Minęły już dwie dekady od premiery albumu, który na nowo zdefiniował uliczny rap. Ale jego historia jest nawet bardziej wciągająca niż on sam.
Artykuł pierwotnie opublikowany w styczniu 2020 roku
W pogoni za lepszej jakości życiem słusznie dorobiło się miana jednego z najważniejszych albumów w historii krajowego rapu, ale jego dzieje są wyjątkowo skomplikowane. Dziś jest dobra okazja, by do nich powrócić, gdyż wydawnictwu właśnie stuknęło 20 lat.
W paru miejscach możecie być bardzo zaskoczeni...
Złe miłego początki
Jakkolwiek nieprawdopodobnie to zabrzmi z uwagi na estymę, jaką cieszy się album, droga do wydania go wcale nie była prosta. Ba, możemy mówić o trasie pełnej serpentyn i niepewności. Przede wszystkim W pogoni nie było wynikiem wielkiej przyjaźni między członkami klasycznego duetu MC/producent. Ajron tak naprawdę słabo znał prywatnie Małolata, był za to zajarany jego wczesną twórczością. Historie z sąsiedztwa, Rap robię i 5 sekund – te trzy tracki stały się z czasem kamieniem węgielnym późniejszej współpracy warszawiaków.
Sprawy nie ułatwiał też fakt, że brat Pezeta miał już prawie skończoną płytę z Ciechem w ramach projektu Żądło. Bit do Wkurwiam się miał pierwotnie znaleźć się na tym wydawnictwie, ale członek Szybkiego Szmalu ostatecznie się do niego nie dograł. Kawał albumu bazuje zresztą na przekształceniach niezrealizowanych pomysłów – w pierwotnej wersji Przestępczych myśli na refrenie pojawiał się Lerek, a nie było Włodiego, za to podkład do Rapu z boiska miał trafić do Eldo. I pewnie tak by się stało, gdyby reprezentant Grammatika nie uznał go za... zbyt naiwny.
Zresztą pierwsza ze wspomnianych produkcji, co tu dużo kryć, udupiła wydanie krążka pod skrzydłami ITI, a dokładniej legendarnego już EmbargoNagrania. Gdy producent wykonawczy usłyszał Kaplińskiego rapującego o handlu heroiną, zrobił obu chłopakom awanturę. Przez półtora roku inne labele również nie garnęły się do wypuszczenia materiału, dlatego w głowach autorów kiełkowała nawet myśl z gatunku tych dotyczących łapania się brzytwy – czyli namówienia wspólnego kumpla, by zainwestował swój luźny hajs. Demo zrobiło jednak wrażenie w Prosto i z ewentualnego netowego nielegala zrobił się legal (niemal) pełną gębą.
Pod prąd z rapem i na bakier z prawem
Słowa niemal użyliśmy nie bez kozery. Choć legalny debiut warszawskiego duetu wreszcie dobił do brzegu, jeśli chodzi o samą opcję release'ową, nie było sensu zbyt głośno strzelać korkami od szampanów. W okolicach premiery burzliwa, naznaczona dilerką przeszłość dogoniła Małolata, który trafił do aresztu za posiadanie i handel narkotykami. Promowanie płyty za pomocą koncertów czy coraz to nowszych teledysków stało się więc niemożliwe.
Musiała zadziałać poczta pantoflowa. Jasne, w tamtych czasach latała jak należy, pozwalając ciekawym materiałom (nawet tym z podziemnym rodowodem) na niesienie się po sieci, ale krążek Prosto zadebiutował na... 50. miejscu OLiS, pozostając daleko nie tylko za wydawkami znanych artystów, ale też trylionem składaków dźwiękowego mydła. Najwyższa pozycja, czyli 14., też nie licuje z jego późniejszą ważnością.
Na słaby sprzedażowo debiut złożyło się nie tylko crime story reprezentanta Ursynowa. Ten album od początku do końca musiał mierzyć się z licznymi, mniej lub bardziej zasadnymi zarzutami. Małolat obrywał po głowie za swoją graniczną szczerość, niespotykaną nawet w ówczesnej liryce chodnika. Jako że był to czas legitymizowania miękkich narkotyków i glanowania tych twardych, diler goniący herę i nawijający o spigulonych stołecznych klubach nie mógł spotkać się z wielkim entuzjazmem. Nawet jeśli jego wcześniejsza, obarczona młodzieńczą niepewnością jutra postawa życiowa została przesączona przez mocno krytyczny filtr.
Fanów nie przydawało mu również rymowanie tych samych słów w dwuwersach. Buty-buty szybko stało się pozaforumkowym memem, wcale nie mniejszym niż późniejszy rajfajzen. O ile w drugim przypadku było się z czego pośmiać, o tyle w pierwszym nie zrozumiano konwencji, która zwyczajnie zakładała rzucenie wszystkich sił na płynność i spójność storytellingów pisanych wątrobą, nie głową. No i która stała się też znakiem rozpoznawczym stołecznego MC.
Nieco mniej pretensji było do producenta, chociaż i on – mimo niewątpliwego skilla – był posądzany o kalkowanie stylówy Noona, zresztą chwilę po solidnym konflikcie z grupą Fatum za remix kawałka Nie jestem dawno. Nie da się ukryć, że twórczy mindset zbliżał obu producentów do siebie (nie mogło być zresztą inaczej, skoro zakumplowali się pod koniec lat 90. na forum Enigmy, stale wymieniając się winylami i bitami, po czym w kolejnych latach się zaprzyjaźnili). Bitmejker nadawał jednak każdemu podkładowi autorski sznyt, dbając przede wszystkim o osobne brzmienie bębnów, które determinowało całość produkcji. To był emblematyczny prod-tag w czasach, gdy tego pojęcia jeszcze nie znano.
Poczucie niedosytu
Mimo rozlicznych trudności wraz z upływem czasu materiał zyskiwać na znaczeniu, wychowując – jak już wspomnieliśmy wcześniej – kolejne pokolenie słuchaczy. Był pionierski, otworzył rodzime rapy na nielegal związany z lataniem z niekoniecznie tolerowanym towarem... i humorystyczny rys w hardym zaułku.
To jednak ważna, lecz zaoczna klasyczność. Summa summarum nie było przypadku w tym, że zarówno Małolat jak i Ajron zaczęli funkcjonować obok środowiska. Ten pierwszy odgrażał się, że ma zamiar przycisnąć, ale jego kolejne wydawnictwo (Dziś w moim mieście z Pezetem) ukazało się pięć lat później, więc prawdziwie odpalił dopiero w następnej dekadzie. Drugi miał w planach zrobienie albumu ze wspomnianym już Pezetem, lecz współpraca zakończyła się na sześciu kawałkach. Co ciekawe podkład do luźnego W moim świecie był niepublikowanym remixem tracku Emotion Capture znanego z Gier studyjnych Noona. Półtora roku po premierze W pogoni producent wyjechał, bo chciał odciąć się od środowiska i zostawić muzykę za sobą, poświęcając się szeroko rozumianej kinematografii (jak się okazało: z sukcesami). I już nigdy, mimo założenia fanpage'a i podgrzewania atmosfery w 2013, do muzyki nie wrócił.