billy woods i Kenny Segal zabierają nas w trasę i obierają kurs na rapową płytę roku

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
billy woods.jpg
fot. ig @armandhammer

Marna trawka, głupi ludzie i nieustanny zachwyt nad światem towarzyszą w podróży, w którą zabierają nas billy i Kenny. Ich drugi wspólny krążek jest jedną z najciekawszych rapowych powieści drogi, jakie kiedykolwiek powstały.

Kiedy słyszę, jak chłop nawija wersy pokroju: Caught 'em lacking on 9/11 / I lied down like V.I. Lenin / People don't want the truth, they want me to tell 'em grandma went to heaven przy wtórze sampla z… Aphex Twina a jeszcze dodatkowo numer ten nazywa się za Marleyem Babylon by Bus – to już wiem, że ten krążek trzeba zacząć dekonstruować, nie tylko go słuchać.

Zacznijmy jednak chwilę wcześniej. Kiedy lata temu wstałem wreszcie z podwórkowej ławki i doszedłem do wniosku, że chcę od tego życia coś więcej niż tylko nabitą fifkę, spokój od policyjnych patroli i ciężki, podwórkowy rap z Ursynowa, Queensbridge czy Seine-Saint-Denis, to nagle mocno mi się poszerzyła muzyczna dieta. A że były to wprost złote lata dla nieco bardziej wysprzęglonego, amerykańskiego i brytyjskiego podziemnego rapu, to bardzo prędko katalog takich wytwórni jak Rawkus, Definitive Jux, SoleSides czy Big Dada pozwolił mi się wyswobodzić ze starych osiedlowych prawd mówiących o tym, że raper ma mówić prawdę i tylko prawdę, twardy ma być jak otaczające go betonowe mury, a bit ma się składać ze ścinków jazzowych albo soulowych nagrań. Company Flow uświadomiło mi, co tak naprawdę znaczy być niezależnym jak sam skurwysyn. Cannibal Ox pokazali, że uliczna rzeczywistość może być nieporównywalnie bardziej poetycka niż mi się wydawało. A biciory pod które nawijali Roots Manuva czy New Flesh w mig zaprowadziły mnie na pierwsze dubowe sesje i jungle’owe rejwy.

Wtedy też trafiłem na katalog anticonu, który… zupełnie mi nie siadł (i do dzisiaj z niewielkimi wyjątkami mi nie siada). Coś jednak we mnie zostało z tego podwórkowego wychowania i do dziś uważam, że raper powinien trzymać ekwilibrystyczny wręcz balans pomiędzy liryzmem i arogancją, ulicą i biblioteką, elokwencją i… elo. Jeśli któryś wychyla się bardziej w stronę bohemiarskiego ostracyzmu, intelektualnego flexu i idącej zwykle z nimi w parze artystowskiej pretensji, to szybciutko zmieniam płytę. billy woods na szczęście jednak tę równowagę potrafi zachować.

Miękkie lądowanie

Billy Woods urodził się w Waszyngtonie jako syn jamajskiej wykładowczyni literatury anglojęzycznej oraz zambijskiego, marksistowskiego pisarza i bojownika o wolność postkolonialnej Rodezji. Gdy jeszcze był dzieckiem, jego rodzice przeprowadzili się do Zimbabwe, skąd jego matka i sam Billy wrócili do Stanów w 1995 roku po śmierci Woodsa seniora. Nastoletni Billy za namową rodzicielki kontynuował swoją edukację na Howard University, ale prędko zarzucił ją na korzyść palącej go hip-hopowej pasji. Jednego dnia spakował swoje graty i przeniósł się do kolebki całego tego ruchu, czyli Nowego Jorku, gdzie jeszcze kolega połączył go z Vordulem Mega ze wspomnianego już tu duetu Cannibal Ox. I choć pierwsza sesja nagraniowa nie poszła po myśli Billy’ego, bo wyszedł z niej upokorzony, nie nagrywając nawet jednego wersu, to właśnie wtedy stał się billym woodsem. Raperem, mającym wkrótce pokazać wszystkim, którzy w niego wątpili, że jest jednym z najważniejszych głosów kolejnego pokolenia amerykańskiej, rapowej kontrkultury. Za pożyczone pieniądze założył drugoobiegowe wydawnictwo Backwood Studioz i w 2003 roku wypuścił jego nakładem swój debiutancki album – do szpiku podziemny, dystopijnie funkujący Camouflage, na którym Vordul Mega udzielił się w pięciu numerach.

Od tamtej pory billy wydał płyt -naście. Część wspólnie z kamratami ze współtworzonych przez niego załóg: The Reavers, Super Chron Flight Brothers i – przede wszystkim – Armand Hammer. Część z bliskimi mu ludźmi z post-gatunkowego, afro-eksperymentalnego podziemia: Moor Mother, Perservation czy Messiah Munk, a część solo. Wypuszczone w 2012 roku History Will Absolve Me zyskało szerszy rozgłos i uznanie krytyki, a ostatnie kilka lat i jego kreatywna szarża – w skład której wchodzi m.in. krążek Armand Hammer zrealizowany na bitach Alchemista – znalazły swoje ukoronowanie w postaci albumu Aethiopes. Longplay ten nie dość bowiem, że jest modelowym przykładem symbiozy pomiędzy producentem, raperem i tematem, to jeszcze tematem tym jest gryziona na wszelkie sposoby, postkolonialna historia afrykańskiej diaspory rozproszonej po całym zachodnim świecie.

Album ten wyszedł daleko poza rapowe getto, został doceniony nawet przez dziennikarzy, którzy z rymowaniem pod bit są zwykle na bakier i zapewnił też billy’emu miejsce w programie tegorocznej edycji festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Próg wejścia ma jednak dosyć wysoki i sam w sobie jest równie skomplikowany. Niejednokrotnie bolesny – jak losy ludzi o których opowiada. I tu przychodzą nam w sukurs mapy, czyli Maps – drugi album nagrany przez billy’ego wspólnie z kalifornijskim producentem Kennym Segalem; być może najłatwiejsza w odbiorze płyta w całej karierze woodsa.

Busem przez Babilon

Droga, którą zmierzają billy i Kenny wiedzie nas szlakiem postpandemicznych tras koncertowych, których nagle po tych wszystkich lockdownach zrobiło się dla większości artystów aż za wiele. Na kolejnych przystankach tego realnego, acz również symbolicznego touru, woods jest nieustannie zjetlagowany, najarany marnym bądź za drogim weedem i zmęczony ciągłymi soundcheckami oraz rozmowami z nieszczególnie mądrymi ludźmi. I quit lookin' for solutions / Bought a pistol and learned how to use it / You can't fix stupid / Apes stood and walked into the future / March of progress end hunchbacked in front the computer - powtarza sobie pod nosem, wychodząc na rapującego Huntera S. Thomsona XXI wieku, równie elokwentnego jak bezceremonialnego, spostrzegawczego kronikarza otaczającej go rzeczywistości, która właściwe cała istnieje naprawdę… oprócz tego, co zmyślił. Sceny, które rysuje w swoich wersach są wręcz namacalne, rozważania, które prowadzi w zwrotkach inspirujące, a ilość intertekstualnych odniesień, rapowych followupów i innych rymowanych easter eggów, które zapisał na tych mapach skłania ku temu, że jeśli przez całe tegoroczne wakacje można słuchać tylko jednej płyty, to można na przykład tę.

Swoisty rapowany Ulisses roku 2023 bym pewnie tu napisał, jakby był Markiem Fallem, ale… nie napiszę, bo billy’emu daleko do tak bardzo odrzucającego mnie bohemiarskiego ostracyzmu, intelektualnego flexu i artystowskiej pretensji. Nie jest żadnym nadętym flanerem rozwodzącym się nad różnicami kulturowymi krajów do których trafia, ale zwykłym, podziemnym MC, który cytuje Cam’rona bajerując jakąś laskę; nie dlatego, że nie zna kanonu erotycznej literatury anglojęzycznej ale dlatego, że po prostu Dipset jest mu bliższy niż Dickinson, Emily.

Towarzyszące mu w tej eskapadzie bity Kenny’ego Segala są nieporównywalnie bardziej przystępne i mniej duszne niż na ich pierwszym wspólnym albumie, wydanym w 2019 roku Hiding Places. I choć pojawiają się w nich tony współgrające z różnymi ciemnymi myślami i lękami billy’ego, to przede wszystkim jest tu bardzo… hip-hopowo. Nieważne czy Kenny korzysta z surowych, oldschoolowych linii perkusyjnych, czy z rozpłyniętych, jazzowych rytmów dialogujących ze współczesnym bezbitowym rapem, trasę dyktuje mu zawsze narracja woodsa i pojawiających się tu gościnnie Quelle Chrisa, Danny’ego Browna czy Aesop Rocka. Bez względu na to, czy tnie akurat Shuggiego Otsa czy Aphex Twina, Segal trzyma się nieustannie bardzo blisko rapowej, podziemnej klasyki – pobrzmiewającego niekiedy Jamajką a innymi razy free jazzem, równie kanonicznego jak wysprzęglonego brzmienia, dla którego przeszłość i przyszłość jest dokładnie tym samym.

I taki jest też cały ten album – zawieszony gdzieś pomiędzy różnymi czasami, miejscami i stanami emocjonalnymi. Brzmi jednocześnie jak coś znajomego i nieznanego, osobistego acz uniwersalnego, łatwo przyswajalnego, a jednocześnie też nadającego się do pogłębionej analizy popkulturowej.

W swojej nienachalnie tematycznej formie powieści drogi ląduje obok innych ważnych dzieł tego gatunku, nieważne czy były one spisane po benzedrynie na rolce papieru przez Jacka Kerouaca, czy nakręcone po kwasie przez Dennisa Hoppera. Rap bowiem nie dostarczył nam do tej pory zbyt wielu zapisów podróży, ale najnowszy album billy’ego woodsa i Kenny’ego Segala już teraz można jednak postawić na półce obok dokonań innych wielkich rapowych konceptualistów – Masta Ace’a, Kool Keitha czy Kendricka Lamara. A billy w swojej prawdziwej podróży na moment zatrzyma się w Polsce – 9 czerwca zagra na katowickim festiwalu Tauron Nowa Muzyka.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.
Komentarze 0