Podjęliśmy się zadania przeszukania stogów siana w poszukiwaniu kilku igieł. Przesłuchaliśmy kilka słabych albumów i wybraliśmy z nich po jednym dobrym numerze, ale… wam nie polecamy tego robić.
Każdy ma prawo do chwilowej niedyspozycji. Gorzej, gdy taki stan utrzymuje się przez dłuższy czas, jak to bywa u niektórych bohaterów tych tekstów. Postanowiliśmy posłuchać kilku niezbyt fajnych albumów tylko po to, by niczym amerykańscy południowcy wygrzebać z nich grudki złota w postaci… dobrych numerów.
Od razu się przyznamy – nie było łatwo. Ale zrobiliśmy to po to, żebyście wy nie musieli. No chyba, że któraś z tych płyt to wasze guilty pleasure. Wtedy sorry.
Nicki Minaj – Did It On’em (z Pink Friday)
Bodaj najbardziej cukierkowo-popowy okres w ponad 15-letniej karierze raperki przypadł na rok 2010 i jej płytowy debiut Pink Friday. To płyta, której słusznie przypisuje się dużą wagę – Nicki próbowała wychodzić poza granice tego, na co pozwalano w 2010 roku raperkom. Pójdźmy nawet krok dalej: pośrednim efektem powstania Pink Friday (choć bardziej całej działalności Nicki) są dziś kawałki pokroju WAP Cardi B i Megan Thee Stallion.
Aspekt kulturotwórczy to jedno, ale inną sprawą jest brzmienie albumu. To generyczne i irytujące produkcje korzystające z okropnych syntezatorów, nieumiejętnego wykorzystania autotune’a i nieudanych rythm-and-blues’owych wyskoki. Pośród tej niezbyt przyjemnej do słuchania w 2020 roku popowej papki znalazł się jednak numer ciężki, Lil Wayne’owy i z wysokim levelem dobrej braggi. To majestatyczne Did It On’em, czyli zadziorna i bezprecedensowa Nicki Minaj, którą chyba lubimy najbardziej.
Eminem – Untitled (z Recovery)
To trochę zrządzenie losu, że najlepszy numer z najgorszej płyty Eminema nosi tytuł Untitled. Ciekawe, szatkowane flow i charakterystyczne dla siebie punchline’y (choć nie obyło się bez kasztanów pokroju Me, I'm always shittin' diarrhea of the mouth 'til your speakers crap out (*fart*) Huh, what?). Reszta albumu? Nużące, irytujące produkcje bez polotu, najbardziej popowe zacięcie Eminema w jego karierze – do którego zresztą zupełnie nie pasuje – i chwilowa transformacja ze Slim Shady’ego w dojrzałego rapera. Niepotrzebny wyskok.
Lil Yachty – T.D. ( z Lil Boat 3)
Próbowaliście już przesłuchać za jednym razem najnowszą płytę Lil Yachty’ego? Polecamy, jeśli oczywiście trenujecie cierpliwość. W innych przypadkach to mordęga. To znaczy - w tym też.
To naprawdę zabawny typ, a oglądając go śpiewającego Take On Me na autotune’e (znajdziecie to w tym miejscu – polecamy) to już beka w czystej postaci. Widać, że robi sobie jaja. Niestety zrobił je też, tworząc ostatnie wydawnictwo, które składa się w zasadzie z samych wypełniaczy. Nie narzekalibyśmy tak, gdyby Yachty chociażby podtrzymał poziom z poprzedniej płyty – tu jest niestety niewyobrażalnie nudno, niepotrzebnie i bez fajerwerków. Nie ma tam nawet sztucznych ogni. Może oprócz numeru T.D., samplującego Tokyo Drift od Teriyaki Boyz. Akurat ten kawałek ratują goście, kładąc na ciekawym beacie zwrotki w typowym dla siebie stylu – to Tyler, The Creator, A$AP Rocky i Tierra Whack.
Desiigner – Panda (z New English)
Kim jest człowiek, który wziął się znikąd i praktycznie od razu wbił na track jednego z najbardziej rozpoznawalnych muzyków na świecie? One-hit-wonderem. Desiigner to bardzo ciekawy case rapera, który błyskawicznie zyskał bardzo dużo i równie błyskawicznie to stracił. Panda to jego opus magnum. Niestety okazało się, że debiutancki mixtape New English pokazał, jak niewiele do zaoferowania ma Desiigner, oczywiście oprócz zwariowanego mumble rapu podbitego ciekawymi ad-libami. A szkoda, bo kibicowaliśmy.
Soulja Boy – Crank That (z souljaboytellem.com)
Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie robi supermena na parkiecie, kiedy DJ zdecyduje się na puszczenie Crank That. Ten kawałek znają wszyscy – przeszedł chyba wszystkie etapy bycia viralem od zwykłego hitu, przez mema, po wspominkowy numer. Cały mixtape, z którego pochodzi, to jednak krążek prawie asłuchalny. Jest przekombinowany, za długi, przekrzyczany i… dość amatorski. Wszystko dlatego, że praktycznie od początku do końca zrobiony, nawinięty i wypromowany przez Soulja Boy’a. Trzeba nadmienić, że znajdują się tam świeże patenty, niekonwencjonalne flow i ciekawe zabiegi producenckie. W tamtym czasie żaden topowy producent nie pomyślałby, żeby zrobić cały album na Fruity Loops. 10 lat później w tym właśnie programie produkują Boi-1da i Metro Boomin. Nikt też nie stworzyłby albumu tak chaotycznego, nieposkładanego i nietrzymającego się kupy, ale… mającego wpadające w ucho refreny i proste, zabawne teksty. Linijki w stylu tych z Yahhh!: Yahhh trick yahhh / ColliPark... / Ah Bla Bla Uh Bla pokazują stosunek Soulja Boy’a do swojej muzyki. Soulja wymyślił – przemysł oszlifował. souljaboytellem.com to prawdopodobnie jeden z najgorszych i zarazem najważniejszych dla rapu albumów. To dzięki niemu nastoletni nawijacze i nawijaczki zrozumieli, że w erze social mediów można inaczej niż dotychczas.