Reprezentant Polski zdążył dobrze poznać Rzym, bo leczył tam dwie poważne kontuzje kolana. Trudne wspomnienia Arkadiusz Milik ma zastąpić pięknymi, bo zostanie twarzą nowego, amerykańskiego projektu Romy. Wizja gry w Juventusie obok Cristiano Ronaldo działała na wyobraźnię, ale rola następcy Edina Džeko wcale nie musi być krokiem w tył. Tym bardziej, że 26-latkowi mocno brakowało zaufania i regularnej gry.
Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, bo Wieczne Miasto stało się ostatnio centrum wydarzeń sportowych. To tam Hubert Hurkacz pokonał Andrija Rublowa, czyli ćwierćfinalistę US Open, także tam Armand Duplantis pobił 26-letni rekord świata Siergieja Bubki. Wszyscy patrzą na miasto kościoła, politycznych i biznesowych gierek, ale także sportu. I tam najbliższe sezony spędzi Arkadiusz Milik, jeden z najbardziej utalentowanych polskich piłkarzy, na którego wystrzał formy mocno czekamy.
Fabrizio Romano, czyli guru newsów transferowych i układów menedżerskich, podaje, że doszło do potrójnej zgody między Juventusem, Napoli a Romą. Jej efektem jest przejście Edina Džeko do mistrza Italii do projektu Andrei Pirlo oraz transfer Arkadiusza Milika do stołecznego klubu. Bardzo długo to Polak był brakującym elementem domina, ale widząc uciekający czas i brak poważnych alternatyw, przystał na propozycję 5. ekipy Serie A. To wszystko złożyło się w jeden, wielki układ, jakich we włoskiej piłce mnóstwo:
– Edin Džeko za 15 mln trafił do Juventusu
– Arek Milik za 20 mln + 8 w bonusach do Romy
– Cengiz Ünder za 28 mln do Leicester [wypożyczenie z obowiązkiem wykupu]
– Gonzalo Higuain do Interu Miami jako wolny zawodnik
Na lodzie zostawiono jedynie Luisa Suáreza, ale przed nim jeszcze otwierają się możliwości transferu do Atletico Madryt. Włoski kierunek raczej został zamknięty. My skupimy się na Półwyspie Apenińskim i wyborze Milika. Również nie skończyło się to dla niego najbardziej optymistycznym wariantem. Uwikłał się w trudną relację z Napoli, został przyparty do ściany groźbami o roku na ławce rezerwowych, co utrudniło pozycję negocjacyjną.
Wcześniej zawarł słowne porozumienie z Juventusem, lecz nagła rewolucja w Turynie sprawiła, że na sytuacji zyskał Džeko jako tańsze rozwiązanie. W kontekście polskiego napastnika wymieniało się również Atletico czy Tottenhamem, ale Anglicy postawili na gwiazdorski kontrakt Garetha Bale'a. Milik został z Romą, czyli nie tak wysoko jak mierzył, ale również nie tak nisko, aby opowiadać o rozczarowaniu.
26-latek podpisze z rzymskim klubem pięcioletni kontrakt, co oznacza, że szybko nie wypadnie poza włoską klasę wyższą. Nadal będzie miał przywilej występów w europejskich pucharach – w najbliższych miesiącach w Lidze Europy. Zostanie też głównym napastnikiem Romy po odejściu Džeko, strzelca 16 goli w poprzednim sezonie.
W piątek Milik przeszedł kontrolę medyczną w szwajcarskiej placówce „Klinik Gut” nad jeziorem St. Moritz, co było pomysłem nowego właściciela Dana Friedkina. Skierował go do dr. Georga Ahlbäumera, wybitnego specjalisty i przyjaciela rodziny, aby sprawdził stan kolan napastnika po zerwaniu więzadeł w obu nogach. Tego samego lekarza rekomendował Nicolò Zaniolo, największemu pechowcowi ostatnich miesięcy, który po wielomiesięcznej pauzie doznał kolejnej poważnej kontuzji. To też pokazuje, że amerykański miliarder chce mocno zaznaczyć nową erę i zadbać nawet o większą jakość badań. Zmienił dotychczasowe zwyczaje medyczne, by stawiać na najlepszych ludzi. Jak się okazało – do zdrowia Milika nie ma zastrzeżeń.
Akurat wychowanek Rozwoju Katowice zdążył poznać Rzym dość dobrze. Dwukrotnie był tam operowany przez profesora Pierpaolo Marianiego w słynnym Villa Stuart, w tej klinice pojawiał się na konsultacjach i badaniach, gdy przez urazy kolana pauzował kolejno 4 i 5 miesięcy. Dwie poważne kontuzje zabrały mu wtedy łącznie 52 spotkania (285 dni) i sprawiły, że inni zyskali w neapolitańskiej hierarchii.
Milik w ostatnich miesiącach był mocno nakręcony na wizję Juventusu, ale koniec końców przejście do Romy może wyjść mu na zdrowie. Mówimy o dopiero 26-letnim napastniku, którego ostatnie sezony stały pod znakiem walki o swoją pozycję. Nigdzie nie mógł się poczuć całkowicie pewny gry. Bo nawet jeśli kończył sezon jako najlepszy strzelec Napoli w Serie A, to wiedział, że Dries Mertens oraz Lorenzo Insigne będą ważniejszymi zawodnikami. To oni mieli pierwszeństwo w najważniejszych meczach, to oni przeżywali hymn Ligi Mistrzów z perspektywy murawy, a nie ławki. Jak już Neapol żył meczem sezonu, Milik był dopiero zmiennikiem, jednym z pierwszych do wejścia, a to również irytowało snajpera z Tychów.
Podobnie zresztą jest w reprezentacji Polski – tam też został mocniej odstawiony za kadencji Jerzego Brzęczka. Dyskutujemy, czy jest napastnikiem numer dwa, czy może trzy po wystrzale Krzysztofa Piątka, ale to nadal dyskusja wewnątrz ławki rezerwowych, bo w grze z jednym napastnikiem niepodważalną pozycję ma Robert Lewandowski. I nawet nie istnieją rozważania, czy ktoś mógłby zdrowemu królowi strzelców Champions League urwać jakiekolwiek minuty.
Zatem postawmy się w sytuacji Milika: nawet jeśli grywał mnóstwo w lidze włoskiej, to zarówno w klubie, jak i w kadrze nie mógł się czuć jak postać numer jeden. Nie możemy o nim mówić per lider ofensywny ani pewniak do gry. Zatracił to, bo przecież przychodząc do Neapolu, był absolutnie kochany przez kibiców po fenomenalnym początku. Być może wyhamowały go kontuzje, być może wizje szkoleniowców, bo przecież później Milik zdecydowanie bronił się liczbami. Grał mniej, strzelał więcej, ale nie mógł zburzyć hierarchii ulubieńców – wychowanka Insigne i farbowanego, belgijskiego wychowanka Mertensa.
Przyjemnie było snuć wizje o grze z idolem młodzieńczych lat Cristiano Ronaldo albo współpracy z Paulo Dybalą, ale w Juventusie polski napastnik znów stałby się trzecim. Tym do wejścia z ławki, a nie gry w najważniejszych meczach. W końcu regularnie dokładałby trofea, jego wartość i szacunek w świecie zdecydowanie by wzrosły, ale sama sytuacja podświadomie wpływająca na pewność siebie nie zmieniłaby się. Status byłby ten sam, lecz otoczenie znacznie bardziej ekskluzywne i gwiazdorskie.
Dlatego można zakładać, że wybór Romy – przy tych całych dywagacjach o największych klubach świata – będzie jak spadnięcie na cztery łapy. Arkadiusz Milik przypomni sobie w końcu, jak to jest być najważniejszą twarzą ofensywy dużego klubu. Będzie mógł liczyć na regularne występy od pierwszej do ostatniej minuty w ekipie aspirującej do czegoś więcej. A o samą otoczkę Romy też nie musi się martwić – wielka historia, wspaniali kibice, przepiękne odwołania, klubowe legendy, no i nowocześni właściciele, którzy chcą pchnąć rzymską drużynę do przodu. I w tym wszystkim duży transfer – Arkadiusz Milik.
Rzymskie życie wcale nie musi brzmieć tak źle. Tam aury wielkości też nie brakuje. 26 lat to nie jest wiek, który zamykałby jakiekolwiek drzwi, a na kilka miesięcy przed Euro 2020 dobrze byłoby znów poczuć się punktem odniesienia w ataku. Facetem, na którego talencie wszyscy będą chcą polegać. A nie tylko korzystać z niego sporadycznie. Bo opowieści o jednej z najlepszych lewych nóg Europy czy zmyśle do gry kombinacyjnej możemy schować do szuflady, kiedy w wielkich spotkaniach Milik wchodziłby na murawę na 20 minut. A tak przecież bywały na Stadio San Paolo w Lidze Mistrzów. Musiał ciągle walczyć, aby poczuć się docenionym.
Z Paulo Fonsecą polski napastnik odbył już wideorozmowę. Posłuchał o nowym projekcie i wizji Portugalczyka. Upewnił się, że będzie pierwszym i głównym napastnikiem rzymskiego projektu, tym bardziej kiedy konkurencja nie będzie istniała po sprzedaży Edina Džeko. Milik będzie pracował na jak najlepsze rezultaty strzeleckie przy akompaniamencie Lorenzo Pellegriniego, Henricha Mychitariana czy Jordana Veretout, a to już nastraja optymizmem. Jeśli doliczymy do tego jeszcze hiszpański zaciąg w postaci Pedro oraz Carlesa Péreza, a także Justina Kluiverta, od którego oczekuje się wyraźnego skoku, to sytuacja zaczyna nabierać kolorów.
Przed parafowaniem wszystkich umów, pozostały jeszcze szczegóły do zamknięcia w Neapolu. Między innymi, zdaniem włoskich mediów, pole do dyskusji stanowią takie kwestie jak m.in. kara nałożona za listopadowy bunt całej drużyny. W Neapolu takie rzeczy ciągną się bardzo długo za piłkarzami, nawet jeśli dalej wiążą przyszłość z klubem. A tu – zdaje się – mowa o kwocie nawet 300 tysięcy euro grzywny.
Być może na zdrowie wyjdzie zamknięcie neapolitańskiego rozdziału jednemu z najdroższych polskich piłkarzy. Bo choć to klub z gigantycznymi aspiracjami i cudowne miejsce do życia, to czasem takie wojenki czy sztywne zasady zaczynają już irytować. To miejsce unikatowe na mapie Europy, ale z pewnością przyjemniejsze, kiedy jest się tam pewniakiem do gry. A skoro Milik aspiruje do wejścia między największych, chciałby, aby jego nazwisko w świecie znaczyło więcej, to powinien skupić się na grze od początku do końca. Na roli zdecydowanej jedynki i twarzy projektu, a nie po raz kolejny zmiennika. Tak jak wszyscy kojarzyli Romę z Džeko, tak żeby teraz myśleli o Polaku. Może się okazać, że właśnie upadek rozmów z Juventusem pozwoli jego karierze na nowo nabrać rozpędu.