
Dzięki temu krążkowi rozpoczęła się jedna z największych i najbardziej niespotykanych karier w historii polskiego rapu.
Przez wzgląd na liczne sukcesy sprzedażowe i wizerunkowe mogłoby się wydawać, że kariera Taco Hemingwaya trwa już nie wiadomo ile lat. Tak jednak nie jest – Fifi zna się z nami dopiero pół dekady, a pierwszym odcinkiem na drodze do jego wielkości była wspomniana już płyta.
W dniu jego premiery nikt (naprawdę nikt!) nie mógł przypuszczać, że stanie się aż takim hitem. Dziś, z perspektywy czasu, powiemy wam, jak i dlaczego przemeblował rodzimą scenę rapową.
Sprawił, że po latach znowu dało się uwierzyć w organiczne hajpy
Historia tego, w jaki sposób polska twórczość Taco rozprzestrzeniła się po sieci, może być nieznana dla części jego słuchaczy, więc nadarza się dobra okazja, by uchylić rąbka tajemnicy. Nim warszawski narrator zalał wezbraną falą wasze facebookowe walle, pojawił się na forum Ślizgu, które w tamtych latach miało jeszcze całkiem spory wpływ na popularność poszczególnych graczy. To jednak nie wszystko; ważną rolę w wirusowo-pantoflowej popularyzacji odegrał również pewien znany obecnie komentator sportowy, który niegdyś rapował w undergroundzie, a w tamtym czasie zaczął zajawiać temat ludziom, których moglibyśmy określić jako kumatych. W ten sposób, od słowa do słowa, Trójkąt zaczął zyskiwać na popularności, zataczając coraz szersze kręgi. Był to bodaj najbardziej organiczny hajp dekady, bo nie stał za nim żaden manager, żadna wytwórnia ani też żadna znana ksywa rapersko-produkcyjna na feacie. Casus Małpy? W rzeczy samej.
Udowodnił, że materiały konceptualne nie muszą wcale utonąć na rynku
Nie wiemy, jaki jest wasz stan wiedzy na temat koncept-krążków, które wydała polska rapowa ziemia, ale nie mamy żadnych wątpliwości: to był pierwszy zrealizowany od A do Z materiał opowieściowy, który nie tyle nie zaginął w wydawniczej bieżączce, ile zrobił furorę jako niszowa propozycja, którą pokochały masy. Był w tym oczywiście element szczęścia czy też trafienia w dobry czas, ale najważniejsze były żelazna konsekwencja w realizowaniu założonego pomysłu fabularnego i obranie za nadrzędny cel maksymalnej komunikatywności w podawaniu niezbyt skomplikowanej historii obyczajowej, bez grama udziwnień. Strzał w sam środek tarczy stał się faktem.
Kupił tych, którzy nie znajdowali dla siebie niczego w rapie
Dziś, kiedy cały kraj dyskutuje na temat Maty i jego Patointeligencji, zapomina się, że także Trójkąt ma swoje zasługi dla odkrywania nowych obszarów, o których może mówić polski rap. To, co stało się dużo bardziej dobitne lirycznie na etapie Umowy o dzieło, stanowiło rozwinięcie myśli stojącej za pierwszym polskojęzycznym krążkiem Hemingwaya. Fifi jako pierwszy tak skrupulatnie opisał świat tej części stołecznego życia nocnego, która u innych raperów, jeśli już się pojawiała, to wyłącznie na marginesie, stanowiąc tylko przyczynek do tzw. dużych, krytycznych refleksji o zepsuciu. Tu refleksyjnie nie było; słuchacz mimowolnie, jako obserwator, wchodził do świata klasy średniej oraz osób do niej aspirujących, a w uszach wybrzmiewały mu nazwy ulic, klubów i marek. Warstwa tekstowa była jasnym komunikatem dla szerokiego, głównie wielkomiejskiego odbiorcy – jeśli znasz to z autopsji, to się utożsamisz, jeśli nie, to i tak wywoła w tobie emocje i chęć skomentowania. Ba, gdyby pięć lat temu jakąś rolę odgrywało jeszcze Gadu-Gadu, to kolejne wersy byłyby idealnymi opisami dla wszystkich, którzy chcieli wreszcie posłuchać o swoich północnych, odcinkowych epizodach po suto opłacanych korpo-jobach, przebywaniu w niepewnych jeszcze start-upach i wysiadywaniu jaja w słabo płatnych, nielubianych tyrach na śmieciówkach. W ostatnim przypadku – by móc puścić większą część miesięcznego kwitu na ładne życie ponad stan.
Pokazał, że nie skill potężny, lecz chęć szczera zrobi z ciebie ważnego rapera
To oczywista oczywistość, ale warto raz jeszcze ją przypomnieć: Taco A.D. 2014 i Taco A.D. 2019 to dwaj różni raperzy, ze wskazaniem na drugiego. Niech się wam nie załącza nostalgiczny vibe z rzewnym pieprzeniem spod znaku kiedyś to było, a teraz to nie ma – ówczesny newcomer, poza tematyką swoich kawałków, stanowił przykład do bólu przeciętnego, acz linijkowego under-rapera. Do tego jego bity, choć idące w alternatywę, były (z wyjątkiem tego do Wszystko jedno) wyłącznie tłem dla wersów dobrze rozkminionych treściowo i technicznie, ale podanych w sposób prosty, jednostajny i niezbyt przyciągający. I mógłby pewnie Hemingway zostać jeszcze jednym podziemnym barsowcem, którego lepiej się czyta niż słucha, gdyby nie niespodziewany kop motywacyjny w postaci sukcesu warszawskiego króciaka, zbiegający się w czasie z chęcią rozwinięcia każdego aspektu twórczości – od uelastycznienia flow, przez poszerzenie wachlarza postaci, aż do ogarnięcia ciekawszych podkładów. Ale to już opowieść o Umowie i reszcie tacohemingwayowego stuffu, na którą kiedyś przyjdzie czas.