Mów do mnie zaliczyło najlepszy weekend otwarcia dla kultowej stajni A24 od czasu Hereditary. Poszła fama, że do debiutujących braci Philippou rozdzwoniły się telefony z gratulacjami od Jordana Peele'a, Stevena Spielberga, Ariego Astera, Stephena Kinga czy Sama Raimiego. Przybijamy więc piątkę ich zabalsamowanej dłoni? Nie bardzo.
Bliźniacy z Australii byli dotąd znani jako autorzy youtubowego kanału RackaRacka (blisko 7 milionów subskrybentów), gdzie godzili grozę z humorem na potrzeby zwariowanych krótkich metraży. Ale – jak przyznał Danny w jednym z wywiadów – zaczęli mieć poczucie, że na ich macierzystej platformie kurczy się przestrzeń do robienia dojrzalszych czy bardziej ekstremalnych rzeczy. Stąd realizacja filmu fabularnego na podstawie własnego scenariusza, czyli powrót do celu, który miał przyświecać im od samego początku.
Z pewnością nie żałują tego ruchu biorąc pod uwagę zainteresowanie towarzyszące ich produkcji; zachwyty wzbudzone na festiwalu w Sundance, mocny debiut za oceanem, niemal wyłącznie pozytywne recenzje, propsy od szanowanych twórców.

Mów do mnie kręci się wokół demonicznego artefaktu – ręki, która umożliwia kontakt ze zmarłymi po wypowiedzeniu tytułowej inkantacji. Kolejnym levelem jest natomiast całkowite oddanie swojego ciała. Wystarczy powiedzieć Zapraszam cię do środka. Rytuał efektownie wygląda w oku smartfona, dlatego grupa nastolatków robi sobie z niego coś na kształt imprezowej atrakcji; typu beer pong. Otwierająca scena straszy co prawda konsekwencjami podobnej zabawy, ale da się ich uniknąć, jeżeli opętanie nie trwa dłużej niż dziewięćdziesiąt sekund. No i człowiek się jeszcze dobrze nie umości w fotelu, a dochodzi właśnie do takiej sytuacji.
Jej ofiarą pada 17-letnia Mia (Sophie Wilde) wciąż mierząca się z traumą po śmierci matki. Jakby tego było mało – ulega prośbie młodszego brata (Joe Bird) swojej najlepszej przyjaciółki (Alexandra Jensen) o wzięcie udziału w seansie spirytystycznym. Kończy się walką chłopca o życie w szpitalu i... uwzięzieniem go po drugiej stronie. Ta druga strona przenika przy tym coraz bardziej do rzeczywistości Mii.

Jak na gości, którzy wywodzą się z YouTube'a i jarają się wywoływaniem duchów na TikToku – bracia Philippou nakręcili zaskakująco konwencjonalny horror. Zarówno na poziomie rozwiązań formalnych, jak i przekmin nie mają gatunkowi nic intrygującego do zaoferowania. Może poza spostrzeżeniem, że strach obecnie niby wciąż ma wielkie oczy, ale nie aż tak wielkie, jak pokusa zrobienia viralowego nagrania. Zachowawczość ich debiutu dziwi – zwłaszcza, że horror od dłuższego czasu znajduje się w peaku i dookoła nie brakuje przykładów innowacyjnego spojrzenia. Nie tylko na froncie nowej fali (wspomniani Peele i Aster), ale też w drugiej linii A24. Weźmy inny debiut – Saint Maud.
Na tym tle Mów do mnie to nic więcej jak szablonowe kino grozy wypełnione do tego papierowymi postaciami. Zbudowane na pozorach emocji. A przecież ten film narodził się poniekąd z dramatycznych doświadczeń Danny'ego Philippou. Reżyser i współscenarzysta przeżył jako nastolatek poważny wypadek samochodowy – dłoń w Talk to me stanowi powidok dotyku siostry trzymającej go za rękę w szpitalu. I generalnie wynik jego rozważań na temat znaczenia dotyku.
Jeżeli płynie z tego wszystkiego jakaś nauka to taka, że wypadałoby przystopować z nakręcaniem spirali hype'u. Bo znowu kończy się kacem, jak w przypadku Flasha, który – jak twierdził James Gunn – miał przynależeć do najlepszych superbohaterskich produkcji wszech czasów.

Komentarze 0