Jeśli dobrze się przyjrzeć, nie było ani jednego powodu, by czołowy polski klub wyrósł akurat w Częstochowie. Jeszcze kilka lat temu Raków nie miał nad konkurentami żadnej, choćby potencjalnej, przewagi. Teraz widać jednak, że jeśli buduje się klub na ludziach, można osiągnąć wszystko.
Mój odwieczny zez, który każe jednym okiem patrzeć na Ekstraklasę, a drugim na Bundesligę, sprawia, że czasem słyszę pytania o szok związany z przerzucaniem się z meczów Bayernu na Termalicę. Ale nie przeżywam go, bo stosuję inne filtry, a poza tym wiem, że bawić się świetnie, ale i wynudzić setnie można przy obu ligach. Świadczy o tym choćby ten weekend, z naprawdę ciekawymi piątkowymi meczami Zagłębia Lubin z Wartą Poznań i Pogoni Szczecin z Wisłą Kraków. Większy szok przeżywałem nie przy meczach, lecz przy opisywaniu postaci działających w jednej i drugiej piłce. Tam Juergen Klopp, Thomas Tuchel, Julian Nagelsmann, sensownie myślący dyrektorzy sportowi czy nowocześni specjaliści z różnych dziedzin wpuszczani do klubów, by służyć im wiedzą. Tu kiszenie się we własnym sosie i licytowanie na to, ile meczów w Schalke/reprezentacji się zagrało. Tam narzędzia treningowe typu Helix czy Footbonaut, tu brak odśnieżonego boiska treningowego.
Ten dysonans faktycznie przyprawił mnie kilka lat temu o kryzys twórczy. Nie chciałem ciągle narzekać na ligę, o której piszę, ale nie chciałem też pisać, że jest wspaniała, bo swojska, przaśna, ale własna. Sporządziłem wtedy listę postaci, które uważałem za wybijające się intelektualnie ponad środowisko, chcące coś zmienić, próbujące iść nowymi ścieżkami i to do nich udałem się w pierwszej kolejności w poszukiwaniu kolejnych materiałów. Mam od tego czasu wyczulone oko i wytężony słuch na takie postaci. Chcę oczywiście pokazywać i przedstawiać je szerszej publiczności. Ale jeżdżę do nich na wywiady także dla siebie: dla oczyszczenia umysłu, dla upewnienia się, że w polskiej piłce też działają ludzie o szerokich horyzontach. Od kilku lat zauważam, że najbardziej ożywcze kontakty ze środowiskiem polskiej piłki przeżywam, gdy wybiorę się do Częstochowy.
Obecność Rakowa w czołówce polskich klubów ma w sobie coś pięknego. Wytrąca praktycznie wszystkie argumenty, którymi można by relatywizować częstochowskie sukcesy. Polska piłka ma potężną umiejętność znalezienia na każdy przykład, w którym coś się komuś udało, wytłumaczenia, dlaczego jest to absolutnie nie do przeniesienia na nasz grunt, z najsłynniejszym i już symbolicznym brakiem lotniska w Białymstoku na czele. W Częstochowie powstał w ostatnich latach klub, który — jeśli spojrzy się na niego powierzchownie – nie miał nic, by regularnie mieszać w czołówce.
POTĘGA LECHA
Raków walczy o mistrzostwo ze stolicami dużych regionów i z klubami, które praktycznie nie mają w nich konkurencji. Poznań ma wprawdzie od dwóch lat drugi ekstraklasowy klub, ale i on uznaje panowanie Lecha w Wielkopolsce, a Warta w żaden sposób nie stanowi dla “Kolejorza” konkurencji w walce o kibiców i piłkarzy. Za Lechem jest całe województwo, najbliższy klub, który może Lechowi podkradać młodych zawodników, jest oddalony o 150 kilometrów. Lech ma też tradycję bycia silnym. Zdobywał mistrzostwo już siedem razy, co daje mu miejsce w czołowej piątce najbardziej utytułowanych polskich klubów. Od piętnastu lat buduje go stabilnie ten sam biznesmen, kibice mogą się odwoływać do pucharowych rywalizacji z Barceloną, Juventusem czy Manchesterem City, akademia wychowała już piłkarzy, którzy przynieśli klubowi dziesiątki milionów euro, a skauting może się pochwalić, że znalazł w Zniczu Pruszków przyszłego najlepszego piłkarza świata. Lech miewa problemy, ale to w polskich warunkach potężny i stabilny klub.
FUNDAMENTY POGONI
Pogoń Szczecin nie może się z nim równać, ale przy Rakowie też wygląda na klub o znacznie większym potencjale startowym. Działa w siódmym wśród największych miast w Polsce, w części kraju, w której nie ma absolutnie żadnej konkurencji. Najbliższy klub ekstraklasowy jest oddalony o 260 kilometrów, I i II ligi w takim samym promieniu nie ma. Gdyby Kacper Kozłowski objawił talent na Śląsku, mógłby wylądować w pięciu różnych klubach, ale że objawił w Koszalinie, praktycznie nie miał wyboru. “Portowcy” zaczęli w ostatnich latach wykorzystywać pozycję hegemona. Już wcześniej mieli bardzo dobre obiekty do szkolenia młodzieży. Stadion uważało się kiepski, ale do Euro 2012 niewiele było w Polsce lepszych i w pierwszej dekadzie XXI wieku reprezentacja grała na nim cztery razy. Teraz wreszcie powstaje nowy. Dobra praca z młodzieżą i wprowadzanie jej do ligi też przyniosły już sukces w postaci 25 milionów euro zarobionych na transferach w ostatnich latach. Historycznie Pogoń nie jest potęgą, nigdy nie była mistrzem, ale przynależy do Ekstraklasy. Rozegrała w niej blisko 50 sezonów, w tabeli wszech czasów jest na siódmym miejscu. Ma wiele, by być silnym klubem.
KONKURENCYJNY RYNEK
Podobnej wyliczanki dla Legii nie ma co nawet przeprowadzać, bo mimo jej słabego sezonu każdy doskonale wie, jaki potencjał ma klub z Warszawy. Raków pod tym względem wypada bardzo blado. Gdyby zarysować mu 150-kilometrowy promień od Częstochowy, taki sam, w jakim Lech praktycznie nie ma konkurencji, znalazłyby się w nim: Ruch Chorzów i Górnik Zabrze, czyli łącznie 28-krotni mistrzowie Polski, Piast Gliwice, czyli czołowa siła regionu w ostatnich latach, Wisła Kraków, wciąż będąca drugą potęgą polskiej piłki w XXI wieku, mająca długie tradycje i niezłą teraźniejszość Cracovia, grająca przez dekadę w Ekstraklasie Korona Kielce i dwie duże łódzkie marki Widzew i ŁKS. A to tylko pobieżne spojrzenie na seniorską piłkę, kompletnie pomijające, że w walce o zdolnych juniorów w tej części Polski liczą się także inne kluby z południa. Przecież ciągłość na szczeblu centralnym mają też GKS Katowice, GKS Tychy czy mocne infrastrukturalnie Zagłębie Sosnowiec. Przecież Bielsko-Biała jest na tyle blisko, że Raków grał w pucharach na stadionie Podbeskidzia. No, a Lech właśnie sprzedał za dziesięć milionów wychowanka Szombierek Bytom, podstawowym młodzieżowcem Pogoni jest zaś skrzydłowy wychowany w Polonii Bytom. Raków wyrósł na ultrakonkurencyjnym rynku.
PIŁKARSKA PUSTYNIA
Jakby tego było mało, akurat Częstochowa nigdy nie była piłkarskim miastem. Nie można o niej powiedzieć, jak o Chorzowie czy Zabrzu, że oddycha się tam futbolem. Piłka nożna była zawsze trzecią dyscypliną tego miasta, po bardzo utytułowanych żużlowcach i silnych siatkarzach. Sam potencjał trochę ponad 200-tysięcznego miasta, które dwadzieścia lat temu straciło status wojewódzkiego, rozrzedzał się więc jeszcze na inne dyscypliny. Do niedawna Raków miał na koncie tylko cztery sezony spędzone w Ekstraklasie. To wynik na poziomie Stali Stalowa Wola czy Arkonii Szczecin, minimalnie lepszy od Ruchu Radzionków. Do 2019 roku więcej lat w najwyższej lidze miało Podbeskidzie. O tym, że Raków powstał na piłkarskiej pustyni, świadczy zresztą sprawa stadionu. W tej chwili już większość miast tego formatu dorobiła się porządnego obiektu piłkarskiego, nawet jeśli nie ma i dawno nie miała klubu w Ekstraklasie (Lublin, Tychy). Raków najpierw w ogóle nie miał areny na Ekstraklasę, po długiej batalii udało mu się wywalczyć coś o standardzie pomiędzy Puszczą Niepołomice a Bruk-Betem Termalicą Nieciecza. Obiektów do treningów i do funkcjonowania akademii, inaczej niż w Szczecinie, też tam nie ma. Jeszcze kilka lat temu rekordem transferowym Rakowa było sprzedanie Macieja Gajosa do Jagiellonii za 200 tysięcy złotych.
LOGICZNA KONSEKWENCJA
Można by oczywiście powiedzieć o właścicielu, bo Raków ma przecież bogatego i nie żyje, jak wiele klubów, na garnuszku miasta, ale sam majątek Michała Świerczewskiego też nie może tu służyć za wytłumaczenie. Tak, częstochowianie mają pod tym względem przewagę nad wieloma klubami, lecz Janusz Filipiak, Jacek Rutkowski, Dariusz Mioduski czy Krzysztof Witkowski też mają sporo pieniędzy. A nie mają braków i bolączek, z którymi Świerczewski musi się zmagać w Częstochowie. Jednocześnie jednak mistrzostwo dla Rakowa wcale nie byłoby kontynuacją bajki o Leicester City wygrywającym Premier League ani nawet Piaście Gliwice pokonującym wszystkich w Ekstraklasie. To nie byłby żaden Kopciuszek, który utarł nosa wielkim, żaden Dawid, który strzelił w twarz Goliata, bo Raków urósł już na tyle, że jego triumfy nie byłyby gigantyczną sensacją, lecz logiczną konsekwencją rozwoju w ostatnich latach.
JAK AKADEMIA SCHALKE
Gdyby dobrze się przyjrzeć, okazałoby się, że jedyną naprawdę wyraźną przewagą Rakowa nad resztą polskiej stawki, są ludzie, którzy tam pracują. To jak historia o kilku mistrzach świata, którzy wychowali się na jednym boisku, jakim dysponowała przez lata akademia Schalke 04. Nie chodzi o to, by nie budować boisk i nie rozwijać infrastruktury, w Schalke też się w końcu rozbudowali. Chodzi o to, by nie szukać wymówek i radzić sobie w warunkach, które są. O sile akademii, która wychowała Manuela Neuera, Leroya Sane, Juliana Draxlera, Thilo Kehrera czy Benedikta Hoewedesa zdecydowali ludzie, którzy ich trenowali, a nie boiska, na których odbywały się zajęcia. I tak samo jest z Rakowem. Nie stadion, nie obiekty treningowe, nie budynek klubowy, nie Częstochowa i nie region stoi za sukcesem Rakowa, lecz to, co jest wewnątrz tych konkretnych ścian.
KŁODY DLA SENSOWNYCH LUDZI
Po kilku latach wyławiania ciekawych ludzi w polskim środowisku zauważyłem niepokojącą prawidłowość. Wielu z nich zaczyna z czasem narzekać, czuje, że zderza się ze szklanym sufitem, nie są traktowani do końca poważnie. Gdy był sensownie myślący prezes, zaraz odwołał go prezydent miasta, który bał się jego rosnącej popularności. Gdy był mający mądrze poukładane w głowie trener, zaraz pojawili się działacze albo piłkarze, którzy zadbali, by niczego nie udało mu się osiągnąć. Gdy ktoś wykonywał dobrą pracę w sztabie, zaraz nie pasował nowemu trenerowi, który przyprowadził swoich ludzi. Mając te doświadczenia, sceptycznie patrzyłem na Raków, spodziewając się, że nawet jeśli zachwyty nad Markiem Papszunem czy Michałem Świerczewskim były zasłużone, za chwilę ktoś się ich pozbędzie, względnie sami chwycą się za bary i wszystko zepsują.
ATRAKCYJNY PRACODAWCA
Z każdym spotkaniem utwierdzam się jednak, że tak nie będzie. I bardziej zachwycam się w Rakowem. Najpierw Świerczewski udowodnił, że jako rządzący klubem nie ma w sobie nic z Filipiaka i Cupiała. Później Papszun pokazał, że naprawdę jest jednym z najlepszych trenerów w Polsce. Do tego otoczyli się kolejnymi ciekawymi postaciami. Jedna przyciąga drugą. Ludzie, mający na siebie pomysł, zaczynają wyczuwać, że Raków to w tej chwili najbardziej atrakcyjny pracodawca w polskiej piłce. W tej chwili na praktycznie każdym szczeblu jest tam ktoś, kto ma za sobą jakąś ciekawą historię i świadomie szedł określoną drogą. Gdybym miał znaleźć dla nich wspólny mianownik, byłoby to przychodzenie do futbolu spoza środowiska. Takich ścieżek jest tam więcej niż w innych klubach.
LUDZIE Z ZEWNĄTRZ
Adam Krawczak był pracującym z sukcesami menedżerem, najpierw odpowiadał za marketing w znanej europejskiej sieci kawiarń, później pracował w Dubaju, ostatnio prowadził potężny browar na Podkarpaciu. W młodości zapowiadał się na dobrego tenisistę i trenował w słynnej akademii na Florydzie. Teraz jest prezesem Rakowa. Nie dlatego, że nigdzie indziej nie mógłby znaleźć pracy, czy zarobić tylu pieniędzy. Dlatego, że bycie prezesem klubu piłkarskiego wydało mu się ciekawe. Robert Graf rzucił handel mrożonymi frytkami, który dawał mu pieniądze i poczucie bezpieczeństwa, ale nie dawał satysfakcji, jaką daje praca w piłce. Zaczął się więc przebijać szczebel po szczeblu. W tej chwili jest jedynym dyrektorem sportowym w Ekstraklasie, który nie grał zawodowo w piłkę. Od jesieni pracuje w Rakowie. Z Poznania przyciągnął ze sobą Pawła Kapuścińskiego, który na co dzień zajmuje się analizą danych w dużej firmie. Do piłki nożnej trafił z pasji, pracował dla Burnley w Premier League. Teraz sporządza profile statystyczne zawodników dla Rakowa, wspomagając jego skauting.
RÓŻNE ŚCIEŻKI
Sam Papszun też przecież nie jest człowiekiem, który znał zapach szatni. Nie grał profesjonalnie, jako trener pracował na najniższych szczeblach. Zarabiał na życie, ucząc w szkole wychowania fizycznego i historii. Pracę w Rakowie dostał nie po znajomości, lecz dlatego, że przeszedł korporacyjną rekrutację u Świerczewskiego. Marzenia Goncalo Feio, jego asystenta, o zawodowej karierze, przerwał wypadek samochodowy. Jako trener zaczął pracować od 18. roku życia. Prowadził m.in. Renato Sanchesa. Do Polski przyjechał na Erasmusa i został na stałe. Ma dopiero 32 lata, a za sobą ponad dekadę doświadczeń m.in. w Legii, Wiśle Kraków czy greckiej ekstraklasie. U jego boku pracuje też Mariusz Kondak, przed laty bloger taktyczny, tłumaczący innym zakamarki piłkarskich strategii w projekcie “Czytam grę”. A dyrektor akademii Marek Śledź kładł podwaliny pod szkolenie młodzieży w Lechu i też uchodzi za czołowego specjalistę w Polsce.
WŁASNY WYBÓR
Każda z tych osób do piłki się przebijała, a nie w niej tkwiła. Każda z nich trafiła tam z własnego wyboru, a nie z braku lepszych opcji. Bezpieczniej dla Świerczewskiego było zająć się biznesem, dla Grafa zarabiać w handlu, dla Krawczaka prowadzić browar, dla Feio zostać w Portugalii, dla Papszuna na etacie w szkole. Skoro wybrali inną drogę, to znaczy, że nie dlatego, że chcieli, by było bezpieczniej, tylko dlatego, że chcieli zrobić coś fajnego. Więc robią. Nie jest oczywiście tak, że to prosta recepta na sukces – im więcej ludzi spoza środowiska, tym większe szanse na powodzenie. Chodzi jednak o to, by wyważyć proporcje. W Rakowie nie zamykają się na byłych piłkarzy. Asystentem Papszuna jest też Dariusz Skrzypczak, były trener Stali Mielec, bramkarzy trenuje Jarosław Tkocz, były ligowy bramkarz. Chodzi jednak o to, by kariera piłkarska była miłym dodatkiem, a nie warunkiem sin e qua non.
O LUDZI NAJTRUDNIEJ
Podczas naszej rozmowy półtora roku temu Świerczewski mówił, że najtrudniejsze w prowadzeniu klubu w Polsce jest znalezienie odpowiednich ludzi na poszczególne stanowiska, od prezesa, po marketing, przez trenerów. Nieprzesiąkniętych tym, że się nie da. Niedziałających schematycznie, bo tak się przyjęło. Podkreślał zresztą, że gdy znajdzie kogoś, kogo uznaje za ciekawego, w pierwszej kolejności stara się go zdobyć dla klubu, a dopiero w drugiej myśli o tym, na jakie stanowisko. Chciał zbudować klub, który będzie silny ludźmi. Jeśli Raków zdobędzie mistrzostwo, będzie to wielki triumf takiego podejścia. Bo pokaże całej lidze, że można nie mieć nic, ale gdy ma się odpowiednich ludzi, z czasem będzie się miało wszystko. I to byłaby dla Ekstraklasy bardzo pouczająca lekcja.
Komentarze 0