20 lat „Meteory”: płyta, która pogrzebała nu metal i dała Linkin Park nieśmiertelność

Zobacz również:Linkin Park rusza w trasę? Chestera Benningtona ma zastąpić kobieta
Meteora.jpg
fot. okładka albumu "Meteora"

24 klasztory, znajdujące się na ponad 500-metrowych skałach. Przy gorszej pogodzie – skąpane w chmurach; to tylko podkreśla niesamowitość tego miejsca. Co ciekawe, w sześciu z nich dalej mieszkają mnisi. Meteory – bodaj największa turystyczna atrakcja Grecji. Nie ma autokarowej objazdówki po tym kraju bez obowiązkowego przystanku przy tym pomniku historii.

Członkowie Linkin Park w Meteorach nie byli, ale zobaczyli kiedyś klasztory na turystycznej ulotce. Ta nazwa była epicka, potężna i dynamiczna. Dokładnie taki miał być nasz album – powiedział później Mike Shinoda. Ot i cała historia tytułu.

Kiedy Limp Bizkit sprzedawali tylko trochę więcej płyt niż Michał Wiśniewski

Wiele wskazywało na to, że im się nie uda. Przeskoczyć komercyjny sukces Hybrid Theory, najlepiej sprzedającego się muzycznego debiutu XXI wieku (do dziś na całym świecie rozeszło się ponad 27 milionów egzemplarzy krążka) to jedno. Ale w 2003 roku nu metal wyraźnie spowolnił. Pod koniec 90's i na początku 00's wysypało kapelami łączącymi rap z rockiem, jednak masowa fascynacja nurtem okazała się nietrwała. Czerwona lampka mogła zapalić się już w 2002, kiedy Untouchables Korna i LoveHateTragedy Papa Roach cieszyły się dużo mniejszym zainteresowaniem niż poprzednie wydawnictwa tych czołowych dla gatunku składów, wydanych w złotym dla nu metalu okresie przełomu mileniów. Jeszcze w roku 2000 Limp Bizkit potrafili wykręcić sprzedażowy wynik Chocolate Starfish And The Hot Dog Flavoured Water na poziomie 10 milionów sprzedanych kopii, by w 2003 Results May Vary globalnie dobijało do zaledwie 2 milionów, zyskując w dodatku koszmarne recenzje. Jak na tamte czasy i tamten zespół – wynik dramatyczny. Przypominamy: to były lata, w których Ich Troje potrafiło pchnąć w samej Polsce milion sprzedanych egzemplarzy Ad.4.

"The Matrix Reloaded" Premiere - Black Carpet
Linkin Park, rok 2003, fot. L. Cohen/WireImage/GettyImages

Tymczasem Linkin Park, jak podkreślali w dokumentach towarzyszących wydaniu Meteory, nie czuli przytłaczającej presji. Inna sprawa, że można tak mówić, kiedy jest się przed 30-tką i już ustawiło do końca życia nie tylko siebie, ale i kilka pokoleń własnej rodziny. Do szalonej sprzedaży Hybrid Theory należy przecież doliczyć także wpływy z koncertów, a kalifornijczycy byli wówczas zespołem numer jeden. Oraz tantiemy za In The End, One Step Closer, Crawling i inne kawałki, które dosłownie wyskakiwały z lodówki. Oraz zyski z Reanimation, nagranej niejako po godzinach płyty z remiksami utworów z Hybrid Theory, która szybciutko stała się czwartym najbardziej kasowym remix-albumem w historii muzyki. Pozostając w obszarze greckiej kultury – bliżej niż do Meteorów członkom Linkin Park było do króla Midasa.

Może i presja była, ale nie wynikała z oczekiwań otoczenia, a z tego, do czego dążyliśmy jako zespół. Jak wracałem do „Hybrid Theory” i „Reanimation”, czułem, że to świetne rzeczy. Nie osiągnęlibyśmy takiego sukcesu, gdybyśmy nagrywali jakieś gówno. Było jasne, że „Meteora” po prostu musi być dobra – powiedział w rozmowie z Kerrang Brad Delson, gitarzysta Linkin Park.

„Meteora”, płyta drogi

Za powstaniem Meteory nie kryje się żadna niesamowita historia. Muzycy od początku 2001 roku byli w nieustannych rozjazdach; ich poprzednie wydawnictwa promowały trasy Hybrid Theory World Tour i LP Underground World Tour. Pisali i komponowali w drodze; Mike Shinoda żartował później, że niewiele różniło się to od lat 90., kiedy jako Xero (pierwsza nazwa Linkin Park) dopiero zaczynali, tworząc w chałupniczych warunkach.

Taki model pracy ma jeden wielki plus. Pozwala uchwycić ten element spontaniczności, o który bardzo trudno, siedząc w wynajętym studiu – przekonywał w dokumencie The Making Of Meteora Dave Farrell, basista Linkin Park.

Natomiast, co trzeba podkreślić, nie robili niczego na kolanie. Proces powstania dwunastu utworów i jednego skitu, składających się na niespełna 37-minutową Meteorę, trwał 18 miesięcy, ale na przykład takie Breaking The Habit Shinoda pisał od... 1997 roku. Wbrew obiegowej opinii to nie jest utwór o Chesterze Benningtonie i jego dawnych, narkotykowych problemach, ale innym przyjacielu Mike'a.

Podam przykład – mówił w wywiadzie dla Spin Magazine Shinoda. Tylko do numeru „Somewhere I Belong” napisaliśmy 40 różnych refrenów. Puszczaliśmy każdy z nich znajomym. Kiedy mówili, że jest fajny, wściekaliśmy się, bo oczekiwaliśmy odpowiedzi: „Boże, to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem”. A potem dziękowaliśmy im i pisaliśmy dalej. Swoją drogą to dzięki niemu Faint brzmi tak, jak brzmi. Pierwotna wersja utworu, napisana przez Brada Delsona, zaczynała się od rytmu serca – 70 uderzeń na minutę. Ale Shinoda bawił się nim tak długo, aż wpadł na pomysł, żeby dwukrotnie zwiększyć tempo. I tak już zostało.

To on i producent Don Gilmore (odpowiadający także za brzmienie Hybrid Theory) byli nieformalnymi kierownikami prac nad Meteorą. Aczkolwiek reszta zespołu też aktywnie włączała się w techniczne aspekty tworzenia płyty; podobno zainteresowali się tym przy nagrywaniu Reanimation. Ale najważniejsze było co innego. Podczas powstawania Hybrid Theory uczyli się, jak być zespołem. Przy Meteorze uczyli się, jak być zespołem numer jeden na świecie. Nie sprzedawać odbiorcom drugi raz tego samego, ale i nie wykonywać drastycznej wolty, która stałaby na kontrze względem tego, jak chcieli wówczas grać. A chcieli grać... dość podobnie do tego, co prezentowali na Hybrid Theory. Może trochę bardziej popowo.

Ulubieńcy świata, ulubieńcy Polski

I to im się udało. Lżejsza od debiutu Meteora sprzedała się co prawda w liczbie tylko 16 milionów egzemplarzy, ale kto wie, czy singlowo nie była jeszcze mocniejsza od poprzedniczki. Somewhere I Belong? Esencja zawartości krążka. Faint to ten utwór, na który najmocniej zwracało się uwagę przy pierwszym odsłuchu płyty, Breaking The Habit zaspokajało zapotrzebowanie na singiel radio-friendly, a Numb trochę niespodziewanie stało się drugim obok In The End największym hitem zespołu. Linkin Park wyszli poza nu metal, stając się kapelą popową. Nie dopadł ich syndrom kolejnego albumu, frekwencyjny dołek, będący solą w oku praktycznie całej konkurencji – może tylko System Of A Down przy kolejnej płycie obronili się sprzedażowo, ale akurat im, w odróżnieniu od reszty nu metalowej ferajny, zawsze bliżej było do środowiska ciężkiego rocka. A nagrywając z Jayem Z w 2004 roku Collision Course pokazali, że wbrew pozorom rapowo-gitarowe crossovery nie odeszły jeszcze do lamusa. Nawet jeśli nu metal przegrywał wśród bardziej mainstreamowych słuchaczy z 00'sowym r'n'b i hedonistycznym rapem z parafii 50 Centa, a wśród ambitniejszych – z new rock revolution.

Meteora i Hybrid Theory wystarczyły, by Linkin Park awansowali do panteonu zespołów ponadczasowych, a przecież to nie jest tak, że ich kolejne wydawnictwa przepadały z kretesem. Przeciwnie – Minutes To Midnight z 2007 roku tylko w pierwszym tygodniu sprzedaży zeszło w Stanach w nakładzie 630 000 egzemplarzy (Meteora w 810 000), w dodatku to na tej płycie znajdowało się What I've Done, dodatkowo spopularyzowane przez pierwszą część Transformers. Aż do 2017 roku i tragicznej śmierci Chestera Benningtona kalifornijska fabryka przebojów funkcjonowała sprawnie, przy każdej kolejnej płycie dostarczając minimum jeden duży przebój i regularnie wyprzedając największe stadiony. Także w Polsce Linkin Park byli tym zespołem, który może i nie zapełni Narodowego, ale te 25-30 tysięcy widzów zawsze przyciągnie. Ich single trafiały też na wysokie miejsca tyle nobliwej, ile opiniotwórczej Listy Przebojów Programu Trzeciego (do pierwszego miejsca dotarło aż sześć z nich: In The End, Somewhere I Belong, Breaking The Habit, What I've Done, Shadow Of The Day i The New Divide), wywołując obrzydzenie u die hardów audycji, dla których rock zaczynał się na Pink Floyd, a kończył na Metallice. Tak jak Arctic Monkeys to jedyny zespół, który przetrwał kolaps new rock revolution, tak Linkin Park przeżyli upadek nu metalu; zresztą to ostatnia wielka płyta gatunku i chyba to ona ostatecznie była jego przystankiem końcowym na drodze przez mainstream. Dalej było już tylko odgrzewanie kotletów na Przystanku Woodstock.

25 marca obchodziliśmy 20. urodziny Meteory, a wczoraj, 7 kwietnia, do sklepów trafiło wydawnictwo Meteora 20th Anniversary Edition, sprzedawane w różnych wersjach: Super Deluxe Box Set, Deluxe Vinyl Box Set, Deluxe 3-CD i Digital Download. Klasycznie – masa bonusów dla najbardziej zagorzałych fanów, a największą ciekawostką jest odnaleziony po latach, kompletnie zmiksowany numer Lost, pochodzący z okresu prac nad Meteorą. Pasowałby do całości? Oceńcie sami. Brzmi tak:

W czwartek, 13 kwietnia, Jacek Sobczyński i Jędrzej Święcicki zapraszają na specjalną, godzinną audycję poświęconą 20. rocznicy premiery „Meteory”. Start on air – godzina 19.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0