Nie wszystkim podobać się będą sztuczki Antony’ego albo to, że już na wstępie pocałował herb Manchesteru United, ale trzeba oddać mu jedno: facet umie huśtać emocjami. Jego debiut już na zawsze kojarzyć się będzie z ograniem rozpędzonego Arsenalu, a sam transfer pokazuje ciekawą tendencję, jak mocno piłkarze Canarinhos zaczynają rozbijać się w Premier League. Selekcjoner Tite już teraz jedenastkę na mundial w Katarze mógłby pozbierać w Anglii.
Erik ten Hag dobrze wiedział, czego się po nim spodziewać. Zmianę w 58. minucie miał wkalkulowaną, bo Antony nie jest jeszcze przygotowany na zabójczą intensywność Premier League. Brazylijczyk w drugiej połowie z przerażeniem patrzył, że poza atakiem istnieje jeszcze obrona, ale swoje tego dnia zrobił. Widać w nim radość, a tego dziś potrzebuje Manchester United.
Ciekawe jest to, że w niedzielę na Old Trafford zobaczyliśmy aż sześciu Brazylijczyków. To jest znak tego jak silna sportowo i ekonomicznie jest Anglia, ale też jasne wskazanie, gdzie dzisiaj są Canarinhos. Nigdy w historii nie mieli tylu reprezentantów grających na Wyspach. Tite tydzień temu z trybun Emirates oglądał wygraną Arsenalu nad Fulham. Trafił idealnie, bo zwycięskiego gola strzelił Gabriel. Od początku sezonu świetne recenzje zbierają też jego imiennicy Jesus i Martinelli, a w sumie w całej lidze znajdziemy aż trzynastu reprezentantów.
Brazylijczycy jak zwykle w roku mundialu podkręcają tempo. Każdemu zależy na odpowiedniej ekspozycji, a żadna liga nie daje lepszego okna wystawowego niż Premier League. Kiedyś Juninho Paulista z Middlesbrough był tutaj rodzynkiem, gdy w 1995 roku przyjeżdżał do Anglii, wypychając buty gazetami ze względu na zimny klimat. Teraz gracze Selecao czują się tutaj jak u siebie: jedzą rybę z frytkami, jeżdżą lewą stroną, a w weekendy stanowią fundamenty swoich zespołów.
Manchester United wydał latem 155 mln na Antony’ego i Casemiro. Ich tygodniówki wynoszą kolejno 200 i 320 tysięcy funtów. Ten zastrzyk gotówki potrafi wynagrodzić pogodę za oknem, o której żona Angela Di Marii mówiła niedawno, że prawie popełniła przez nią samobójstwo. Bruno Guimaraes tak dobrze wpasował się zimą w nową ligę, że pół roku później namówił na nią swojego przyjaciela z Lyonu, Lucasa Paquetę. 25-latek jeszcze niedawno zarzekał się, że koniecznie chce grać w Lidze Mistrzów. To samo sugerowałyby jego umiejętności, ale na koniec wygrała prosta kalkulacja: gra w najlepszej lidze świata plus pokaźna pensja, nawet jeśli West Ham ledwo ociera się o ekipy Big Six.
Brazylijczycy zawsze wiedzieli, gdzie smarują grubo. Doskonale wyczuwali pieniężne trendy w Rosji i Chinach, a teraz naturalnie atakują Wyspy. Gdy Canarinhos w 1998 roku byli wicemistrzem świata, nie mieli w swojej kadrze ani jednego piłkarza grającego w Anglii. Było zatem aż sześciu z Serie A, co wówczas jasno wskazywało, gdzie leży centrum piłkarskiego świata.
To się w kolejnych latach oczywiście mocno przetasowało: w 2002 roku jako mistrz świata kontrakt z Arsenalem podpisał Gilberto Silva i od tego czasu właściwie cały czas obserwujemy zwiększającą się falę brazylijskich piłkarzy: od tancerzy jak Robinho do pracusiów w stylu Fernandinho, który spędził w Anglii prawie dziesięć lat, pokazując, że ludzie w kanarkowych koszulkach niekoniecznie muszą dryblować bez opamiętania.
Był kiedyś czas, gdy sir Alex Ferguson nieudanie ruszył na łowy po Ronaldinho i Rivaldo. Tego pierwszego Manchester United kusił w 2003 roku, jeszcze przed transferem do Barcelony. Były nawet negocjacje w hotelach, telefony do Luisa Felipe Scolariego i namowa Klebersona, ale ostatecznie wygrało słońce Hiszpanii i siła La Ligi, do której w tym samym czasie z Manchesteru wędrował David Beckham. To był czas, gdy Anglia nie miała jeszcze takiej pozycji — pieniądze z praw telewizyjnych nie oderwały jej od ziemi, ale to się już dawno zmieniło i gdyby dziś Anglicy ruszyli po Ronaldinho, spokojnie by go mieli.
W tej chwili najpopularniejszą nacją na Wyspach są Francuzi (33), ale zaraz po nich jak byk stoi flaga Brazylii (30). Liverpool ma Alissona, Fabinho i Roberto Firmino, Tottenham – Richarlisona, Emersona i Lucasa Mourę, a Chelsea 38-letniego Thiago Silvę. To, że ten ostatni w tym wieku znakomicie radzi sobie z intensywnością angielskiej piłki, pokazuje jak wszechstronnych graczy ma dziś do wyboru Tite. Brazylijczycy łączą technikę z dobrym przygotowaniem fizycznym. Najczęściej mają już w CV europejskie doświadczenie plus szybko się adaptują. David Luiz i Willian swego czasu założyli w Londynie własną restaurację — wszystko po to, by lepiej znieść inność angielskiego życia.
To już są inne czasy niż wtedy, gdy Juninho Paulista nie dostał nawet tłumacza na konferencji prasowej. Jego rodak Emerson Thome, który na przełomomie wieków trafił do Sheffield Wednesday miał szczęście, że mówił po włosku, bo dzięki temu pod skrzydła wziął go Paulo Di Canio. Angielskiego uczył się zakreślając słowa w gazetach, nie było przecież tych wszystkich cudownych appek do błyskawicznej nauki.
Teraz Brazylijczycy mają całe mini-klany w klubach i jak Casemiro mówią, że nigdzie nie ma takiej otoczki kibicowskiej jak w Anglii. Żona piłkarza United przyznała ostatnio, że jej mąż znowu wygląda jakby miał 18 lat, a to przecież dorosły facet z pięciom pucharami Ligi Mistrzów w garści. 30-latek może wnieść nową jakość na Old Trafford, chociaż znowu to bardziej gracz w stylu Fernandinho niż typowej brazylijskiej gwiazdki.
Anglia nigdy nie doczekała się swojego seledynowego cracka, bo ci jak Romario, Ronaldinho czy Neymar kopali w Hiszpanii. Antony ma dziś przed sobą scenę, by wejść i sporo pozmieniać. Najpierw jednak trzeba uzbroić się na mordercze bieganie, tak by Erik ten Hag miał ten komfort, by zmian dokonywać trochę później niż w 58. minucie gry.
Komentarze 0