4 rzeczy, które zapamiętamy na długo po koncercie Pezeta na Torwarze

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
1.jpg
fot. Piotr Jakubowski

Nauczyliśmy się czekać na kolejny gig warszawskiej legendy, ale było warto dać mu trochę czasu. Tak to się robi!

Mało rzeczy ucieszyło nas w tym roku tak bardzo jak właściwy, a nie doraźny powrót Pezeta do świata polskiego rapu. Już po pierwszym odsłuchu Muzyki Współczesnej wiedzieliśmy, że nie możemy poprzestać wyłącznie na słuchaniu jej w domu.

Ukoronowaniem tego wielkiego comebacku był wczorajszy koncert na Torwarze, na który rzecz jasna się wybraliśmy. Oto, co najbardziej zapadło nam z niego w pamięci.

1
Wróciła świeżość i powtarzalność
1-2-1.jpg

W ostatnim czasie stołeczny weteran pojawił się na koncercie Taco Hemingwaya. Pisaliśmy wtedy: Najbladziej wypadły odwiedziny Pezeta – można było odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z niezamierzonym slapstickiem, w którym dwaj artyści w jednym momencie poślizgują się na jednej skórce od banana, uderzają się mikrofonami, a na koniec przybijają sobie piątki stopami.

To jednak przeszłość, na którą można już machnąć ręką – cóż, po dłuższej przerwie mogło zdarzyć się każdemu. Na Łazienkowskiej zobaczymy zupełnie innego PZU; już od pierwszych chwil Intro dało się wyczuć, że członek Płomienia jest zwyczajnie głodny grania na żywo i nie zamierza brać jeńców. Nie dość, że warsztatowo z kolejnymi trackami, stanowiącymi przekrój całej solowej twórczości, radził sobie lepiej niż dobrze (ginące wersy można policzyć na palcach jednej ręki), to jeszcze bardzo sprawnie animował publikę, która szła za jego komendami w ciemno. Tak na zupełnym marginesie: serce rosło, gdy pod koniec pojawiło się Gdyby miało nie być jutra, a wszyscy jak jeden mąż przykucnęli jak za dawnych primetime'owych czasów. Moc.

2
Miłość rośnie wokół nas
1-4-1.jpg

Twórczość Pawła z Ursynowa ma, jak wiadomo, wiele odsłon, więc istniała obawa, że koncertowy the best of może wypaść niespójnie pod względem światopoglądowym. Tak się jednak nie stało, ponieważ gospodarz gigu podszedł do własnego muzycznego dziedzictwa i spajającej je konferansjerki w dojrzały sposób. Z jednej strony było oczywiście nostalgicznie, z drugiej – bardzo krytycznie. Większość starszych kawałków dostała didaskalia tłumaczące release'owy kontekst i podkreślające obecny stosunek rapera do nich. Najważniejszym momentem tego nadpisywania tracków było odegranie Lubię z Muzyki Rozrywkowej z komentarzem dotyczącym mało wartościowych emocji.

To refleksyjne, spokojne podejście dobrze korespondowało z wymową tego niemal dwugodzinnego grania, którego motywem przewodnim stała się różnie rozumiana miłość. Real talki na ten temat, także dzięki rapowaniu najbardziej emocjonalnych sztuk ze Współczesnej, słały się gęsto, przyjmując różne formy. Najbardziej rozczulająca? Ta z bransoletką z gumek recepturek, którą dla Pezeta zrobiła jego córka.

3
Czasem mniej znaczy więcej
1-5-1.jpg

Skoro był to jedyny, specjalny koncert, to musiał być ogarnięty na bogato. Oprócz gości, o których jeszcze powiemy, wraz z Pezetem na scenie pojawili się perkusista, basista i gitarzysta.

O ile w większości przypadków zdało to egzamin, rozsądnie wzbogacając kompozycje, o tyle z bitów Noona zrobiło potworki. Ukryty w mieście krzyk obronił się sam, bo to po prostu potężny kawałek i – jak słusznie zauważył sam autor – hymn pokolenia, ale z przemienionych Re-fleksji urodziło się coś z przedziwną, quasi reggae'ową wibracją, przy wtórze nawarstwionych bębnów. Podobnie Szósty zmysł. Podkłady tak klarownego brzmieniowo i precyzyjnego gościa nie powinny być ruszane nawet jednym palcem. A że dekonstruowanie produkcji daje im nowy, ciekawy kolor, przekonaliśmy się przy okazji mutującej raz po raz Magenty.

4
Gorzka woda i czarodziejka (być może) gorzałka
1-3-1.jpg

Na koniec wypada powiedzieć nieco o gościach, którzy zjawili się tu tłumnie. Na pierwszy ogień poszedł duet Syny, a jego występ zabrzmiał tak, jak musiał zabrzmieć, jeśli weźmiemy pod uwagę sam kawałek – czyli dziwnie i zupełnie niepasująco do całości. Cóż, tak krawiec kraje, jak mu materii staje. Lepiej wypadł Oskar, otrzaskany z koncertami przez przemierzanie z nimi kraju i świata. Chemia między oboma raperami sprawiła, że w niejednej głowie pojawiło się pytanie: a może by tak nagrali jakąś EP-kę?

Występ Onara należy potraktować czysto epizodycznie, lecz także sympatycznie – miał wczoraj urodziny, dostał nawet gromkie sto lat z tysięcy gardeł. I fajnie. Wszyscy podskórnie czuli, że coś dużego wydarzy się podczas Gorzkiej wody. Zagrana szybko wersja solowa mogła uśpić czujność, ale nie z nami te numery! Gdy na scenę wyskoczył Oki, czarując przy tym skillem, stało się jasne, że nadchodzi jedyny w swoim rodzaju live posse-cut o dużej sile rażenia.

Szkoda więc, że zamiast rozprawiać o tym, czy sposób przewinięcia zwroty przez Mesa właśnie wywindował go do miana niekwestionowanego rodzimego G.O.A.T.-a, musimy zajmować się newcomerem, który odstawił cyrk i słusznie został tu i ówdzie wybuczany czy wygwizdany. Filmiki z tego wydarzenia obiegają sieć w zastraszającym tempie, więc po prostu rzućcie okiem na koszmarny performence Zdechłego Osy. Bo szkoda słów. A dla tych, którzy idą w zaparte, mówiąc: ten typ tak ma, mamy radę: tu się puknijcie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.