami w Arizonie.

2
Sean Marks

Rozegrał aż jedenaście sezonów w NBA, ale nie to przyniosło mu największą estymę, o czym za chwilę… Zaczynał w 1998 roku w Toronto, ale po dwóch latach reprezentant Nowej Zelandii (czwarte miejsce na mistrzostwach świata 2002 roku!), wiecznie uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony do życia, przyleciał do Wrocławia, aby pomóc prowadzonej przez Macieja Zielińskiego i Adam Wójcika ekipie Śląska w rozgrywkach Suproligi. Trener Andrej Urlep nie był jednak wielkim fanem umiejętności tego skocznego centra i szybko z niego zrezygnował. Później Marks wrócił w połowie sezonu, po czym został wyrzucony po raz drugi! Miał o to duży żal do działaczy Śląska jeszcze wiele lat później. A jego kariera od tego momentu potoczyła się wręcz modelowo.

W NBA znalazł dla siebie niszę - zawodnika z końca ławki rezerwowych, dającego solidne wsparcie na kilka minut, ostro pracującego z innymi centrami na treningach, zawsze gotowego, stuprocentowego profesjonalisty… Właśnie jako zmiennik znalazł się w mistrzowskiej ekipie San Antonio Spurs w 2004/2005 roku. Wtedy zaprzyjaźnił się ze słynnym Gregiem Popovichem i po zakończeniu kariery został jego asystentem. Wspólnie sięgnęli po tytuł raz jeszcze - bijąc Miami Heat z LeBronem Jamesem w finałach 2014 roku. Na tym nie koniec. Jeszcze w San Antonio został asystentem generalnego menedżera, a w 2016 roku Brooklyn Nets zaproponowali mu stanowisko generalnego menedżera tej ambitnej organizacji. Ubiegłego lata Marks namówił Kevina Duranta - trzykrotnego mistrza NBA, jednego z najlepszych koszykarzy tego stulecia - na podpisanie umowy z Nets, a do tego ściągnął również innego mistrza (z Cleveland Cavaliers) Kyrie Irvinga. Przyszłość klubu z Brooklynu wygląda więc bardzo obiecująco, a duża w tym zasługa Nowozelandczyka, któremu swego czasu pokazano drzwi we Wrocławiu.

3
Sherell Ford

Był taki moment, gdy Wojciech Michałowicz - zanim Canal Plus pozyskała prawa do pokazywania NBA w Polsce - zamiast komentować mecze, pełnił funkcję doradcy w Pruszkowie. I to właśnie on w 2002 roku sprowadził do Polski Sherella Forda, który w sezonie 1995/96 rozegrał 23 mecze w bardzo mocnej wtedy ekipie Seattle SuperSonics z Garym Paytonem i Shawnem Kempem. Występujący na pozycji niskiego skrzydłowego Ford, pomimo podpisania gwarantowanej umowy na trzy lata, został jednak zwolniony z Sonics po zaledwie jednym sezonie ze względu na problemy zdrowotne. Wtedy rozpoczął nowy etap swojego życia - obieżyświata. Grał w Grecji, Rosji, Izraelu, Argentynie, a do Pruszkowa trafił po… zdobyciu mistrzostwa Libanu. Takiego podróżnika naszego ekstraklasa jeszcze nie znała.

- Liczymy nie tylko na jego strzeleckie talenty i aktywność na tablicach. Wierzymy, że stanie się prawdziwym liderem naszej bardzo młodej ekipy, a ogromne doświadczenie będzie przekazywał pozostałym zawodnikom MKS - komentował ówczesny trener Arkadiusz Koniecki. Jego kariera w Polsce była absolutnie kuriozalna. Od początku nie przykładał się do treningów, a do tego prowadząc samochód po pijaku uderzył w drzewo. Wtedy MKS rozwiązał z nim kontrakt, ale nie mógł wrócić do Ameryki, bo prokuratura zatrzymała mu paszport. Gdy okazało się, że klub ma problemy z kontuzjami, Koniecki sięgnął po… Forda, który w hitowym meczu z Ideą Śląskiem Wrocław pokazywanym w telewizji zdobył 25 punktów i poprowadził swój zespół do zwycięstwa! Amerykanin trafił również zwycięski rzut, równo z syreną, w Ostrowie. Generalnie - gdy mu się chciało - należał do najlepszych na parkiecie. A że generalnie to mu się jednak nie chciało, zabawił w Pruszkowie niespełna jeden sezon.

4
Tony Wroten

Kolejny zawodnik z cyklu "co by było, gdyby…". Do NBA trafił jako zaledwie 19-latek, a już rok później (sezon 2013/2014) występował w pierwszej piątce przechodzących okres przebudowy Philadelphia 76-ers. Mało tego - już w swoim pierwszym starcie w profesjonalnej karierze zaliczył triple-double (18 punktów, 10 zbiórek, 11 asyst) w wygranym po dogrywce meczu z Houston Rockets. Rok później notował średnio 16.9 punktów, 5.2 asyst i wydawało się, że nawet jeśli nie jest jeszcze wschodzącą gwiazdą ligi, to na pewno ma w niej długą, świetlaną przyszłość. W dwóch spotkaniach potrafił zdobyć powyżej 30 punktów. Imponował przebojowością, szybkością i zdolnościami atlety. Niestety w meczu z Brooklyn Nets zerwał więzadło krzyżowe przednie w prawym kolanie i po długiej rehabilitacji już nigdy nie wrócił do pełni sił. W kolejnym sezonie rozegrał tylko osiem meczów w Sixers, a potem próbował (bezskutecznie) szczęścia w Grizzlies i Knicks.

Do Anwilu Włocławek trafił na początku ubiegłego sezonu, aby odbudować karierę. Zaczął bardzo obiecująco, bo notował średnio 17.1 punktów w pierwszych pięciu meczach. – Idzie mi znakomicie. Mam świetnych kolegów i trenerów we Włocławku. Mamy najlepszych fanów w Europie. Oczywiście moim celem w przyszłości jest powrót do NBA, ale teraz chcę pomóc Anwilowi w wygrywaniu spotkań – mówił. Wroten grał tak dobrze, że Joventut Badalona wykupił w grudniu jego kontrakt za sumę około 50 tysięcy dolarów. Tam zdążył zagrać tylko w czterech meczach, gdy z powodu koronawirusa zawieszono rozgrywki w Hiszpanii. Pod koniec kwietnia obie strony doszły do porozumienia w kwestii rozwiązania umowy. Może więc - gdy epidemia się zakończy - Wroten wróci do Polski?

5
Qyntel Woods

W NBA spędził zaledwie cztery sezony, ale i tak przeszedł do historii i jest wspominany do dziś - nawet w ubiegłym tygodniu Bill Simmons mówił o nim w swoim popularnym podcaście dla Ringera. Zanim słynny futbolista Michael Vick stał się wrogiem publicznym sportowej Ameryki z tego samego powodu, w 2005 roku Woods, wówczas zawodnik Portland Trail Blazers (nazywanych wtedy "Jail Blazers" ze względu na problemy z dyscypliną i prawem przynajmniej kilku koszykarzy) został oskarżony o organizowanie walk psów w swoim domu w specjalnym pokoju ponad garażem. Znaleziono tam ślady krwi na ścianach. Policja skonfiskowała sześć pitbuli. Woods przyznał się do winy, a Blazers natychmiast rozwiązali z nim kontrakt. Dostał wyrok w zawieszeniu i karę grzywny w wysokości 100 tysięcy dolarów. Później występował jeszcze przez chwilę w Miami Heat i New York Knicks, gdzie ówczesny trener Larry Brown wystawiał go nawet w pierwszej piątce (średnie 6.7 pkt, 3.9 zb), po czym trafił do Europy.

W Olympiakosie Pireus rozwiązano z nim kontrakt z powodu palenia marihuany. Paradoksalnie właśnie w Polsce - gdzie aniołem nie był, ale grał dobrze - spędził najlepsze lata swojej kariery. Z Prokomem sięgnął po trzy mistrzowskie tytuły, był także królem strzelców oraz MVP finałów w 2009 roku. Dzięki niemu drużyna z Sopotu osiągnęła historyczny sukces, awansując do ćwierćfinałów Euroligi. Później występował a AZS-ie Koszalin, z którym zajął trzecie miejsce w lidze. Wrócił tam zresztą dwa lata temu już jako 38-latek. Uważany powszechnie za najlepszego obcokrajowca w historii naszej ekstraklasy. W NBA - podobnie jak Richard Dumas - wielki talent z wielkimi problemami, ale w przeciwieństwie do "Ryśka" znalazł swój drugi, koszykarski dom i uratował karierę.

6
Charles O'Bannon

Młodszy brat Eda, który do Polski trafił nawet przed nim - w 1999 roku do Wrocławia. Obaj zdobywali wspólnie mistrzostwo akademickie z UCLA. Charles trafił na dwa sezony do Detroit Pistons, ale w drużynie Granta Hilla rozegrał zaledwie 48 meczów i zdobywał niewiele ponad dwa punkty na mecz. W ekipie Zeptera początkowo nie mógł przekonać do siebie trenera Muli Katzurina i nie odgrywał istotnej roli, ale to się zmieniło w play-offach. Nagle talent O’Bannona eksplodował. Młody skrzydłowy wykorzystał swoją naturalną skoczność i atletyzm, zostając najlepszym zawodnikiem finałowej serii z Anwilem, a tym samym prowadząc Śląsk do mistrzowskiego tytułu. W decydujących meczach popisywał się bardzo efektownymi zagraniami - zwłaszcza alley-oopami po precyzyjnych podaniach z obwodu, do jakich rozentuzjazmowana publiczność w Hali Ludowej nie była wtedy przyzwyczajona. - Dla mnie to jest Michael Jordan! Nigdy czegoś takiego nie widziałem! - krzyczał wtedy siedzący obok mnie redaktor Antoni Bugajski. Nieskromnie przyznam, że w tamtym sezonie wiele razy stawałem w obronie Charlesa, wchodząc w polemikę z redaktorem "Gazety Dolnośląskiej" Mirosławem Maciorowskim, co było o tyle łatwe, że ten nie znał się zupełnie na koszykówce. Twierdził - na przykład - że O’Bannon do niczego się nie nadaje, a historia dopisała zgoła inny scenariusz.

Po finałach prezes Grzegorz Schetyna powiedział do Charlesa (choć wcześniej omal nie rozwiązał z nim kontraktu) "drzwi są otwarte", namawiając do przedłużenia umowy. Ten jednak dostał więcej pieniędzy w Japonii i tam spędził (z krótką przerwą na Benetton Treviso) trzynaście lat swojej interesującej i zasadniczo bardzo oryginalnej kariery. Zarobił sporo, ale czy rzeczywiście spełnił się jako koszykarz? A może to, po prostu, nie miało dla niego największego znaczenia? Charles zawsze lubił spokojne, rodzinne życie, a swoje i tak osiągnął.

7
LaBradford Smith

Bezczelny młokos, który postawił się samemu Michaelowi Jordanowi! 19 marca 1993 Chicago Bulls znajdowali się u szczytów sił, ale w spotkaniu we własnej hali z Washington Bullets nieoczekiwanie nie mogli upilnować drugoroczniaka LaBradforda Smitha. Absolwent prestiżowej uczelni Louisville zdobył tego wieczoru aż 37 punktów, na skuteczności 15/20 z gry i chociaż jego zespół minimalnie przegrał - stał się niespodziewanym bohaterem dnia. Schodząc z parkietu miał szepnąć do ucha Jordanowi: "Fajny mecz, Mike". Gdy spotkali się ponownie w Waszyngtonie - Jordan miał… 36 punktów po dwóch kwartach (47 w całym spotkaniu), za każdym razem mrożąc wzrokiem Smitha. Po latach MJ mówił, że zmyślił historię o rzekomych słowach LaBradforda pod jego adresem, aby "dodać sobie motywacji". Jak było naprawdę? Wiedzą tylko oni dwaj.

Smith miał w tym sezonie - swoim najlepszym w NBA - statystyki rzędu 9.3 punktów i 2.7 asyst. Łącznie w tej lidze spędził jednak tylko cztery sezony - ten ostatni już w barwach Sacramento Kings. W 1997 roku trafił do Pruszkowa, co było wówczas wielkim wydarzeniem, gdyż koszykówka w Polsce przeżywała okres największego prosperity, a na zawodników z przeszłością w NBA spoglądano u nas jak na Toma Cruise’a czy Brada Pitta. Z zespołem Pekaesu awansował do wielkiego finału, gdzie jednak po siedmiu meczach lepszy okazał się Zepter Śląsk Wrocław. Zaraz po tym sezonie Smith wylądował… właśnie w Śląsku, co wzbudziło gigantyczne kontrowersje. Były trener klubu z Pruszkowa Krzysztof Żolik zarzucał Amerykaninowi "niesportową postawę". Wtedy trener Śląska Andrej Urlep mówił mi w trakcie obozu przygotowawczego: "Smith jest najlepszym koszykarzem ligi. Niszczy wszystkich na treningach. On rozwali tę cholerną ligę!". Niestety obaj szybko popadli w konflikt i Smith został wyrzucony z zespołu. Jego kariera skończyła się niedługo później. Potencjał na więcej na pewno miał, talent - jak najbardziej, ale pasję i chęć do gry już tylko momentami.

8
Travis Best

10 sezonów w NBA głównie jako ważny zmiennik w bardzo mocnej drużynie Indiana Pacers to dorobek, który zasługuje na miano najbardziej zasłużonego zawodnika z tej ligi, który kiedykolwiek trafił do polskiej ekstraklasy. W sezonie 1999/2000 notował 8.5 punktów i ponad 3 asysty w zespole, który awansował do wielkiego finału, gdzie po sześciu emocjonującym meczach uległ Los Angeles Lakers z Shaquille O’Nealem w życiowej dyspozycji. W tych samych play-offach trafił rzut za trzy punkty na wagę zwycięstwa w kluczowym spotkaniu numer pięć z groźną ekipą Milwaukee Bucks. Co ciekawe do tego momentu miał skuteczność 2/14 z gry! – Nie zawahałem się jednak ani przez ułamek sekundy. Czułem się dobrze. Reggie (Miller) kazał nam po każdym treningu zostawać i ćwiczyć rzuty z dystansu. To zaprocentowało. Mieliśmy bardzo mocny zespół. W każdym roku walczyliśmy o mistrzostwo - wspomina Best, który po odejściu z Pacers (najlepszy indywidualny sezon rok później - 11.9 pkt, 6.1 as) występował jeszcze w Chicago, Miami, Dallas i New Jersey. Później trafił do Europy - najpierw do Kazania i Bolonii, a w 2007 do mistrzowskiej drużyny Asseco Prokom Gdynia.

Wtedy klub z Trójmiasta, będący w rękach miliardera Ryszarda Krauze, miał najwyższy budżet w historii ekstraklasy - 25 milionów złotych. Best dostał najwyższy kontrakt w granicach miliona dolarów, ale nie spełnił oczekiwań i został zwolniony już w listopadzie. Warto dodać, że absolwent uczelni Georgia Tech - uważany przez wielu fachowców za najlepszego rozgrywającego w jej historii - grał z wielkimi gwiazdami nie tylko na parkiecie, ale i poza nim. Wystąpił bowiem w epizodycznej roli w słynnym filmie Spike’a Lee "He Got Game".

9
Ed O'Bannon

W 1995 roku poprowadził UCLA do akademickiego mistrzostwa Stanów Zjednoczonych, będąc wybranym Zawodnikiem Roku w NCAA i zdobywając średnio aż 30 punktów. Zaowocowało to bardzo wysokim dziewiątym wyborem w drafcie. O’Bannon trafił do New Jersey Nets, ale w dwóch sezonach gry - głównie w roli zmiennika - rozczarował, notując średnio 6.2 i 4.2 punkty. Później na krótko trafił do Dallas Mavericks i znalazł się poza NBA. – Nie trafiałem rzutów, zdejmowano mnie z parkietu i w konsekwencji przestawałem wierzyć w siebie - wspominał po latach. Warto jednak dodać, że jeszcze na obozie przygotowawczym na UCLA doznał bardzo poważnej kontuzji kolana. Lekarze mówili wtedy, że "może mieć nawet problemy z chodzeniem", a jednak przeszedł pełną rehabilitację i został gwiazdą swojej drużyny.

Problemy z kolanem zaczęły o sobie przypominać coraz bardziej i coraz częściej, gdy już przeszedł na zawodowstwo. Do Polski trafił po epizodach w Hiszpanii i w Argentynie, występując w aż trzech klubach - Anwilu Włocławek (reklamowany jako "wielka gwiazda z NBA"), Polonii Warszawa i Astorii Bydgoszcz. Najlepiej prezentował się właśnie w barwach Anwilu (średnio ponad 17 punktów i 9 zbiórek na mecz), który poprowadził do półfinału Pucharu Saporty. W stolicy grał przyzwoicie, chociaż nie brakowało takich, którzy twierdzili, że najlepiej radzi sobie w innym klubie - warszawskim Barbadosie po godzinach. O’Bannon był bardzo sympatycznym, lubianym przez kolegów zawodnikiem, ale występował w Polsce już trochę bez werwy i pasji do koszykówki. Odnalazł ją w sobie na nowo niedawno, już po zakończeniu kariery, gdy wytoczył głośny proces przeciwko NCAA, domagając się, aby sportowcy w ligach uniwersyteckich zostali dopuszczeni do podziału (dodajmy - gigantycznych) zysków ze sprzedaży praw telewizyjnych czy pamiątek klubowych. Tym samym uruchomił lawinę, która może w przyszłości zmienić amerykański sport. Znów zrobiło się o nim bardzo głośno. Swoje starania opisał w wydanej niedawno książce "Court Justice. The Inside Story of my Battle Against the NCAA".

10
Richard Dumas

Bezdyskusyjnie największy talent, jaki kiedykolwiek grał w Polsce. Richard Dumas miał jednak "ciemną stronę", która w pewnym momencie zawładnęła nim na dobre. Phoenix Suns wybrali go w drafcie w 1991 roku, ale na cały pierwszy sezon został zdyskwalifikowany z powodu zażywania narkotyków. Rok później, jako debiutant, zdobywał średnio 15.8 punktów na niezwykłej skuteczności 52.4 procent z gry, zajmując pozycję niskiego skrzydłowego w pierwszej piątce zespołu, mającego najlepszy bilans (62-20) w lidze. W przypomnianych przez dokument finałach Bulls - Suns w wielu momentach - choć nie był desygnowanym do tego obrońcą numer jeden, to zadanie przypadło Danowi Majerle - musiał grać w obronie przeciwko Michaelowi Jordanowi, co wychodziło mu raczej kiepsko. Błyszczał natomiast w ataku - w pamiętnym meczu numer pięć w Chicago, w którym koszykarze z Phoenix zepsuli Bykom mistrzowską paradę zdobył aż 25 punktów, będąc obok Charlesa Barkleya najlepszym zawodnikiem swojej drużyny. – On skakał tak wysoko, że mógłby wyskoczyć z America West Arena. Gdyby był abstynentem, mógłby zostać w przyszłości wielkim graczem - wspomina po latach Barkley, dodając: - Mój młodszy brat zmarł z powodu narkotyków, mając 40 lat, więc to jest dla mnie delikatny temat. Wiem jednak jedno, jeśli ktoś ma problem z ćpaniem, to nic nie możesz na to poradzić, jeśli on sam się nie zmieni. Suns zrobili wszystko, co w ich mocy, aby pomóc Richardowi. To był dobry chłopak, ale nie dał rady w walce z nałogiem.

Dumas stał się niestety "bohaterem jednego hitu". Kolejny sezon spędził na odwyku, później wrócił jeszcze na 15 meczów, zawalił kolejny test na obecność narkotyków i wylądował na bruku. Na krótko przygarnęli go Philadelphia 76ers, gdzie John Lucas zbudował zespół w oparciu o bardzo utalentowanych zawodników z trudną przeszłością, po czym oznajmił w wywiadzie: “straciłem zainteresowanie koszykówką”. Kontynuował jednak grę w Europie, gdzie rzadko wytrzymywał cały sezon w barwach jednej drużyny. W 1998 roku zawitał do Pruszkowa i - jak to robił w przeszłości - zachwycił w debiucie przeciwko Śląskowi w hali Rokita w Brzegu Dolnym. – Momentami wyglądał jak koszykarz NBA. Z innej półki. No, ale zobaczymy, czy to utrzyma - mówił mi wtedy siedzący obok Grzegorz Schetyna, prezes Śląska, architekt wielkich sukcesów tego klubu w tamtych czasach.

Nie utrzymał. Zagrał tylko w pięciu meczach, po czym wyleciał na święta Bożego Narodzenia i już nigdy do Polski nie wrócił. W Pruszkowie pił na potęgę. Koledzy z zespołu mówili, że na treningach, a nawet w trakcie meczów, był wyraźnie pod wpływem alkoholu, a i tak… na parkiecie się wyróżniał. Później próbował jeszcze szczęścia w Bośni, Wielkiej Brytanii czy Portoryko, ale zawsze z tym samym skutkiem. W 2003 roku roku zakończył karierę, po czym słuch o nim zaginął. Do mediów trafił dziesięć lat później – pracując jako dozorca w sklepie na terenie bazy wojskowej, kradł papierosy i alkohol. Przyznał się do winy i dostał trzy lata w zawieszeniu. Obiecująca, ale krótka kariera, smutne życie… Gdy rozmawiałem z nim w autokarze Pekaesu po meczu w Brzegu Dolnym, mówił w wywiadzie, który opublikowałem w tygodniku "Superbasket": - Wiem, że popełniłem dużo błędów, ale mam to już za sobą.

Chyba sam jednak w to nie wierzył…

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
W jego sercu na zawsze pozostaje Los Angeles i drużyna Jeziorowców. Marcin Harasimowicz przesyła korespondencję z USA, gdzie opisuje najważniejsze wydarzenia ze świata NBA.