Prosto, chamsko i bez zbędnej spiny nawija ogromna część moich ulubionych MCs. I choć nowohuckiemu kamratowi ĆPAJ STAJLU daleko jeszcze do tego grona, rzeczone określenia świetnie opisują jego – w dwójnasób południową – twórczość.
Po wódce odpierdala, po wódce odpierdala i wszystko rozpierdalam – wrzeszczał Abram Montana w zeszłorocznym Wirze chlania nagranym w duecie z Konym z ĆPAJ STAJLU. A na potwierdzenie tych słów rozpierdolił… sobie w klipie nogę i przez kilka miesięcy latał w gipsie. Ciągle na kiwce; ze sprzętem w torbie; po krakowskiej Nowej Hucie; podpity, zjarany i nawciągany; między blokowiskowymi klatkami schodowymi, a studiem nagraniowym Ćpaj Styl, gdzie Cool P każdego kolejnego dnia knuje zamach na polski pop.
Abrama znam od dzieciaka; z malowania. Zawsze był uparty jak skurwysyn i dobry w tym co robił – mówi herszt małopolskiej bandy, która każdym kolejnym krążkiem poszerza pole działania i burzy mury dzielące ją od mainstreamowej popularności. Lata później przyszedł do mnie do studia ze swoimi pierwszymi numerami i lekko mnie… zszokował, bo sam nie wiedziałem, czy mu nie odjebało. W końcu jednak moja głowa sama zaczęła się do tego bujać i tak docisnęliśmy jego debiutancki krążek. W klika sesji; bez zbędnego kombinowania. W zeszłym roku natomiast Abram pojechał z nami na trasę i tam odbiór jego materiału był dużo lepszy niż się spodziewałem. Bez stresu, bez hajpmana rozpierdalał te koncerty i jak gdzieś będzie okazja, szczerze polecam zobaczyć go na żywo. A my tymczasem robimy jego nowy album, który ukaże się jeszcze w tym roku nakładem naszego własnego Cool Productions. I choć sam wciąż nie wiem, czy to jest na poważnie, czy na żarty i na pewno nie jest to muzyka, która podoba się mojej mamie, to chyba właśnie to jara mnie w tym najbardziej.
Pochodzące ze wspomnianego przez Cool P pierwszego krążka Abrama – wydanego w drugim obiegu – longplaya Huta Złota, szlagiery takie, jak Ziemniaki, Zapatrzony w Rothschildów czy Sprzedaję wino puszczałem w zeszłym roku na niezliczonej liczbie domówek; zazwyczaj ku sporemu zaskoczeniu gospodarzy, zawstydzeniu co bardziej świętojebliwych imprezowiczów i oburzeniu strażników prawdziwego rapu. Szczególnie ostatni z tych numerów – wyznanie właściciela osiedlowej mety z jabolami lubię sobie powtórzyć na pull upie i wraz z Abramem nawijać: Hoduję bimber; później sprzedaję to/Pod moim blokiem w chuj kolejki są/Całe miasto lubi moje wino/Menele się o nie biją, kiedyś jeden zginął (dziwko!)/Trudna praca; noszę gaz przy sobie/Nigdy nie wiesz co narkusy mają w głowie/Alkohol – mocny środek, uzależnia ja pierdolę/Zarobiłem dobrą kwotę; w winiarstwie jestem kotem (proste!). Nie ma tu żadnych wielokrotnych rymów, literackich metafor i zaskakujących spostrzeżeń, bo… jest prosto, chamsko i bez zbędnej – acz wciąż dominującej u nas – spiny. Nie wiadomo do końca, czy jest to wszystko na poważnie, czy na żarty. A dodatkowo jeszcze – co dla mnie od zawsze było bardzo ważne – opowiada ta twórczość o czymś do cna lokalnym, rdzennie polskim i wcześniej chyba na rodzimej scenie nieomawianym. I choć nie wrzuciłbym nigdy tego numeru do podsumowania najlepszych tune'ów minionego roku, to słuchałem go częściej niż wielu piosenek, które tam trafiły.
Jest to bowiem – wprost modelowy – przykład kawałka powstałego w czasach, gdy powaga i ironia są anachronizmami, a – rzadko gdziekolwiek definiowane – pojęcia rapu czy hip-hopu znaczą już zupełnie co innego niż ledwie kilka lat temu. I jest to też wprost idealny przykład rapu nagrywanego przez writerów, którzy w przeciwieństwie do większości innych MCs swojej wartości dowiedli już gdzie indziej i robią sobie muzyczkę na dużo większym luzie i bez napinki; jak choćby – wywodzący się z tego środowiska – JWPanowie, HEWRA, Kobik czy przewijający się tu ĆPAJ STAJL. Pierwsze wrzuty zacząłem robić jak miałem dwanaście lat. Mój starszy brat też coś tam wtedy kombinował i tak już sobie siedzę w tym światku blisko piętnaście lat – mówi Abram, w którego numerach temat graffiti pojawia się co najwyżej na piątym planie, ale koszulki, które nosi w klipach świadczą zawsze o tym, że puszki zna nie tylko te, które wali na hejnał pod osiedlowym sklepem nocnym.
Ja się od dzieciaka jarałem rapem. Mój tata dużo słuchał Molesty, Tedego czy Eminema i to u mnie w domu leciało cały czas, ale ja się wtedy wkręciłem w graffiti i to mnie pochłonęło bez reszty. Coś tam sobie od czasu do czasu myślałem o rapowaniu, ale wydawało mi się, że się do tego nie nadaje – wspomina nastoletnie czasy dalej wychowanek – od lat dziewięćdziesiątych bardzo hip-hopowej – Nowej Huty. Dopiero jak miałem jakieś dwadzieścia trzy lata, zacząłem więcej freestyle’ować i coś tam sobie nagrywać. No i z tymi pierwszymi numerami poszedłem do ĆPAJ STAJLI, których znam właściwie od dziecka. Jak pierwszy raz wszedłem do studia to mi się wydawało, że jestem fafarafa, a co tu ukrywać, ciężkie to było. Długo się musiałem uczyć, jak ten mój głos kontrolować, jak mordę wydrzeć tak, żeby to później działało i jak w ogóle mówić do mikrofonu. Praca z realizatorem na maksa dużo mi dała. To przy Aliku wyrobiłem sobie skille i tak powstała ta moja pierwsza, zeszłoroczna płyta. Płyta od ideału daleka, ale już zawadiacką charyzmę, knajacki humor i autorską wizję muzyki Abrama dobrze prezentująca; płyta zapowiadająca, że ten chłop nie przyszedł tu na chwilę i o swoje miejsce na rodzimej scenie jeszcze zawalczy; płyta południowa nie tylko dlatego, że nagrana została w Małopolsce.
Kraków bowiem – na lata przed tym, jak światowy rapowy mainstream skręcił down south – miał już słabość do brzmienia wywodzącego się z Houston, Atlanty czy Nowego Orleanu. I choć Huta Złota nie jest tak otwarcie zainspirowana crunkiem i trapem, jak nagrania Last Dance’a czy Kobika, to styl Abrama jest w ogromnej mierze właśnie południowy – surowy, wulgarny i pełen powtórzeń. Od tych moich pierwszych nagrywek po te rzeczy, które przygotowuję na nowy album, to wszystko właściwie leci z głowy. To jest ciągły freestyle; jakieś dwa-trzy pierwsze wersy nawinę na spontanie i na tym później buduję resztę. Puszczam sobie bity i po prostu do nich gadam albo też często drę japę. Dopiero później to spisuję i w tym dłubię – opisuje swój model pracy Abram, którego najnowszy singiel jest jednym z naczelnych przykładów krajowego crunku i jego aktualnego światowego renesansu. Ja w ogóle stosunkowo późno odkryłem to całe amerykańskie południe. Za dzieciaka słuchałem głównie Eminema, 2paca i różnych innych rzeczy z West Coastu. Ale jak mi któregoś dnia, kiedyś ziomal puścił Chief Keefa, to… wszystko się zmieniło.
Bujaj głową z przebasowaną, samochodową produkcją Cool P i – dla wielu zaskakującym, gościnnym udziałem Furiata NH – puszczam więc sobie ostatnimi czasy na zmianę z nowym krążkiem Duke’a Deuce’a, który trzy lata temu stwierdził, że Crunk Ain’t Dead i… wygląda na to, że miał rację. A to, że zapowiadany na ten rok drugi – i pierwszy wydany w oficjalnym obiegu – krążek Abrama nie ma jeszcze ani tytułu, ani tracklisty, ani nawet nagranych zbyt wielu numerów… tym bardziej wzbudza moją ciekawość. Szczególnie, że widziałem jakim scenicznym zwierzakiem jest krakowski Montana i że jego kolejny singiel będzie nosił tytuł… Szanuj babcię.