Francuskie Grand Prix może być tym samym dla fanów Ferrari, co pamiętny wyścig na Hockenheimring z 2018 roku.
Charles Leclerc wylądował w bandzie, podobnie jak Sebastian Vettel cztery lata temu, kiedy był jednym z głównych faworytów do tytułu. Ferrari samo w sobie zamienia się w komediodramat, a Max Verstappen kolejny raz dostaje prezent i znowu powiększa przewagę w klasyfikacji generalnej.
Koniec mistrzostw?
Czerwone auta na Paul Ricard wyglądały świetnie. Sainz dosłownie fruwał po torze, pomimo kary za wymianę silnika, a w tym wtórował mu Leclerc. Wyglądało na to, że, jak chciało Ferrari, powinniśmy doczekać się ich kolejnego triumfu.
Przewaga Red Bulla na prostych nie wystarczała przy świetnie radzącym sobie w bardziej krętych sekcjach aucie z Maranello. Charles jechał na czele i kontrolował wyścig. Wyglądało na to, że nic nie jest w stanie tego zmienić, jednak po zjeździe do boksu Verstappena Leclerc zaczął mocno przyśpieszać i starał się wykręcić możliwie najlepszy czas na okrążeniu zjazdowym.
To jednak skończyło się wypadnięciem z toru, które wyglądało… dziwnie. Aż nie chce się wierzyć, że facet walczący o tytuł mistrza świata może popełnić tak banalny błąd. Bolid Charlesa wpadł w nadsterowność i zabrał kierowcę na nieplanowaną przejażdżkę w barierę z opon. Ferrari szybko powiedziało, że to błąd Leclerca i trudno się im dziwić. Monakijczyk wspominał przez radiu o zacięciu się pedału gazu, z którym miał problemy w Austrii. To jednak był komunikat, który padł przy próbie wyjechania ze ściany.
Tak przegrywa się tytuły mistrzowskie i Charles płaci frycowe. To realnie pierwszy rok jego walki o mistrzostwo. Verstappen jest pewny. Nawet gdy przegrywa kwalifikacje, to po prostu jedzie pewnie, dobrze i bez przygód do mety. Tyle potrzebuje. A u jego rywali jak na Saharze, wielbłąd goni wielbłąda i nie inaczej było na Paul Ricard.
Sam Leclerc to bowiem nie wszystko, co zmajstrowali Włosi w trakcie tego weekendu...
Koszmar zarządzania
Ferrari przyzwyczaiło nas przez lata, że ich decyzje częściej przynoszą salwy śmiechu niż confetti. A to nie sprawdzają półosi, a to nie potrafią zamienić kierowców miejscami, a jeszcze innym razem zmieniają plany od A do Z niczym rękawiczki...
We Francji Carlos Sainz musiał odcierpieć karę za nadprogramowe elementy jednostki napędowej, jednak to nie przeszkadzało mu osiągać świetnych wyników. W kwalifikacjach był świetny, pomógł Leclercowi w zdobyciu Pole Position, a jego tempo zwiastowało szybkie odzyskiwanie pozycji w trakcie wyścigu.
Dokładnie tak to wyglądało, ale Ferrari znalazło sposób, by zrujnować całą pracę Hiszpana. Najpierw postanowili wypuścić go z boksu na nadjeżdżający bolid Williamsa, za co kierowca dostał karę pięciu sekund, a później rozpoczął się taniec ze strategiami.
Najpierw pytania jak jest, potem niezdecydowanie co z planami. Czy może B, ale też trochę myślimy nad A, no ale nie możesz zabrać się za Pereza, to może zmienimy na D? Carlos w tej całej radiowej przepychance dojeżdżał do Meksykanina i w momencie, w którym zaczął z nim cudowną walkę bok w bok… jego inżynier zaprosił go do boksu. Czy oni mają tam w ogóle monitory z wyścigiem? Sainz wyprzedził Pereza, a to był świetny moment na… zjazd do boksu.
W zupełności rozumiem tłumaczenia Mattii Binotto. Nie było tam szans na wypracowanie sobie pięciu sekund przewagi na starych mediumach i pitstop był logicznym rozwiązaniem. Tylko po co wtedy była ta walka z Checo? Po co trzymaliście Carlosa w dyskusji trwającej kilka okrążeń i traciliście czas? To kolejny raz wasza wina, bo błąd w pitlane prawdopodobnie kosztował Hiszpana podium. Kto kibicuje Ferrari, ten się w cyrku nie śmieje.
Srebrny duet na podium?
Mercedes po sinusoidalnym weekendzie wyjeżdża z Francji z podwójnym podium. Gdyby powiedzieć to komuś w piątek, popukałby się w czoło z politowaniem. Jednak ekipa z Brackley ciężko pracowała przez cały tydzień i doprowadziła obu kierowców do rewelacyjnych wyników.
Po słabym początku sezonu, Lewis Hamilton zamienia się w maszynę do zdobywania podiów. Z czterech ostatnich wyścigów, trzy ukończył na trzecim miejscu, a tutaj dołożył drugie. Początek tej nowej ery był mocno niemrawy i George Russell zdawał się mielić siedmiokrotnego mistrza świata, jednak teraz sytuacja powoli się odwraca. Strata do Russella powoli jest niwelowana i stary mistrz nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
To nie oznacza jednak, że jego kolega z zespołu wypadł drastycznie gorzej. Wręcz przeciwnie. Kiedy Lewis jechał na tempomacie po kolejne podium, bolid z numerem 63 robił wszystko, co mógł aby wygrać z Perezem. Niesamowicie ambitny był Russell i nie dawał za wygraną. Finalnie pokonał Checo sprytem, kiedy FIA miała problemy z zakończeniem wirtualnego samochodu bezpieczeństwa. W odpowiednim momencie wystrzelił zza pleców Red Bulla i bronił się jak lew, dowożąc trzecie miejsce. Ten sezon pokazuje każdemu, kto wątpił jakiego kalibru kierowcą jest młody Brytyjczyk. Wielki potencjał, nie tylko na papierze.
Srebrne Strzały kontynuują mozolny powrót na czoło stawki. Najgorszy sezon od lat nie wygląda tak fatalnie, jak mogliśmy przypuszczać. Mercedes łapie wszystkie punkty wypuszczane z rąk przez Ferrari i Red Bulla. Auta mają absolutnie niezawodne. Russell nie dojechał do mety raz, ale to z powodu pięknego gestu w stosunku do Zhou Guanyu na Silverstone. Jeżeli w Brackley wygrają z demonami, Ferrari wcale nie musi być pewne utrzymania drugiego miejsca w klasyfikacji generalnej konstruktorów.
Przesadzam? Różnica pomiędzy Mercedesem a Włochami to 44 punkty. Red Bull lideruje z przewagą… 82 nad zespołem z Maranello. Nieźle, jak na „słaby” sezon.
Wojna przy zielonym stoliku
Polityczne przepychanki musiały się pojawić w tym roku z większą mocą. Jasnym było, że ktoś wykorzysta szarą strefę, a inni będą chcieli szybko go ograbić ze zdobytej przewagi.
Obecnie wojna trwa w obszarze podłogi oraz porposingu. FIA chce wprowadzić szereg zmian na przyszły sezon, które mają być związane z bezpieczeństwem, jednak aż sześć ekip uważa, że to, co obserwujemy, jest grą ze strony Mercedesa na poprawienie osiągów w 2023 roku. Pojawiają się sugestie, że w Brackley znaleźli 40% więcej docisku, co w połączeniu z nowymi przepisami może dać im znowu przewagę.
Przepychanki będą trwać, bo taka jest natura tego sportu. Każdy chce urwać kawałek tortu dla siebie, a jeśli się da zabrać go w całości, tym lepiej. Rywalizacja będzie trwać w najlepsze, a stawką jest dla Red Bulla i Ferrari utrzymanie przewagi. Wiele dowiemy się w Belgii po wprowadzeniu rozwiązań przeciwko porposingowi, ale główna batalia będzie trwała na froncie 2023. Tutaj pewnie czeka nas jeszcze niejeden zwrot...
Komentarze 0