Dawniej w czasach ulicznej gry bywało tak, że jeden z uczestników obrażał się i zabierał piłkę do domu, więc mecz się kończył, a towarzystwo rozchodziło. W niedzielę w latynoskim klasyku między Brazylią a Argentyną przeżyli coś podobnego, tyle że na boisko wszedł sanepid z Sao Paulo wraz z policją, by deportować czterech Argentyńczyków, którzy nakłamali w zeznaniach podczas wjazdu do kraju. Mundurowi stojący pod szatniami, pracownicy służb medycznych na murawie, Messi w koszulce fotoreportera negocjujący z delegatami, innymi słowy farsa na cały świat, która zakończyła się przerwaniem meczu i treningiem wyrównawczym Brazylijczyków. Gospodarze na popisówkę mieli 3 dni, bo tyle Albicelestes przebywali w ich kraju, ale wybrali moment samego meczu, co najpewniej skończy się walkowerem. Nic dziwnego, że realizm magiczny powstał właśnie w Ameryce Południowej.
Emiliano Martínez, Giovani Lo Celso, Emiliano Buendía i Cristiano Romero – oto czwórka piłkarzy, którzy w teorii pokpili przepisy i mieli zostać deportowani z Brazylii. Ministerstwo Zdrowia zapolowało na nich, ale w najgorszym możliwym momencie, bo odczekało aż zacznie się mecz w Sao Paulo i po kilku minutach weszło zrobić rozróbę na murawę. Kibice mogli mieć przed oczami obrazek, gdy lata temu podczas mundialu pielęgniarka za rękę sprowadza z boiska Diego Maradonę, tak miało być również teraz ze wspomnianą czwórką. Cały świat miał zobaczyć, o to chodziło brazylijskiemu sanepidowi.
O co w ogóle poszło? O nowe przepisy sanitarne w Brazylii, według których podróżujących z Wielkiej Brytanii, Indii oraz Afryki Zachodniej będzie czekać dwutygodniowa kwarantanna, o ile w ostatnich 14 dniach odwiedzili jakiś z powyższych krajów. Aby uniknąć problemów, selekcjoner Tite odpuścił powoływanie graczy z Premier League, ale Argentyńczycy chcieli obejść powszechne przepisy. Dogadali się na „korytarz sanitarny”, aby funkcjonować według odpowiednich protokołów zdrowotnych i zabrać feralną czwórkę ze sobą. Według tych samych zasad dwa miesiące wcześniej odbyło się Copa America, gdy w Brazylii szalała kolejna fala. To specjalny protokół podpisany przez władze Brazylii, CONMEBOL oraz FIFA sprawiał, że zaszczepieni piłkarze nie byli traktowani jak normalni podróżni. A jednak każdy ustalenia odczytywał inaczej.
Przyjezdni z Premier League nie pomogli sobie, bo w kartach wjazdowych nakłamali, że w ostatnich 14 dniach nie przebywali w Anglii. Zrobili to, aby uniknąć kwarantanny i nie sprawiać problemów na granicy. Są osobami publicznymi i dosłownie każdy wiedział, że od trzech dni przed meczem stacjonują w hotelu w Brazylii. Brali udział w sesjach treningowych, świat oglądał ich zdjęcia i rozmawiał o tym, niemal każdy był świadomy tej sytuacji. Dlatego tak bardzo szokujący jest moment, jaki na interwencję wybrała Anvisa, czyli ichniejszy sanepid.
Mieliśmy tam wybitną szarpaninę organizacyjną, bo CONMEBOL – czyli południowoamerykański odpowiednik UEFA – zaplanował wyjątki sanitarne dla piłkarzy i był przekonany, że cała czwórka może podejść do rywalizacji. Zresztą o tym była przekonana argentyńska federacja, dopuszczając ich do meczu w Sao Paulo. Inaczej widziało to Ministerstwo Zdrowia Brazylii, które zaplanowało polowanie na angielską czwórkę. Rzecz jasna, wszyscy widzą w tym głębszy wymiar historycznej rywalizacji obu narodów, która nabiera szczególnej mocy na płaszczyźnie sportowej. Skoro Brazylijczycy odpuścili swoich graczy, to dlaczego Argentyńczycy mają mieć łatwiej? Klasycznie jak w to w latynoskim świecie: każdy czuł się ważniejszy od drugiego, każda organizacja miała swoją wizję świata, pierwszy plan zdominował chaos.
FIFA nadzorująca eliminacje nie miała problemu z występem tej ekipy, wręcz zezwoliła na ich udział w spotkaniu, dlatego wszyscy wsiedli do autobusu i byli normalnie brani pod uwagę przez Lionela Scaloniego. Ten zresztą od początku postawił na Martineza, Romero oraz Lo Celso. Mecz potrwał kilka minut, aż na boisku weszli pracownicy sanepidu w asyście policji stanowej, którzy domagali się aresztowania i deportacji argentyńskiej czwórki. Służbiści pokazywali im papiery, na murawie doszło do totalnej dezorganizacji, aż piłkarze obu zespołów zeszli do szatni. Później trwały jeszcze negocjacje, w których pierwszoplanową rolę odgrywał choćby Leo Messi. „Mieliście na to trzy dni, dlaczego nikt nie interweniował w hotelu? Dlaczego nie przyszli wcześniej, tylko właśnie teraz” – dopytywał kapitan Argentyńczyków, który już zdążył wyrzucić koszulkę i na boisko wrócił w... narzutce z napisem „foto” przeznaczoną dla fotoreporterów. Trener Lionel Scaloni też nie mógł uwierzyć, że pokazówkę odłożyli do momentu, gdy oczy całego świata będą go obserwować.
Trzy dni trwało planowanie interwencji, chociaż urzędnicy mogli to zrobić wcześniej i dyskretniej. Zresztą pracownicy Anvisy przyjeli protokół o ustaleniach władz piłkarskich, lecz ich szefowie podjęli własne decyzje do spółki ze stanem Sao Paulo. Nie chodziło im o nic innego, jak zwrócenie uwagi: jedni powiedzą dla dobrego 215 milionowego kraju i pokazania równości, drudzy dla zemsty na Argentyńczykach i pokazania wyższości. Trudno jednak o konsekwencję, bo dla przykładu Willian przyleciał do Brazylii z Londynu i normalnie uczestniczy w zajęciach jako nowy gracz Corinthians. Jego żadna kwarantanna nie objęła.
W efekcie tej interwencji, jakiej jeszcze w futbolu na takim poziomie nie widzieliśmy, mecz został przerwany, Brazylijczycy ruszyli na trening wyrównawczy, a Argentyńczycy wsiedli w autobus, pojechali na lotnisko i wrócili do Buenos Aires. Policjanci jeszcze czekali pod szatniami, polując na swoje ofiary, ale nie udało im się nikogo zatrzymać. Oburzeni byli zarówno Argentyńczycy, jak i Brazylijczycy, bo chcieli sportowej rywalizacji. Trener Tite też nie dowierzał, jakiej szopki był uczestnikiem i domagał się gry.
Jeśli coś wydaje sie surrealistyczne i trudno w to uwierzyć, najpewniej odbyło się już w Ameryce Południowej. Tamtejsza piłka jest najbardziej podobna do tej podwórkowej, najbardziej prowizoryczna, ale w tym wszystkim zarazem najbardziej autentyczna. Chaos organizacyjny i walka o wpływy to chleb powszedni latynoskich organizacji. CONMEBOL od razu umył ręce, zrzucając teraz odpowiedzialność za wszystko na FIFA, w końcu to eliminacje do ich mistrzostw świata. Najwięcej wskazuje na walkowera i trzy punkty dla Albicelestes, bo to Brazylijczycy przerwali zawody. Ale być może werdykt jeszcze zaskoczy albo w napiętym kalendarzu dojdzie do próby poszukania nowego terminu.
Brazylijczycy winę widzą po jednej stronie i uważają za przestępców argentyńskich piłkarzy, Argentyńczycy sytuację interpretują zupełnie odwrotnie, punktują niekonsekwencję i oburzają się, że agenci sanepidu byli uzbrojeni. Znów o ich rywalizacji będzie opowiadał cały świat, szkoda tylko, że nie w wymiarze sportowym, bo do rozstrzygnięć dojdzie w gabinetach. Witamy w świecie latynoskiego futbolu, czasem warto zarywać wieczory, bo może się okazać, że w piłce nie widzieliście jeszcze wszystkiego, nawet mimo oglądania jej dekadami.