W obecnych realiach social mediowych mem może być stary już po kilku godzinach. Content rozprzestrzenia się po internecie w tempie tak dynamicznym, że kryterium jego świeżości niemal przestało istnieć. To z kolei historia proto-mema, który potrzebował ponad sześciu lat, by w ogóle powstać w swojej kanonicznej formie.
Tyle właśnie wykluwał się Crazy Frog – postać, którą świat (włącznie z częścią jego twórców) kochał nienawidzić. I wszystko wskazuje na to, że po tym wkurzającym fenomenie pozostało coś wartościowego.
Wszystko zaczęło się w 1997 roku, gdy – wtedy jeszcze będący w liceum – 17-letni Daniel Malmedahl nabijał się z odpimpowanego, dwusuwowego silnka motoroweru swojego kumpla. Usiadł przed komputerem i zarejestrował swoją autorskę parodię tego dźwięku, by utrwalić wyborny jego zdaniem żart.
Ten charakterystyczny dźwięk silnika od początku nas śmieszył. Mój kumpel wybuchał śmiechem, gdy go imitowałem. Gdy to nagraliśmy, byliśmy przekonani, że to bardzo zabawna rzecz. Śmialiśmy się do łez – mówił Daniel redakcji BBC w 2005 roku. Nagranie to zostało umieszczone w internecie i stosunkowo powoli zdobywało popularność. Malmedahl swój popis odtworzył nawet na antenie szwedzkiej telewizji. I pewnie na tym ta historia by się skończyła, gdyby pięć lat później klip nie zainspirował młodego animatora Erika Wernquista, który samodzielnie przecierał szlaki w świecie animacji komputerowej i kompletował w ten sposób swoje portfolio. Wymyślił i wyrenderował postać, której włożył w usta abstrakcyjne dźwięki.
Ten proces trwał niecałe dwa miesiące. Bohatera krótkiego nagrania ochrzcił mianem The Annoying Thing – wkurzającej rzeczy, a film umieścił w internecie.
Ten rozprzestrzeniał się niemal viralowo i w końcu dotarł do przedstawicieli firm Ringtone Europe i Jamster België, które niedługo później zostały połączone pod szyldem Jamba. Dystrybuująca dzwonki polifoniczne firma uznała, że kultowy w pewnych kręgach film można rozpromować i uczynić z niego wielki hit. Nabyła prawa do pracy Wernquista, który pracował w tym czasie już w dużym studiu – Kaktus Films. Po drodze Jamba postanowiła nazwać ubranego wyłącznie w kamizelkę i kask bohatera. I tak świat poznał Crazy Frog.
Wernquist nie był zadowolony z tej zmiany. Przede wszystkim dlatego, że jego dziecko nie było nawet żabą, a bliżej niezidentyfikowanym, fantastycznym stworzeniem, które nie zaznajomiło się z instytucją bielizny. Animacja autorstwa Szweda stała się więc reklamówką dzwonka, a w zasadzie serwisu subskrypcyjnego oferowanego przez Jambę. Nadawany bez przerwy w europejskiej telewizji spot był niemal wszechobecny, a sam sygnał bił rekordy popularności.
Następnym krokiem była więc pełnoprawna kariera muzyczna Crazy Froga. Niemieccy producenci zajmujący się na co dzień taneczną elektroniką szukali pomysłów na uczynienie z szalonego żabska artysty, który może tworzyć hity. I formuła na pierwszy z nich okazała się banalna. Najpopularniejszy wokalny dzwonek postanowiono połaczyć z najpopularniejszym instrumentalnym dzwonkiem – motywem otwierającym Gliniarza z Beverly Hills. W ten sposób Axel F, oryginalnie nagrany przez Harolda Faltermeyera, został wzbogacony o znaną wszystkim dobrze linię wokalną. Za realizację numeru odpowiadali niemieccy muzycy z Bass Bumpers i Off-cast Project. Klip zrealizowało z kolei Kaktus Studios, a singiel wyszedł 17 maja 2005 roku i w pierwszych dniach rzekomo przebijał czterokrotnie sprzedażą wyniki Coldplay.
Świat ponownie oszalał na punkcie tej postaci. Niemal wszyscy zaangażowani w projekt wiedzieli, że ciężko doszukiwać się artystycznej jakości w ich wytworach. Wcześniej oferowaliśmy prawdziwe taneczne produkcje i nikt ich nie chciał. Potem zrobiliśmy coś potwornie głupiego i wszyscy chcieli to wydać – mówił w powstałym w 2012 roku dokumencie o Crazy Frogu, Wolfgang Boss, który pilotował projekt razem z Jambą. Dystrybucją nagrań zajął się m.in. Universal, a sukces pierwszego singla nakazał całemu teamowi stworzenie całej płyty.
Płyta Crazy Hits ukazała się w wakacje, dwa miesiące po wydaniu Axel F i składała się wyłącznie z coverów uzupełnionych o absurdalne wstawki wokalne. Producenci musieli wykazać się kreatywnością i dodać kilkanaście sylab do wokabularza animowanej żaby. Cały materiał postanowiono pociągnąć w stronę eurodance’u m.in. za sprawą interpretacji Bailando, We Like to Party! czy Pump Up the Jam. Album sprzedał się świetnie. Ponad 20 tysięcy egzemplarzy zapewniło w Polsce certyfikat złotej płyty oraz pierwsze miejsce na OLiS-ie. We Francji i Wielkiej Brytanii sprzedano ponad 100 tysięcy egzemplarzy. Animowane klipy, zwłaszcza w świecie odmienionym przez Shreka i Epokę lodowcową, były przynętą na dzieci mogące naciągnąć rodziców do zakupu. Rozszerzona wersja świąteczna miała także przedłużyć żywotność materiału. O wszystkim myślano stricte produktowo. Klip do Axel F stał się inspiracją do zrobienia gry wideo na Playstation 2 i PC – Crazy Frog Racer. Ta wyszła jeszcze w 2005 roku przed świętami, by stać się wymarzonym prezentem dla dzieciaków. Nietrudno się domyślać, że powstała pod presją czasu gra wyścigowa została zmieszana z błotem przez krytyków.
Seria zabawek, planowany film animowany, dwa kolejne albumy. Do 2009 roku rynek zdążył się przesycić Crazy Frogiem, ale jego popularność w naturalny sposób spadała. To zresztą naturalne, gdy mamy do czynienia z postacią, która przede wszystkim wkurzała ludzi. Odbiło się to też na samych twórcach. Wernquist przez lata wstydził się swojego dzieła. Uważał, że trafiło w złe ręce i służyło jedynie za maszynkę do robienia pieniędzy. We wspomnianym dokumencie wyrażał nawet obawę, że gdyby umarł jutro, na jego grobie napisano by pewnie, że stworzył Crazy Froga.
Pytanie, czy faktycznie wszystko poszło w złym kierunku? Projekt, po kolejnych wtopach finansowych, został zawieszony w 2009 roku, a następnie wskrzeszony parę lat temu. W grudniu 2021 roku Crazy Frog powrócił z coverem Tricky Run-DMC. Wcześniej twórcy postaci zapowiadali, że nie widzą takiej możliwości. Okazało się jednak, że nostalgia oraz zdrowy dystans do kulturowej spuścizny pierwszej dekady XXI wieku pozwalają na odświeżenie nieco zapomnianego fenomenu. Karmiący się reinterpretacjami bohaterów dzieciństwa internet niczego nie zapomniał. Można nawet wskazać artystki i artystów, którzy zostali zainspirowani przez Crazy Froga właśnie na płaszczyźnie muzycznej.
Odniesień najłatwiej szukać oczywiście w świecie hyperpopu i PC Music. Danny L Harle na swoim długogrającym debiucie, Harlecore, wprowadził postać MC Boinga. Maskotka ta nie porozumiewa się wprawdzie wyzutymi ze znaczenia monosylabami, ale na poziomie energii i stricte idiotycznego charakteru wydaje się nawiązaniem do rzeszy fikcyjnych muzycznych tworów – także Crazy Froga. Instytucja remiksu, którą posługiwali się producenci stojący za płytoteką żabska także jest ważnym czynnikiem. Wspomniane na początku środowiska uwielbiają bawić wię dobrze znanymi dźwiękami, które niegdyś uchodziły za koszmarne, ale wpadały do szufladki z napisem guilty pleasure. Artyści PC Music od dobrych kilku lat flirtują z zasadnością konceptu przyjemności, która ponosi za sobą poczucie winy. Być może przyszedł czas, byśmy w końcu bez żenady przyznawali się do tego, że jakaś muzyka nam się podoba. Jej przynależność gatunkowa nie powinna tego regulować.
W świecie hyperpopu także 100 gecs czy Dorian Electra udowadniają, że wartościową twórczość można oprzeć o coś, co było uznawane za totalny trash. Chipmunkowe wokale, nawiązania do stadionowej elektroniki, frazy i pomysły, które są zwyczajnie głupie – to także dziedzictwo Crazy Hits. Mowa o płycie, która jeszcze do niedawna znajdowała się w setce najniżej ocenionych płyt w historii portalu Rate Your Music. Jej odsłuch we współczesnym kontekście, ze świadomością zmian zachodzących w świecie muzyki, daje zaskakujące efekty. Owszem, to głupi materiał, który każe zadawać sobie pytania na temat natury muzyki jako takiej. Dzięki swoim absurdalnym kulisom powstania jest też w jakiś sposób metakomentarzem na temat natury przemysłu muzycznego i jego potrzeby kapitalizacji wszystkiego oraz, po prostu, proto-memem, który w czasach wczesnej Neostrady był w stanie zainfekować miliony osób.
Warto mieć jednak świadomość, że płyta tak powszechnie znienawidzona i krytykowana może mieć większy wpływ na część współczesnej muzyki niż niejedno rzekome arcydzieło z podobnego okresu.

Komentarze 0