Obecność klubu z Częstochowy w czołówce Ekstraklasy do tego stopnia spowszedniała, że nawet najlepszy wynik w historii osiągnięty przez Raków na tym etapie sezonu kompletnie nie zrobił na nikim wrażenia. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że tym razem to w większym stopniu zasługa trenera, a w mniejszym klubu, który w lecie nie był mu w stanie zapewnić jeszcze lepszych narzędzi. Przed nowym dyrektorem sportowym arcytrudne zadanie.
Uderzyło mnie ostatnio przy okazji wizyty w Niecieczy na meczu Pogoni Szczecin. Trener Kosta Runjaić, pytany o sytuację Michała Kucharczyka, stwierdził, że w zeszłym sezonie był najlepszym strzelcem drużyny, ale teraz musi cierpliwie czekać na szanse, bo są inni. To znaczy Rafał Kurzawa. Albo Kamil Grosicki. Przyglądanie się, jak “Portowcy” sukcesywnie zbliżają się do szczytu, to nie tylko obserwowanie, jak dobry trener, pracując długo, podnosi poziom drużyny. To także obserwowanie jak klub transferami sprawia, że drużyna jest coraz lepsza. Pogoń w okolicach czołówki kręci się już od kilku lat. Ale komfortu posadzenia na ławce Kucharczyka, Kamila Drygasa czy Piotra Parzyszka nie miała nigdy wcześniej. Normalny polski klub, gdy ma zawodników tego formatu, gra nimi zawsze. A gdy wypadają z gry, popada w kryzys. Runjaić ma zawodników tego formatu. Ale ma też Damiana Dąbrowskiego, Lukę Zahovicia, Kurzawę, Kacpra Kozłowskiego, Jeana Carlosa, Grosickiego, Sebastiana Kowalczyka. Więc ma szansę na mistrzostwo.
NAJLEPIEJ NA TYM ETAPIE
Szansę na mistrzostwo ma też Raków Częstochowa, który otacza pod koniec tej jesieni lekkie poczucie rozczarowania. Gdy wykoleiła się Legia, to w Rakowie wielu widziało głównego kontrkandydata dla Lecha. Tłumaczyłem już, dlaczego moim zdaniem oczekiwanie od tego klubu walki o mistrzostwo jest przedwczesne. Ale okoliczności niewątpliwie otworzyły przed nim być może niepowtarzalną szansę, z której warto spróbować skorzystać. Tymczasem w ostatnich tygodniach znacznie więcej pochwał zbierały Pogoń i Lechia, które wyprzedziły częstochowian w tabeli. I grały bardziej efektowną piłkę. W tym wszystkim może jednak umykać fakt, że Raków rozegrał najlepszą rundę w historii. Jeszcze nigdy nie miał po 17 kolejkach aż 32 punktów. W poprzednim, wicemistrzowskim sezonie, miał na tym etapie cztery punkty mniej. Spotykane w wielu klubach, nie tylko w Polsce, trudności związane z debiutanckim sezonem w pucharach, skróconymi przygotowaniami, nagromadzeniem meczów, koniecznością rotowania kadrą, nie są tam specjalnie odczuwalne. Rakowowi wciąż udaje się z rundy na rundę iść w górę.
WICEMISTRZOWSKA EKIPA
Jeśli panuje aktualnie poczucie, że Pogoń, choć skończyła poprzedni sezon za Rakowem, nie zdobyła żadnego trofeum i krócej pograła w pucharach, to w dużej mierze dlatego, że szczecinianom udało się zrobić w lecie kolejny personalny krok do przodu. Raków tymczasem wciąż bazuje w znakomitej większości na drenowaniu możliwości ludzi, których Marek Papszun prowadzi już od dawna. Z jedenastki, która w tym sezonie spędziła najwięcej minut na boisku, tylko bramkarz Vladan Kovacević nie świętował w maju wicemistrzostwa i Pucharu Polski. Wszyscy pozostali podstawowi gracze Rakowa byli tam już wiosną. Znakomita większość z nich, z wyłączeniem Mateusza Wdowiaka i Zorana Arsenicia, jeszcze wcześniej.
AKTYWNE LATO
A przecież częstochowianie byli w lecie transferowo aktywni. Ściągnęli dziesięciu nowych piłkarzy. Nie każdy był przewidziany do natychmiastowego wzmocnienia składu. Milan Rundić czy Żarko Udovicić od początku byli przymierzani raczej do poszerzenia kadry, serbski stoper i tak pograł w tej rundzie zaskakująco dużo. Jordan Courtney-Perkins czy Pedro Vieira też pewnie nie od razu mieli wzmocnić zespół. Problem w tym, że zawodników do natychmiastowego wzmocnienia składu, poza bramkarzem, Marek Papszun właściwie nie dostał. Albo dostał, ale z nich nie korzysta, bo nie uważa ich za lepszych od tych, których ma. Jako że raczej nie szkodzi sam sobie i nie wystawia słabszych kosztem lepszych, efekt jest taki, że ma grać o jeszcze wyższe cele, rozgrywając jeszcze więcej meczów, ale cały czas mniej więcej tymi samymi ludźmi. A nawet nie do końca tymi samymi, bo wyjęto mu jednak Kamila Piątkowskiego i Davida Tijanicia. Nie trzeba tłumaczyć, że to trudne.
NOWI, KTÓRZY DALI RADĘ
Papszun ma oczywiście wymagający i dość skomplikowany system gry. Nie chodzi tylko o hasłowe rzucenie “trójka obrońców”, ale o specyficzne wymagania dotyczące każdej z pozycji w tym ustawieniu. Już w przeszłości było widać, że nowym zawodnikom często zajmuje trochę czasu przystosowanie się do nowych wymagań. W przeszłości były jednak przykłady piłkarzy, którzy błyskawicznie wskakiwali do gry. Fran Tudor, Vladislavs Gutkovskis, Marcin Cebula czy Zoran Arsenić w debiutanckich rundach u Papszuna rozgrywali po kilkanaście meczów w podstawowym składzie. Ivi Lopez nie wskoczył od razu, ale i on, po aklimatyzacji, uzbierał pierwszej jesieni w Polsce osiem spotkań od pierwszej minuty. To wynik, do którego żaden z tegorocznych nowych graczy z pola nie dobił.
POSZUKIWANIE DYREKTORA
Raków często chwali się za transfery, bo wynalazł Kovacevicia, wyjął z Lubina Piątkowskiego, wyciągnął z Cracovii Mateusza Wdowiaka czy z Korony Marcina Cebulę. Umyka przy tym jednak czasem, że od awansu do Ekstraklasy zdarzyło się też jednak w Częstochowie już dość sporo totalnych pomyłek. Dotyczyły zwłaszcza graczy ściąganych spoza polskiego rynku. Jak Bryan Nouvier, Andrija Kuković, Rusłan Babenko, Emir Azemović czy Petar Mamić. Nikt nie ma oczywiście stuprocentowej skuteczności, ale i w Rakowie wiedzą, że w tej kwestii nie jest idealnie, skoro od 2019 roku klub słynący ze stabilizacji miał już trzech dyrektorów sportowych. Dobór nowych ludzi nie jest w Częstochowie optymalny.
PROBLEM WYŻSZEJ PÓŁKI
Nowe nabytki uzbierały tej jesieni 17% możliwych minut. Średnio nowi zawodnicy rozegrali 445 minut, czyli niespełna pięć meczów. Ponad połowę możliwego czasu gry spędził na boisku tylko Kovacević. Z graczy z pola najbliżej tego byli Valeriane Gwilia i Rundić, czyli nie ludzie wynalezieni przez Raków, lecz znani już na polskim rynku z innych klubów. Fabio Sturgeon, ściągany z myślą o regularnym graniu i będący wg transfermarkt.de najdroższym nabytkiem w historii klubu, na razie uzbierał w 17 występach jednego gola i jedną asystę. Sugerowałem już kiedyś, że im wyżej będzie Raków, tym trudniej będzie mu przekonywać do siebie zawodników z wyższej półki. Mam wrażenie, że kończąca się jesień jest tego przykładem. Dość dobitnym.
RYZYKO HOFFENHEIM
Dla Rakowa zbliżają się ważne egzaminy dojrzałości. W krótkim terminie, jak poradzi sobie z wrzawą towarzyszącą umizgom Legii do Papszuna i czy nie pozwoli, by zawodnicy zwątpili w projekt. W dłuższym, jak poradzi sobie z ewentualnym odejściem trenera. O ile w jego przeprowadzkę do Warszawy już w styczniu niespecjalnie wierzę, o tyle taki ruch w lipcu wydaje mi się już całkiem realny. Wtedy przekonamy się, ile w zachwytach nad Rakowem z ostatnich lat było zachwytów nad Rakowem, a ile nad Papszunem. Niewątpliwie w Częstochowie potrafili tego trenera znaleźć i dać mu odpowiednie narzędzia, by odniósł sukces. Nie wiemy jeszcze, czy będą umieli robić to powtarzalnie. Przypomina mi się w tym kontekście sytuacja Hoffenheim, które też weszło do Bundesligi szturmem, też miało bogatego właściciela i budowało klub na bardzo nowoczesnych zasadach oraz stabilnych strukturach. Wydawało się kwestią czasu, gdy zaczną na trwałe przynależeć do ścisłej czołówki w kraju. Okazało się jednak, że sporą częścią ich sukcesu był Ralf Rangnick, a jego odejście spowodowało kilkuletnią zapaść projektu, trwającą aż do wynalezienia Juliana Nagelsmanna. Gdy ten jednak poszedł w świat, wielkie Hoffenheim znów się skończyło. Jest po prostu średnie.
DYSPROPORCJA W ROZWOJU
Dla Rakowa, przy wszystkich jego oraz Częstochowy ograniczeniach, podobne ryzyko też istnieje. Dlatego zadanie na najbliższe miesiące, to maksymalne uniezależnienie się od Papszuna. Umiejętność znalezienia piłkarzy podnoszących poziom zespołu bardzo by w tym pomogła, bo na razie Raków bazuje głównie na tym, że trener jest w stanie z narzędzi, które dostaje, zrobić zespół lepszy niż suma jednostek. Trochę słabszy trener z tymi samymi ludźmi mógłby już jednak mieć znacznie słabsze wyniki. Do pewnego momentu Papszun rósł wspólnie z klubem, ale wydaje się, że zaczął trochę wyprzedzać go w rozwoju. A przynajmniej jego dział sportowy.
KARKOŁOMNE ZADANIE GRAFA
W tym kontekście można trochę lepiej zrozumieć zmianę, jaka dokonała się na stanowisku dyrektora sportowego po najlepszym sezonie w historii klubu, co przecież na pierwszy rzut oka nie wygląda naturalnie. Raków poszukuje następcy Papszuna, ale być może jeszcze bardziej przydałby mu się Papszun wśród dyrektorów sportowych. Michał Świerczewski poszukuje go, odkąd zainwestował w Raków. Na razie, mimo równie wnikliwych, jak w przypadku trenerów metod rekrutacji, wciąż go nie znalazł. Robert Graf, dla którego zbliża się pierwsze okienko, jest kolejnym, próbującym zmierzyć się z karkołomnym zadaniem znalezienia piłkarzy, którzy potrafiliby spełnić dwa trudne do pogodzenia warunki: podnieść poziom wicemistrza Polski i jednocześnie mieć ochotę na grę akurat w Rakowie Częstochowa.