(Sponsorem artykułu jest McDonald’s Polska) To już ponad trzy dekady, odkąd powstała pierwsza restauracja McDonald’s w Polsce. Wtedy też na własnym terenie doświadczyliśmy, jak kultowy jest Big Mac. Lata mijają, a nic się w tej kwestii nie zmieniło. No, może pojawiły się nowe emocje, towarzyszące teraz odsłonom Big Mac Bacon i Big Mac BLT. W sumie podobnie dzieje się z brzmieniami na scenie muzycznej.
Dwa kawałki soczystej, stuprocentowej wołowiny, świeże warzywa i sekretny sos... Dobra, nikomu chyba nie trzeba przedstawiać tego burgera, skoro przyciągał tłumy już w momencie debiutu McDonald’s w naszym kraju. Każdy może zresztą sam zobaczyć na archiwalnych zdjęciach, co działo się w czerwcu 1992 roku na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej.
Teraz Big Mac jest do wypróbowania w dwóch nowych wariantach: Big Mac Bacon i Big Mac BLT. Wraz z nimi potwierdziło się, że miarą prawdziwej ikoniczności jest długowieczność hype'u. W przypadku klasyka z McDonald’s ta ikoniczność jest na tyle wzorcowa, że Big Mac – jako symbol – może służyć do podkreślania wyjątkowości zjawisk na przykład w uniwersum popkultury. Weźmy więc muzykę, gdzie najbardziej klasyczne nurty cieszą się niesłabnącym uznaniem; bywają odkrywane na nowo, zostają wzbogacane o nowe elementy.
Boom-bap. Big Mac wśród hip-hopowych brzmień
Wraz ze zmianą pokoleniową wśród twórców i słuchaczy wydawało się przez pewien czas, że stara szkoła zostanie złożona do pawlacza przy dźwiękach cykaczy, tymczasem tak serio od lat mamy do czynienia z powrotem do przeszłości... na całkowicie nowych zasadach. Ponownie na beatach króluje więc – często soulowy – sampel, ale umiejscowiony zostaje jednak w zupełnie innym rytmie. Z licznymi partiami, które – na przekór tradycji – są dogrywane i z bębnami, które kojarzą się raczej z Atlantą początku lat dwutysięcznych niż Nowym Jorkiem początku lat dziewięćdziesiątych. Albo bez bębnów, bo przecież drumlessy są czymś superekscytującym na up-to-date scenie.
Shoegaze. Big Mac wśród gitarowych brzmień
Ktoś kiedyś skojarzył ten z sound z syrenim śpiewem w czarnej dziurze. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Brytyjczycy – zainspirowani m.in. produkcją sixtiesowych girlsbandów – wymyślili, żeby z pogłosowego, przesterowanego jazgotu stworzyć nośnik eterycznych melodii. W efekcie powstał styl, który jest zarazem cichy i głośny; hi-fi i lo-fi. Co wręcz szokujące – stosunkowo wysoki próg wejścia nie przeszkodził w tym, żeby shoegaze przeżył pierwszy renesans wraz z pojawieniem się nowych mediów społecznościowych. W kolejnym kroku zaczęły wydarzać się zaskakujące crossovery – charakterystyczną ścianę dźwięku wyłapać można choćby w alternatywnym hip-hopie czy futurystycznym popie.
Drum&bass. Big Mac wśród elektronicznych brzmień
Szybkie tempo mierzone w 160-180 BPM-ach; niby metrum 4/4, ale z intrygującym drum patternem; do tego dudniący bass. Odkąd przy takim soundtracku zaczęło bujać się całe pokolenie Wyspiarzy, których nocna aktywność przypadła na przełom eightiesów i ninetiesów – popularność drum'n'bassów nigdy nie osłabła, ale to, co zaczęło się dziać – mniej więcej – od 2020 roku przerosło chyba najśmielsze wyobrażenia miłośników gatunku. Takie brzmienia weszły na globalną rotację i pojawiają się nawet w mainstreamowych singlach.
Wychodzi więc na to, że – nawet na dystansie trzydziestu lat – prawdziwa klasyka nie ma daty ważności. Co więcej – podlega remiksom i update'om, które są przecież totalnie ożywiające dla każdego dziedzictwa.
Sponsorem artykułu jest McDonald’s Polska
Komentarze 0