„Czułam, że on kontroluje całe moje życie”. Do czego prowadzi podszywanie się w internecie

Zobacz również:Wałęsa, Kwaśniewski, Kaczyński, Komorowski, Duda… Jak wyglądały wybory prezydenckie od 1990 roku?
catfishing
materiały newonce

Dawniej, gdy przewożono dorsze z Alaski do Chin, trzymano je w dużych kadziach na statkach. Ale gdy ryby docierały na miejsce, ich mięso było kleiste i bez smaku. Więc jakiś gość wpadł na pomysł, by razem z dorszami w tych samych pojemnikach trzymać sumy [ang. catfish]. Sumy sprawiały, że dorsze cały czas musiały utrzymywać zwinność. I istnieją też osoby, które są takimi sumami w prawdziwym życiu. Utrzymują innych w gotowości. Sprawiają, że nie możesz o nich przestać myśleć, dociekać, kim naprawdę są, wprowadzają pierwiastek świeżości. I dzięki Bogu, że istnieją takie osoby, bo gdyby nikt nie smagał nas po płetwach, stalibyśmy się nudni i tępi.

Tekst pierwotnie ukazał się w maju 2022 r.

Takie słowa wypowiada mąż Angeli – kobiety, która stała się główną bohaterką dokumentu Catfish, który całemu światu przedstawił na nowo zjawisko podszywania się w internecie pod inną osobę. Główny bohater, Nev Shulman, długo był przekonany, że pisze za pośrednictwem Facebooka z 19-letnią Megan z północno-zachodnich Stanów. Razem z bratem i przyjaciółmi rozpoczyna śledztwo oraz coraz głębiej wchodzi w korespondencyjną relację, która wzbudza kolejne wątpliwości. Nie trzeba być Einsteinem, by domyślić się, że Megan nie istnieje, a kobieta, z którą Nev odbywa długie telefoniczne rozmowy i wymienia co najmniej kilkadziesiąt wiadomości dziennie jest kimś zupełnie innym. Rzekoma 19-latka okazuje się być ponad dwa razy starsza. Jej dni wypełnia opieka nad dwójką niepełnosprawnych umysłowo dzieci – obowiązek, który stanął na jej drodze spełniania się w malowaniu na płótnie. Megan okazuje się z kolei jedną z kilkunastu person stworzonych przez Angelę na potrzeby nawiązywania relacji, które pozwoliłyby się jej mentalnie oderwać od smutków codzienności.

Catfish na ówczesne realia był dziełem zaskakującym i gorzkim. Trudno jednak nie było wykrzesać choć odrobiny współczucia dla oszustki, która chce przestać być sobą, by poczuć się lepiej. Oszacowanie potencjalnych krzywd, które mogła spowodować będzie wyłącznie teoretyzowaniem. Na pewno nie wyrządziła jej braciom Shulman, którzy przebili się w Hollywood we własnych dziedzinach, dzięki podejrzanie szczęśliwemu zbiegowi okoliczności (twórcy byli pod ostrzałem niektórych krytyków i komentatorów, którzy nie mogli uwierzyć, że filmowcy poświęcili tyle uwagi sprawie, która na początku zdawała się totalnie zwykła i niewinna i dopiero w toku dalszej akcji zaczyna się komplikować i stawać faktycznie interesująca). Ariel, reżyser, odpowiada m.in. za 3 i 4 część serii Paranormal Activity. Nev przez ostatnią dekadę poprowadził z kolei prawie 200 odcinków produkowanego przez MTV programu, który skupia się na sprawach młodych osób, które są w internetowych kontaktach lub nawet poważnych relacjach z ludźmi, których nigdy nie spotkały.

Catfishing jest oszustwem, które polega na wykreowaniu fałszywej persony w środowisku internetowym, która wprowadza w błąd osoby znajdujące się po drugiej stronie komputerowego lub mobilnego ekranu. Historie miłosne kończące się sensacyjnym ujawnieniem tożsamości, która nijak nie zbiega się z tą przedstawioną w sieci, to jednak w tym momencie kalka powielona przez wspomniany program. Aby zdefiniować spektrum przejawów catfishingu, należy zajrzeć w przeszłość i to na długo przed popularyzacją internetu łączącego komputery personalne czy nawet wojskowe testy sieci amerykańskiej Agencja Zaawansowanych Projektów Badawczych w Obszarze Obronności.

Dr Jerzy Stachowicz, badacz nowych mediów oraz pracownik Instytutu Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim:

Kiedy patrzymy na internet, to pojawia się pytanie „na ile różne nowe media są nowe, a na ile tylko takie się wydają”. Fajnie jest spojrzeć na internet jako na medium lub technologię, która jest wzmacniaczem praktyk już istniejących. Albo narzędziem, które przekształca poczynania ekskluzywne, marginalne czy awangardowe w praktyki powszechne. Mam wrażenie, że dla catfishingu, czyli różnego rodzaju podszywania się pod inną osobę, można szukać ekwiwalentów dużo wcześniej.

Domyślnie za nowe uznajemy narzędzia funkcjonujące w sieci, ale gdy cofniemy się o kilkaset lat i za nowe medium uznamy druk, to można sobie przypomnieć, że wymiana listów także dawała możliwość do mistyfikacji, np. napisania listu za kogoś innego. W literaturze funkcjonuje chociażby Cyrano de Bergerac ze sztuki Edmonda Rostanda z końca XIX wieku. De facto uprawiał on swoisty catfishing – jako sufler piszący listy do swojej ukochanej, lecz za pośrednictwem innej osoby. Podobnych scenariuszy od tego czasu było mnóstwo i możemy o nich nie wiedzieć. Takie sytuacje zawsze się pojawiały. Ale gdy w grę wchodzą nowe technologie, które zapośredniczają i przesłaniają częściowo komunikację otwiera się pole do kolejnych nadużyć albo i działań artystycznych.

Kiedyś mogliśmy spotkać fałszywe hrabiny. Teraz musimy uważać na fałszywych wnuczków. Media społecznościowe do spółki z przekształcającymi się relacjami międzyludzkimi, sprawiły, że po 2010 roku catfishing nie tylko zyskał nazwę, ale stał się powszechniejszy. Zmienia się internetowe „ja”, cyfrowa tożsamość ewoluuje.

Dr Jerzy Stachowicz

badacz nowych mediów oraz pracownik Instytutu Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim:

We współczesnej świadomości wielu Polek i Polaków catfishing w swojej przed-socialmediowej formie definiują dwa zjawiska. Jednym z nich jest plaga wyłudzeń metodami na wnuczka lub na policjanta, czyli praktyka, w której złodziej podszywa się pod krewnego lub mundurowego, by przy pomocy presji czasu lub rzekomego niebezpieczeństwa nakłonić starszą, z reguły, osobę do przekazania znacznej ilości gotówki. Drugim z tych przykładów to z kolei słynny spot kampanii społecznej Dziecko w sieci, w którym 12-letnia dziewczynka za pośrednictwem sieciowego komunikatora wymienia wiadomości z Wojtkiem, który – wbrew temu, co twierdzi – wcale nie ma 12 lat, a w rzeczywistości miał uosabiać pedofila grasującego w internecie w poszukiwaniu łatwowiernych dzieci. Podobnie można też zaklasyfikować działania policjantów wcielających się na Gadu-Gadu w rolę dzieci, by zwabić przestępcę i móc go aresztować. To wszystko catfishing, który nie miał jeszcze wtedy obecnej nazwy i służył zarówno do haniebnych procederów, jak i szlachetnych działań.

Żeby dobrze zrozumieć obie strony biorące udział w catfishingowych działaniach, prowodyrów i ofiary, warto skupić się na dualizmie oferowanym przez nowe media.

Dr Jerzy Stachowicz:

Media, włącznie z internetem, oscylują pomiędzy poszukiwaniem prawdy i dokumentacją z jednej strony i udawaniem z drugiej. Obok kina dokumentalnego rozwija się równocześnie film fabularny. To samo działo się od zarania fotografii – rejestracji rzeczywistości towarzyszyły też XIX-wieczne fotografie astralne, na których ludzie pozowali z rzekomymi duchami. Catfishing jest więc zjawiskiem, które istnieje o wiele dłużej niż może się wydawać, ale było dotychczas marginalne. Dzisiaj dostaliśmy mnóstwo narzędzi. Nie trzeba być szpiegiem albo oszustem, żeby się do kogoś podszyć. Kiedyś mogliśmy spotkać fałszywe hrabiny. Teraz musimy uważać na fałszywych wnuczków. Media społecznościowe do spółki z przekształcającymi się relacjami międzyludzkimi, sprawiły, że po 2010 roku catfishing nie tylko zyskał nazwę, ale stał się powszechniejszy. Zmienia się internetowe „ja”, cyfrowa tożsamość ewoluuje.

Na przestrzeni dziejów korzystamy więc z dwóch przeciwstawnych efektów, które generują nowe technologie. Ten konflikt prowadzi z kolei do sytuacji, w których prawda staje się trudna do odróżnienia od kreacji. Czy oprócz samych środków zmienia się jednak coś jeszcze?

Dr Jerzy Stachowicz:

Wyróżniłbym kwestię postrzegania samego zjawiska. Ukrywanie swojej tożsamości w internecie, a przynajmniej nie obnoszenie się z nią albo kreowanie równoległego wizerunku, zdawało się jeszcze stosunkowo niedawno częścią szeroko pojętej cyberkultury. Nicki przyjmowane przez użytkowników służyły temu, by się odróżnić z tłumu przysłowiowych Januszów Kowalskich. Oczywiście towarzyszyła temu także potrzeba poczucia swobody, której mogła nie dawać rzeczywistość pozainternetowa. To wydawało się całkowicie normalne. Nikt nie oczekiwał, że druga osoba ma nam wyjawić swoją prawdziwą tożsamość.

To się zmieniło. Jest ten słynny rysunek z „New Yorkera” przedstawiający siedzącego przed ekranem komputera psa, który mówi, że „w internecie nikt nie wie, że jesteś psem”. To praca z 1993 roku! Od tego czasu pojawiły się smartfony i social media, a ludzie z anonimowych userów stają się hybrydowymi osobnikami, którzy przenoszą do sieci w dużej części szczegóły swojego życia. Sherry Turkle i zajmujący się pokrewnymi zagadnieniami psychologowie pisali, że internet to moratorium psychospołeczne, gdzie – jak w koncepcji dojrzewania Erika Eriksona – wiele się wybacza, a wybranie tożsamości zostaje odwleczone. W internecie w dodatku możemy tę tożsamość wybierać nieskończoną liczbę razy. Można być kobietą, mężczyzną, elfem. Social media są jednak w kontrze i zachęcają nas do tworzenia cyfrowych sobowtórów, które zostawiają cyfrowy ślad, który ma być nasz.

Spektrum nowoczesnego catfishingu najlepiej definiują dwie głośne sprawy. W 2015 roku media obiegła historia trzech młodych Czeczenek, które za pomocą fikcyjnych kont w social mediach wyłudziły ponad trzy tysiące dolarów od… Państwa Islamskiego, czyli ISIS. Dziewczyny udawały, że chcą zostać żonami zmilitaryzowanych dżihadystów, ale potrzebują pieniędzy na podróż do Syrii. Po pierwszym przelewie, który miał ufundować bilety lotnicze nastolatki usunęły konta i stworzyły nowe, by z powodzeniem powtórzyć ten sam manewr. Na kilka tygodni zostały bohaterkami całego internetu i udało im się przy tym wszystkim zachować anonimowość.

Druga z tych historii do dziś powraca w amerykańskich mediach. To sprawa Mantiego Te’o – amerykańskiego futbolisty do 2012 roku występującego w uniwersyteckiej drużynie Notre Dame Fighting Irish. Grający na pozycji wspomagającego zawodnik zdobywał rozgłos za sprawą swoich fenomenalnych występów. W ostatnim roku rozgrywek w barwach Notre Dame, Te’o podzielił się w mediach informacją o śmierci swojej dziewczyny – Lennay Kekuy. Sportowiec twierdził jednak, że przyrzekł partnerce, że będzie grał nawet jeśli coś jej się stanie. Media oraz przedstawiciele futbolowego środowiska prześcigali się w peanach sławiących wytrwałość wspomagającego. Po kilku tygodniach opublikowano jednak wyniki dziennikarskiego śledztwa, które udowadniało, że Lennay Kekua nigdy nie istniała. Ostatecznie okazało się, że Te’o nigdy nie poznał jej osobiście i nawiązał z nią relację za pośrednictwem internetu i rozmów telefonicznych. Za wszystkim miał stać niejaki Ronaiah Tuiasosopo. Do dzisiaj nie udało się jednak ustalić czy Te’o był z nim w zmowie, by wspomóc swoją karierę w niekonwencjonalny sposób czy stał się ofiarą catfishera, któremu sytuacja zwyczajnie wymknęła się spod kontroli. Mimo ledwie 31 lat na karku, zawodnik z Hawajów pozostaje w tej chwili bez klubu, a jego seniorska kariera stała w cieniu absurdalnego skandalu, którego źródeł nikt nie był w stanie zrozumieć.

Mówił mi, że wie gdzie mieszkam i może przyjechać z prezentem. Nie byłam pewna znaczenia tych słów – obawiałam się, że może stać mi się krzywda. Zaczęłam mieć wrażenie, że on wie zdecydowanie dużo więcej niż ja o nim. Że w jakiś dziwny sposób, on kontroluje moje życie, a dopiero po zerwaniu tej znajomości może mi się stać coś bardzo niedobrego.

Hania*

Najgroźniejsze są właśnie sytuacje, które zaczynają się niewinne, ale ostatecznie eskalują do rozmiaru, którego nie jest w stanie kontrolować żadna ze stron – oszukująca lub padająca ofiarą oszustwa. W szarej strefie pomiędzy tym, co autentyczne i tym, co wyobrażone, jest mnóstwo miejsca na emocjonalne traumy oraz przedziwne scenariusze, w których rzeczywistość jest dużo kreatywniejsza od najbardziej postmodernistycznej fikcji. Tak można scharakteryzować historię Hani*, która opowiedziała nam o tym, jak weszła w niebezpieczną grę z osobą, która posługiwała się zmyśloną tożsamością.

Hania*:

Kilka lat temu zaczął do mnie pisać Piotrek*. Miał kilka zdjęć, głównie z rybami oraz motocyklami – jak twierdził były to jego główne pasje. Zgłosił się do mnie, ponieważ szukał Hani, którą poznał wiele lat wcześniej na obozie harcerskim. Byłam na takim, chociaż nigdy nie byłam harcerką. Wspomnienia z tego wyjazdu były na tyle mgliste, że nie byłam pewna czy był tam taki chłopak, ale nie mogłam też z pewnością stwierdzić, że go tam nie było. Zaczęliśmy wymieniać wiadomości. Pisał m.in. o swoim psie oraz o sztukach walki, które ćwiczył. Czasem było to karate, innym razem aikido. Poszczególne detale nie do końca się ze sobą zgadzały. Na potwierdzenie swojej tożsamości wysyłał kolejne zdjęcia, ale zwykle zawierały duże grupy ludzi, a jedna z tych małych rozpikselowanych głów miała należeć do niego.

Nie miałam aspiracji, by ta relacja była jakkolwiek romantyczna. Dostawałam nawet propozycje kontaktów intymnych, ale odpowiadałam zgodnie ze swoim sumieniem, że wchodzę w nie tylko z osobami, które znam i którym jestem w stanie zaufać. Ale w pewnym momencie zaczęliśmy rozmawiać przez telefon. Opowiadał mnóstwo rzeczy. Zdarzało mi się nawet zasypiać przy tych opowieściach. Ale na tym etapie zaczęły się też niepokojące symptomy. Mówił mi, że wie gdzie mieszkam i może przyjechać z prezentem. Nie byłam pewna znaczenia tych słów – obawiałam się, że może stać mi się krzywda. Zaczęłam mieć wrażenie, że on wie zdecydowanie dużo więcej niż ja o nim. Że w jakiś dziwny sposób, on kontroluje moje życie, a dopiero po zerwaniu tej znajomości może mi się stać coś bardzo niedobrego.

Podejrzliwość i niepewność zaczęły się u mnie przeradzać w paranoję. Uwikłałam się w kontakty z kimś, kogo zachowań nie byłam w stanie przewidzieć. Czułam się non stop manipulowana. Co więcej nabrałam przekonania, że tak naprawdę jest to podstęp kogoś, kto mnie zna. Zaczęłam podejrzewać różne osoby z mojego otoczenia. Moje życie przerodziło się w koszmar, którego finałem był pobyt w szpitalu psychiatrycznym. W jakiś dziwny sposób jestem nawet wdzięczna. Dzięki temu zaczęłam aktywnie pracować nad sobą. Leczyć się i chodzić na terapię.

Żeby definitywnie zerwać tę relację, Hania musiała zmienić numer telefonu oraz usunąć swoje istniejące konta w social mediach i założyć nowe – takie, do których dostęp będzie ograniczony. Na Facebooku na przykład zaproszenie mogą jej wysłać jedynie osoby, z którymi ma ona wspólnych znajomych. Jeśli nie kojarzy kogoś od razu, konsultuje się z kręgiem najbliższych. Ma numer do swojego prześladowcy. Ale to jedyne, co jej po nim pozostało. Ewentualny materiał dowodowy w postaci wiadomości przepadł, podobnie jak rejestr rozmów, który rozpłynął się w powietrzu wraz z jej poprzednim telefonem. Nie zamierza więc nawet próbować pociągać tej osoby do odpowiedzialności karnej. Nie jestem w stanie za wiele o nim powiedzieć na pewno. Ale jestem przekonana, że to bardzo samotna osoba. I wykorzystała cudzą samotność – mówi.

Wszystko to prowadzi do konstatacji, która może nie jest specjalnie naukowa, ale jest bardzo humanistyczna. Zachowania ofiar tego procederu, osób bardzo rozmaitych – prawników, policjantek czy przedstawicieli i przedstawicielek wielu innych zawodów – pokazują, że ludzie ci z natury są dobrzy.

Dr Jerzy Stachowicz

badacz nowych mediów oraz pracownik Instytutu Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim:

Zrozumienie perspektywy ofiar jest najtrudniejszą częścią w obcowaniu z ich historiami. W masowych mediach dominuje zdumienie związane z tym, że jakakolwiek osoba może się nabrać lub doprowadzić do sytuacji, w której jest w skomplikowanej relacji z kimś nigdy nie widzianym na oczy. Profesjonalne badanie schematów myślowych obu stron catfishingowej relacji, jak na razie nie jest możliwe do przeprowadzenia na adekwatnej grupie badanych. Dotarcie do oszustów i oszustek jest ciężkie lub niemożliwe, a ci, którzy dali się zmanipulować mogą nie chcieć rozmawiać z powodu wstydu.

Dr. Jerzy Stachowicz:

Wszystko to prowadzi do konstatacji, która może nie jest specjalnie naukowa, ale jest bardzo humanistyczna. Zachowania ofiar tego procederu, osób bardzo rozmaitych – prawników, policjantek czy przedstawicieli i przedstawicielek wielu innych zawodów – pokazują, że ludzie ci z natury są dobrzy. Wierzą w dobre intencje innych, bo sami takie mają. Kierują się poczuciem wspólnoty oraz założeniami dotyczącymi społeczeństwa opartego na zaufaniu i pewnych praktykach kulturowych, które na nim właśnie są budowane. Dlatego tak wiele osób daje się nabrać. Gdy idziemy do sklepu to zakładamy, że widniejąca na półce lub na danym towarze cena jest prawdziwa oraz jest jakąś wypadkową działań producenta i sprzedawcy, a nie losową liczbą. Na pewno jakimś czynnikiem jest też chęć eksperymentowania, a internet daje właśnie pole do tego typu doświadczeń – zapewne także w obliczu jakiejś niepewności ludzie postanawiają sprawdzić, kim jest ta druga osoba. Jest to zapośredniczone, więc kontakt można teoretycznie łatwo zakończyć, bo nie jest to spotkanie twarzą w twarz lub pójście do czyjegoś mieszkanie. Praktyki oparte na zasadzie wzajemnego zaufania funkcjonują, także w internecie.

*imiona zostały zmienione

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
W muzycznym świecie szuka ciekawych dźwięków, ale też wyróżniających się idei – niezależnie od gatunku. Bo najważniejszy jest dla niego ludzki aspekt sztuki. Zajmuje się także kulturą internetu i zajawkami, które można określić jako nerdowskie. Wcześniej jego teksty publikowały m.in. „Aktivist”, „K Mag”, Poptown czy „Art & Business”.
Komentarze 0