Kochałem ich. Byli moim ulubionym zespołem, ale nie sądziłem, że ktokolwiek poza małą grupą szalonych, podobnie myślących osób ich polubi. Nikt nie czekał na ormiańskie objawienie heavy metalu. Ta muzyka musiała być na tyle dobra, by przekroczyć ramy podobnego myślenia - mówił Rick Rubin w wywiadzie dla Q z 2009 roku.
I faktycznie. Jeśli pomyślimy o tym, że zespół muzyków ormiańskiego pochodzenia przebił się do muzycznego mainstreamu za sprawą alternatywnego - a miejscami zahaczającego o awangardę, pełnego politycznych deklaracji, metalu -można unieść brwi. Na przełomie mileniów muzyczny krajobraz w oczywisty sposób sposób żywił się pochodnymi mocnych gitar. Edgy bad boyami w stylu Freda Dursta z Limp Bizkit i mrocznymi prorokami pokroju Jonathana Davisa z Korn. Muzyką na tyle mocną, by się wyróżnić, ale na tyle przystępną, by móc pojawić się na falach muzycznych telewizji w sąsiedztwie Britney i N’SYNC.
Krzyki wykluczonych
To dawał nu metal: wyciągał rękę do zagubionych i wykluczonych. Nawet jeśli w taki sam sposób identyfikowały się brosy z koledżowych bractw. Tak kanalizowano wściekłość wymierzoną w rzeczy przyziemne, codzienność amerykańskich nastolatków i młodych dorosłych. Ale na celowniku były także o wiele większe problemy. Polityczna degrengolada w Stanach - oraz poza ich granicami - wymagała zaadresowania. Zwykle podejmowali się tego outsiderzy spoza białego matrixu, który dominował wśród rockowych i metalowych zespołów. Jedne z najbardziej politycznych numerów lat 90. popełnili mający meksykańskie korzenie Zack de la Rocha oraz Tom Morello, syn Kenijczyka i Amerykanki z europejskimi korzeniami. Jednym słowem - najważniejsi członkowie Rage Against the Machine. Odpowiednią perspektywę miała także ekipa System of a Down.
Wszyscy czterej muzycy mieszkali w Kalifornii. Wokalista Serj Tankian i perkusista John Dolmayan urodzili się w Beirucie. Basista Shavo Odadjian przyszedł na świat w Erywaniu. Tylko gitarzysta Daron Malakian urodził się w Stanach, a konkretnie w Hollywood. Ostatecznie połączyły ich korzenie i wstręt do wojny, która nadal kładzie się cieniem na historii Ormian i Armenii. Turcja do dziś nie przyznaje się do inicjacji ludobójstwa Ormian w latach 1915-17, czyli drugiej największej po Holokauście zagłady, dokonanej na grupie etnicznej przez władze państwowe w epoce nowożytnej. Antywojenny sentyment, mimo wojowniczej natury muzyki SOAD, będzie obecny przez całą karierę zespołu. Drugim czynnikiem, który połączył całą czwórkę, jest miłość do Slayera. Zespołu, który już po pierwszej płycie supportowali na europejskiej trasie (ale o tym później).
System of a Down przykuli uwagę Ricka Rubina swoimi pierwszymi koncertami i skromną demówką. To właśnie on pomógł im wyrzeźbić brzmienie debiutanckiej płyty, które zdefiniuje ten fenomen. Mięsisty bas, intensywna - choć głównie poruszająca się w wysokich tonach - perkusja; do tego snująca prawdziwe arabeski gitara prowadząca oraz wokal Tankiana, który będzie przechodził od rytmicznej melorecytacji, przez różnego rodzaju krzyki i growl, po wokalne popisy zainspirowane muzyką ormiańską i grecką. Swoimi wpływami wyciągniętymi z groove metalu, niekonwencjonalnymi zabiegami wokalnymi oraz imagem nieprzystającym do istniejących wcześniej metalowych kanonów System of a Down zostało wciśnięte do nu-metalowej szuflady.
Po czasie ta klasyfikacja wydaje się coraz bardziej absurdalna. Zespół równocześnie dostarczał merytorycznych powodów do istnienia tego nurtu, ale ze swoim generacyjnym doświadczeniem tułaczki po świecie i piętnem zbrodni przez przodków wydawał się dużo poważniejszy od Korna czy Slipknota. Te składy rozwodziły się przede wszystkim nad mrokami ludzkiej duszy. Duszy wychowanej w czasach pokoju i ekonomicznego prosperity USA. Niebotyczny wpływ Mike’a Pattona oraz ciągoty do eksperymentowania z formami i łamanie zasady decorum (bo System od początku potrafił być kampowy i równocześnie śmiertelnie poważny) odróżniały zespół od tłumu muzyków, którzy po prostu chcieli być fajni.
Prawdziwa trucizna
I wszystkie te komponenty, zgrane ze sobą do perfekcji, objawią się właśnie na Toxicity - drugim albumie SOAD, który wyszedł 4 września 2001 roku. Dokładnie tydzień przed zamachem na World Trade Center. Ciężko nie traktować tego longplaya jako termometru, który zwiastuje nagłą eksplozję rtęci. Już w pierwszym numerze Tankian przytacza dane dotyczące amerykańskiego więziennictwa, które pokazują, w jak dzikim stanie jest kraj uchodzący za najbardziej cywilizowany i rozwinięty. Winą obarcza się post-reaganowską wojnę z narkotykami. Toxicity, w przeciwieństwie do grosu rockowej i metalowej twórczości tamtego czasu, nie dodaje jednak splendoru nałogowi, który trawił - i wciąż trawi - całe społeczeństwo.
Całkiem niespodziewanie odniósł się do tego Danny Brown, który przed premierą Atrocity Exhibtion w 2016 roku wskazywał, że Toxicity było w tamtej chwili jedną z kluczowych inspiracji. To teraz dla mnie album numer jeden. Cały koncept i nastawienie, to jak zostały ze sobą splecione - to wielka rzecz. Słuchasz tego i wiesz, że za muzyką stoi społeczna świadomość. To historia o narkotykach i tym, co robią z ludźmi w Stanach. A muzyka Danny’ego Browna, moja muzyka, zawsze była podszyta narkotykami. W dalszej części swojej wypowiedzi Brown wskazał na to jak System of a Down odcinają się od popkulturowej narracji na temat dragów, którą snuli także inni muzycy. Zapowiadał, że chce zrobić to w samo w rapie. I zrobił.
Ciężki kawałek chleba
Oczywistym jest więc to, jak zaangażowana była w tym okresie muzyka SOAD. Ledwie w następnym roku Serj Tankian założy, wraz z Tomem Morello, Axis of Justice. Inicjatywę skierowaną do muzyków, publiczności oraz oddolnych ruchów, która miała jednoczyć w walce o sprawiedliwość społeczną. Ale jak Toxicity znosi próbę czasu? Pod pewnymi względami brzmi lepiej niż kiedykolwiek. Tytułowy track oraz Chop Suey! są oczywiście już nieco zgrane (a druga z piosenek stała się nawet swego rodzaju memem), ale nadal brzmią niepodrabialnie. I to samo można powiedzieć o większości pozostałych indeksów. Prison Song oszałamia swoim ferworem, Science chyba najlepiej wplata elementy muzyki bałkańskiej i śródziemnomorskiej, Deer Dance poraża nadal aktualnym tekstem i nieskazitelnym wykonaniem. To także wielkie zwycięstwo Ricka Rubina, który w surowości i precyzji odnalazł idealne środki, by instrumentalny minimalizm zamienić w metalową symfonię, w której nie ma kiczu. Jest tylko informacyjny i emocjonalny konkret.
Wiele zespołów starało się nagrać podobną płytę. System of a Down sami próbowali i po kilku podejściach ostatecznie się poddali. Zrezygnowali z nagrywania i działalność wznawiają jedynie na okazjonalne trasy koncertowe. Polscy fani przez 15 lat musieli przepraszać za fanów Slayera, którzy w Spodku w 1998 roku obrzucili supportujący legendę thrash metalu SOAD jedzeniem i odpadkami. W końcu doczekali się koncertu grupy w Polsce 2013 roku. Można więc mówić o niezrozumieniu wizjonerstwa. Ale najlepiej do sprawy podszedł Serj Tankian, który po latach powiedział, że był zły, bo ktoś rzucił w niego kawałkiem chleba. Po chwili uświadomił sobie, że obcuje z ludźmi, którzy chwilę wcześniej wyzwolili się z komunizmu i cholernie nie lubią jak ktoś na nich krzyczy.
