„Apokawixa” to polska komedia imprezowa i apokalipsa zombie w jednym. I to działa (RECENZJA)

DSCF3128-scaled.jpg
fot. Grzegorz Press, TVN Warner Bros. Discovery

„Nieważne, czy jesteś człowiekiem, czy zombie. Kino nas potrzebuje” – brzmiała zapowiedź Xawerego Żuławskiego przed premierowym pokazem Apokawixy w Gdyni. Podpisuję się w 100% pod tym i tylko dodam, że polskie kino serio czegoś takiego potrzebowało.

Zapowiedzi nie kłamią. Nowy film Żuławskiego to odpowiedź na katastrofę na Odrze, polski Project X pod hit Grubsona i przegięta apokalipsa zombie. Brzmi niewiarygodnie? Rzeczy, które tam się dzieją, to czasem daleki odlot. Nie obyło się bez lekkiego krindżu, ale było też dużo dobrej beki!

Na początku nie ma się z czego cieszyć. Lodowce topnieją w zastraszającym tempie. Trwają pożary lasów w Turcji i Kalifornii. Puszcza Białowieska idzie pod wycinkę. Bałtyk umiera. To już nie są ostrzeżenia. To są fakty – trąbią w telewizji. Napisać, że ostatnie lata nikogo nie rozpieszczały, to nie napisać nic. Potem przyszła pandemia, głównie odbiła się na młodych. Najlepsze lata naszego życia spędziliśmy zamknięci w klatkach, przed kompami – mówi Kamil, który z ziomeczkami widywał się tylko na onlajnie. Ludzie z jego szkoły wracają wyposzczeni po kwarantannie, prosto na maturę, trzeba to uczcić. Zwołuję was wszystkich, mordeczki na melanż. Zobaczycie, wyjebie was z butów!

Apokawixa_fot.-Grzegorz-Press-Watchout-Studio-4.jpg
fot. Grzegorz Press, TVN Warner Bros. Discovery

Kamil zaprasza wszystkich do pałacu na Kaszubach, to case wyciągnięty z Patointeligencji Maty. Jego starszy nie jest ani lawyerem, ani maklerem, ale dorobił się na wylewaniu toksycznych odpadów do morza. Kamil to chłopak, który chował się w luksusach, na chacie nie brakowało niczego, przyzwyczaił się, że stary z pracy wraca do domu helikopterem. Była to rzecz poza jego wyborem, więc korzysta. Chata nad morzem nie może się marnować. Udział w tytułowej wiksie stanowi centrum opowieści, ale Żuławski chce na temat swoich bohaterów i pokolenia Gen Z powiedzieć coś więcej.

Bananowa elita to jedno, przypadkiem z drugiego bieguna są rówieśnicy Kamila, którzy mocno angażują się w różne sprawy i zawsze mają pod ręką katalog swoich lęków. Tola będzie nawracać na weganizm. Janek powie, że batonik z olejem palmowym oznacza śmierć jednego orangutana. Agę zobaczymy na strajku klimatycznym – przed wsadzeniem do radiowozu zdąży tylko wykrzyczeć, że w takim świecie nie będzie żadnego jutra. Im więcej czasu mija od tych słów, tym bardziej wydają się prorocze. Pod sinicami i kożuchem lepkiej zielonej piany umierają rzeki, zatruty jest Bałtyk. Wchodząc do wody, ludzie łapią syfa, zamieniają się zombie, Matka Natura szykuje srogi kontratak. To przyszło z wody! – ostrzega Kamil. Biorąc pod uwagę, co dzieje się na Odrze, Żuławski idealnie trafia z tym filmem w czas.

Apokawixa_fot.-Grzegorz-Press-Watchout-Studio-1.jpg
fot. Grzegorz Press, TVN Warner Bros. Discovery

Zanim ludzie pozamieniają się w zombie, będzie obiecana wixa. Project X tylko na polską modłę. Dekoracja bez zmian: pusta willa starych, basen, tłum młodych nastawionych na fazowanie ludzi. Flaszka leci w obieg, piguły sypią się z nieba. Historie sercowe też będą grane. Z tą drobną różnicą, że zamiast remiksu Pursuit Of Happiness w wersji Steve’a Aokiego leci Na szczycie Grubsona. Jest jeszcze Szczyl, Żabson i Jetlagz. Żuławski umie tę machinę rozbujać, wprowadzić sprawnie w ruch, mimo że pewne rzeczy wyraźnie robił po kosztach. Budżetu przeskoczyć się nie da, ale dystans i beka stają się patentem na braki. W momentach, gdy Apokawixa nie wyrabia w obrazku, nadrabia soczystymi punchline’ami.

Apokawixa_fot.-Grzegorz-Press-Watchout-Studio-2.jpg
fot. Grzegorz Press, TVN Warner Bros. Discovery

Jeśli o nie chodzi, mistrzem jest tu Fabijański. Ten gra pana Blitza – typa, który poszedł w las, żeby chronić drzewa, po tym jak dziewczyna wywinęła mu numer. Facet oprócz tego, że nagle spada z gałęzi, mieszka w jurcie, na twarzy ma dziary, lata po chaszczach z gitarą basową i kosturem. Postaci rysowane są przez Żuławskiego grubą kreską. Pojawiają się czasem tylko na chwilę, charakteryzuje je garść klisz i wiązanka przymiotników. Zielony bez piątej klepki. Emo-weganka. Nerd, który połknął całą Wikipedię. Nie można zapomnieć o kibolach, którym na melanżu zamarzyła się ustawka. Prosty i stereotypowy to typaż, Żuławski leci też z szytą grubymi nićmi satyrą na lewą i prawą stronę, Kaszubów i eko-świrów, ale jak dla mnie spoko – nie udaje, że chodzi mu kino natchnione albo coś więcej niż dobrą zabawę. Bohaterów-cudaków, ludzi z obcych planet, pozytywnie i negatywnie zakręconych, ścigają hordy eko-zombie. Apokawixa nie wytrzymuje może porównań z żelazną klasyką gatunku, więcej tu ekspozycji niż rzucających się do gardła zombiaków, ale jatka całkiem się Żuławskiemu udała. Tym bardziej, że w ruch idą nie tylko giwery, ale też miecze, topory, a nawet obrazy Jacka Malczewskiego (sic!).

Śmiać się tu można, a i owszem, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że Apokawixa to film bez skazy. Bywa krindżowy, a nawet dziaderski, czasem młodzieżowe odzwyki wypadają mega drętwo. Problemów jest więcej: trochę płycizn, miejscami przydałoby się więcej subtelności, nie wiem czemu, ale mocno siedzi mi w głowie scena bieda pościgu i kręcenia furą kółek na rondzie.

Bilans jednak jest dodatni, tym bardziej, kiedy przyłoży się film Żuławskiego do tego, co pokazuje się w tym roku na festiwalu w Gdyni. Biopic goni biopic, kino historyczne w natarciu, generalne skostnienie – na eksces zabrakło miejsca. Dobrze, że ktoś wpuścił trochę powietrza do tego przybytku.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Mateusz Demski – dziennikarz, krytyk, bywalec festiwali filmowych. Pisze dużo o kinie na papierze i w sieci, m.in. dla „Przekroju”, „Przeglądu”, „Czasu Kultury” i NOIZZ.pl. Ma na koncie masę wywiadów, w tym z Bong Joon-ho, Kristen Stewart, Gasparem Noé i swoją babcią.
Komentarze 0