Za nami noc wyborcza, którą żyje nie tylko Ameryka, ale i cały świat. W chwili publikacji tego tekstu The Guardian wskazuje wynik 238 do 213 głosów elektorskich na korzyść Joe Bidena, ale to nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy.
Paradoksalnie - prezydencka zawierucha dopiero się rozpoczyna. Jej zawiłości na gorąco tłumaczą nam eksperci, Katarzyną Wężyk z Gazety Wyborczej i Piotr Tarczyński, prowadzący Podkast amerykański.
Katarzyna Wężyk
Rozczarowanie Partii Demokratycznej
Demokratom marzyło się wielkie moralne zwycięstwo, zdecydowanie odrzucenie przez obywateli i obywatelki Donalda Trumpa i wszystkiego, co sobą reprezentuje. I już witali się z gąską. O ile cztery lata temu Hilary Clinton prowadziła w sondażach ogólnokrajowych ze średnią przewagą trzech procent, Biden miał stabilne osiem i przewagę w większości swing states. Sondaże okazały się jednak zdecydowanie zbyt optymistyczne. Większość w Senacie, na którą mieli chrapkę, też się raczej oddala, choć nie wszystkie głosy są jeszcze policzone. Najbardziej demokratów boli zapewne to, że mandat utrzymał lider republikańskiej większości Mitch McConnell.
Demokratom marzyło się też zrobienie wyłomu na południu - w Georgii czy Teksasie, stanach, które przez ostatnie lata zrobiły się etnicznie i politycznie bardziej różnorodne.Georgia jeszcze liczy głosy, Teksas pozostał republikańsko czerwony. Największą stratą jest dla demokratów Floryda i jej 29 głosów elektorskich. Gdyby Trump tam przegrał, byłoby pozamiatane. Tak się nie stało, więc czeka nas długie liczenie głosów, bo część tzw. swing states liczenie głosów oddanych korespondencyjnie zaczęła dopiero w wieczór wyborczy. Może się to skończyć się długą batalią, jeśli obie strony pójdą do sądów, a zapewne to zrobią.
Prawdopodobne rozstrzygnięcie
Nie podejmuję się. Teraz wszystko jest możliwe. Znakomicie, że Joe Biden wygrał Arizonę, ale potrzebny jest jeszcze Midwest, przede wszystkim Pensylwania i jej 20 głosów elektorskich. W momencie, kiedy rozmawiamy, CNN podaje 220 do 213, a Politico – 238 do 213. Zwycięzca musi zdobyć 270 głosów.
Przemówienie Trumpa
Absolutnie spodziewałam się czegoś takiego. Donald Trump od kilku miesięcy młotkuje na wiecach i Twitterze, że wybory zostaną sfałszowane, ponieważ Demokraci dosypią głosówjuż po zamknięciu lokali wyborczych. Mamy pandemię – o czym on wydaje się zapominać – i rekordową liczbę głosów, 100 milionów,oddano korespondencyjnie, teraz trzeba je podliczyć i zweryfikować.A pole do interpretacji jest dość szerokie.Jeśli wyborca włoży kartę do jednej koperty, a nie do dwóch – głos jest nieważny. Tak samo, jeżeli podpisze się niepełnym imieniem, na przykład Ben zamiast Benjamin, albo podpis będzie nieco inny od wzoru. Możliwość anulowania jest więc bardzo duża i obie strony pewnie będą biły się o to w sądach.
Trump ogłosił, że już zwyciężył, co jest absolutnym skandalem. Żaden prezydent USA nie zrobił dotąd czegoś podobnego i świadczy to tylko o tym, że Trump wcale nie jest taki pewny wygranej. W Wisconsin czy Pennsylwanii wiele się jeszcze może wydarzyć, zwłaszcza że według sondaży to Demokraci częściej głosowali korespondencyjnie. Nie można ogłaszać wyniku bez policzenia wszystkich głosów - to uderza w same podstawy demokracji.
Możliwe scenariusze
We wrześniu na łamach The Atlantic pojawił się głośny tekst o tym, co wydarzy się po tej nocy wyborczej. Wnioski były pesymistyczne: właściwie jedynym rozwiązaniem, który nie przewidywał wielodniowej w porywach do wielomiesięcznej batalii była zdecydowana wygrana jednego z kandydatów, a ten scenariusz możemy już skreślić. O wyniku wyborów – jak w 2000 roku – może na przykład zdecydować Sąd Najwyższy, w którym Trump umieścił trzech konserwatywnych sędziów. Czy zdobędą się na niezależność? To wielka niewiadoma.
Drugą niewiadomą jest kolegium elektorów, ciało wymyślone przez ojców założycieli i coraz bardziej anachroniczne: dwóch na trzech ostatnich prezydentów zostało wybranych większoscią głosów elektorskich mimo że głosowało na nich mniej ogółu Amerykanów niż na kontrkandydata bądź kontrkandydatkę.
Może być tak, że stany, w których jest republikańska legislatura i demokratyczny gubernator, wyślą dwa zestawy elektorów: jeden głosujący na Bidena, drugi na Trumpa. Jeśli nie dojdą do porozumienia, pałeczkę przejmuje Kongres, gdzie – na co wszystko wskazuje – Izba Reprezentantów będzie demokratyczna, a Senat – republikański, podobnie jak w poprzedniej kadencji. Co wtedy? Pytani przez The Atlantic konstytucjonaliści rozkładali ręce. Gdyby nie chodziło o światowe mocarstwo, uprażyłabym popcorn i śledziła kolejne odcinki tego obfitującego w nagłe zwroty akcji serialu - tyle że wynik wyborów w USA wpłynie na nas wszystkich.
Walka o Senat
Sytuacja jest dynamiczna. Na razie jest 45 dla Demokratów i 47 dla Partii Republikańskiej. Z tym, że przy fifty-fifty, decydujący głos należy do przyszłego wiceprezydenta. Partia Demokratyczna straciła Alabamę, gdzie dwa lata temu szokująco wygrał Demokrata, ale tylko dlatego, że jego kontrkandydat molestował nieletnie dziewczynki. Tym razem republikanie wystawili mniej kontrowersyjnego kandydata i odbili stan. Nie udało im się natomiast utrzymać Kolorado, gdzie wygrał demokrata.
Jeśli nawet Biden wygra wybory, większość w Senacie jest kluczowa. Barack Obama miał republikańską większość w Senacie i przez ostatnie cztery lata prezydentury był przez nich skutecznie blokowany. Gdyby natomiast zwyciężył Trump, Senat daje mu możliwość nominacji sędziów, co w poprzedniej kadencji wykorzystał umieszczając w sądach rekordową ich liczbę, głównie młodych, białych, konserwatywnych mężczyzn, którzy będą w nich zasiadali przez lata. Ponadto właśnie spośród nich będą rekrutowani sędziowie Sądu Najwyższego, instytucji w amerykańskim systemie politycznym kluczowej. To Sąd Najwyższy zdecydował o desegregacji szkół, o prawie do aborcji, o legalizacji małżeństw jednopłciowych czy możliwości wydawania przez korporacje nielimitowanych funduszy na kampanie wyborcze, przez co, w dużej mierze, znaleźliśmy się tu, gdzie jesteśmy.
Piotr Tarczyński
Na ile sugerować się obecnymi wynikami exit polls?
Piotr Tarczyński zaznacza, że póki co, informacje, do jakich mamy dostęp nie są w żadnym wypadku wiążące - wiążące będą wtedy, kiedy poznamy oficjalne wyniki wyborów. Można się nimi sugerować, natomiast należy poczekać na zliczenie wszystkich głosów, szczególnie setek tysięcy z głosowania korespondencyjnego - znacznie liczniejszego niż 4 lata temu. W kwestii sondaży amerykanista dodaje, że znowu niedoszacowały Trumpa, acz trudno powiedzieć, czy wystarczy mu to do wygranej w kolegium elektorskim.
Które swing states będą decydujące w walce o prezydencki fotel?
Tarczyński uważa, że Biden jest mocniejszym kandydatem niż Hillary Clinton, a Demokraci zastosowali podczas tych wyborów znacznie agresywniejszą taktykę, zabiegając nie tylko o stany, które cztery lata temu odbił im Trump, lecz także o stany tradycyjnie republikańskie, jak Georgia.
Tam walka jest szczególnie zacięta, a istotne mogą okazać się wyniki ze stolicy stanu - Atlanty. Taka sytuacja daje Demokratom nadzieję na osiągnięcie korzystnego wyniku, pomimo faktu, że na chwilę obecną nieznacznie prowadzi tam Trump. Wszystko wskazuje na to, że w ostatecznym rozrachunku kluczowa będzie Pensylwania, jak również Michigan i Wisconsin. Północno-wschodnie stany mogą w zasadzie zadecydować o końcowym wyniku wyborów - podkreśla Tarczyński.
Historyk dodaje również, że zaskakiwać może wynik w Arizonie, gdyż do tej pory był to republikański bastion, a wstępne wyniki wskazują na to, że udało się tam wygrać Bidenowi, co jest optymistycznym scenariuszem dla obozu Demokratów.
Donald Trump ogłasza przedwczesne zwycięstwo
Tarczyński jest zdania, że wystąpienie Donalda Trumpa to próba odwrócenia uwagi, może wręcz zastraszenia Demokratów. Liczy na to, że część z nich zacznie załamywać ręce już na tym etapie, zamiast spokojnie czekać na zliczenie głosów i nadejście oficjalnych wyników. Jest to czysto psychologiczna zagrywka ze strony urzędującego prezydenta - uważa amerykanista.
Takie zachowanie nie powinno nikogo dziwić, bo Trump zapowiadał, że właśnie w ten sposób planuje ogłosić swoją wygraną. Jego wypowiedź jest oczywiście pełna nieprawdziwych stwierdzeń, bo pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada - w tym przypadku 3 listopada - to dzień wyborów, a nie ogłoszenia jakichkolwiek oficjalnych wyników. Trump po prostu mija się z prawdą - puentuje Tarczyński.
Autor Podkastu amerykańskiego uważa, że tegoroczne wybory prezydenckie mogą nawet znaleźć swój finał w Sądzie Najwyższym, jeśli trzeba będzie w ten sposób rozstrzygnąć los głosów elektorskich w Pensylwanii. Szykuje się nam sytuacja podobna do tej z 2000 roku, kiedy Al Gore i George W. Bush zaciekle walczyli o Florydę.
Czy czeka nas zacięty bój o Senat?
Jeśli chodzi o sytuację Demokratów w walce o większość w Senacie, to udało im się zdobyć miejsca w Arizonie i Kolorado, ale wiele wskazuje na to, że wbrew oczekiwaniom pozostanie on jednak w rękach Republikanów. To skutecznie uniemożliwi Demokratom blokowanie ustaw i jakąkolwiek próbę sprzeciwiania się decyzjom podejmowanym przez Trumpa - kończy Tarczyński.