Dlaczego Jim Jarmusch tak mocno wpłynął na światowe kino?

Zobacz również:„Jackass” powraca! Pierwszy trailer nowego filmu to czyste szaleństwo
inaczej niż w raju.jpg
kadr z filmu "Inaczej niż w raju"

Podobno jego wykładowca na New York University, reżyser Nicholas Ray (autor Buntownika bez powodu), odrzucił pierwszą wersję dyplomowego filmu Jarmuscha, bo było w nim za mało akcji. Ten przyjął uwagi, po czym nakręcił go jeszcze raz. Akcji było... jeszcze mniej.

Ray zrozumiał wtedy, że ma do czynienia z człowiekiem, który nie będzie kłaniał się krytyce i zrobi to, na co ma ochotę. Przepuścił go, nie mając świadomości, że właśnie zrobił jedną z najważniejszych rzeczy w swoim życiu. Dlaczego ten facet z charakterystyczną siwą czupryną (Jarmusch osiwiał w wieku 14 lat) wywarł aż tak duży wpływ na kino, choć sam przez całe życie świadomie był na jego uboczu?

Outsider z krainy opon

Jak prawie każdy wkręcony w popkulturę dzieciak, Jarmusch zaczynał od komiksów i filmów o potworach. Z tym drugim trafił w idealnym momencie, bo lata 50. i 60., czyli te, w których przyszły reżyser się wychowywał, były erą tanich horrorów pokazywanych w kinach na podwójnych seansach – jeśli oglądaliście Death Proof i Planet Terror, to wiecie, na czym polegały. Później sięgnął po poważniejszą literaturę, zaczytując się w książkach beatników, czyli przedstawicieli popularnego w tamtym okresie antykonsumpcjonistycznego prądu. To od nich zaczerpnął postawę, jaka towarzyszy mu przez całą artystyczną karierę – outsidera przyglądającego się światu z boku. I zamiłowanie do literatury, które sprawiło, że Jarmusch wybrał się na studia do Chicago. Nic dziwnego, jego rodzinne Ohio nie sprzyjało artystycznym zawodom. Większość dorosłych mężczyzn z 50-tysięcznego Cuayhoga Falls, w którym się wychował, pracowała w przemyśle oponiarskim. Dorastanie w Ohio to tak naprawdę ciągłe planowanie tego, jak stąd uciec – powiedział po latach w rozmowie z New York Times.

Po króciutkim epizodzie w Chicago na studiach dziennikarskich – które nie okazały się jego powołaniem – trafił na prestiżowy Uniwersytet Columbia. Studiował literaturę, pisał też swoje pierwsze rzeczy. Pod koniec nauki trafił na wymianę studencką do Paryża, gdzie spędził łącznie 10 miesięcy. W wolnym czasie dorabiał jako kierowca i... przesiadywał całe dnie w Cinemateque Francaise, jednym z największych kinowych archiwów na świecie. Tam mógł do woli oglądać filmy, o których uczył się w szkole, ale nie miał gdzie ich zobaczyć. Dzieła mistrzów kina artystycznego z Europy, Azji i USA. Był zachwycony. Zrozumiał, że to kino, a nie literatura, jest jego medium, najlepszym wyrazicielem dokładnie tych emocji, które było mu trudno przekazać w prozie i poezji. Kiedy wrócił do Nowego Jorku, zapisał się na kolejne studia – tym razem filmowe, na New York's University's School of the Arts. Tam studiował przez cztery kolejne lata, a jego kolegą z uczelnianej ławki był Spike Lee.

Jim Jarmusch Portrait Session
Jim Jarmusch, fot. Catherine McGann/Getty Images

To oczywiście tylko ciekawostka. Ale już dużo ważniejsze było zaangażowanie Jarmuscha w nowojorską scenę alternatywną. Był w niej zarówno jako fan, jak i artysta, regularnie odwiedział słynny klub CBGB na East Village, gdzie koncerty twórców rodzących się punka i metalu reklamowano na tym samym afiszu, co występy alternatywnych jazzmanów i multimedialnych performerów. Sam sporadycznie grywał na scenie. To jak oglądanie fal na oceanie. Są różnorodne, ale tworzą tę samą toń. Uwielbiam takie połączenia, na przykład moment, w którym blues stworzył funk, a ten ewoluował w hip-hop – opowiadał magazynowi Village Voice.

Humans Of New York, ale to film

Szkołę skończył jako 27-latek, w 1980 roku. Również wtedy, za jedyne 12 tysięcy dolarów, zrealizował wspomniany już dyplomowy film Nieustające wakacje. I teraz tak – opis tej produkcji jest w zasadzie jej streszczeniem; przez 75 minut młody hipster włóczy się po Nowym Jorku, rozmawiając z przygodnie napotkanymi ludźmi. Fabuła była tu szczątkowa, ważniejsze okazało się wydobycie prawdy z mieszkańców Nowego Jorku, czasem ludzi zwykłych, czasem odszczepieńców, którzy niezauważeni przez nikogo przemykali w cieniach budynków metropolii. Wszystkich łączyło jedno – szukanie własnego miejsca w życiu, a przecież mieszkali w mieście, które uchodziło za centrum świata. If I could make it there, I'll make it everywhere – tak o Nowym Jorku śpiewał wiele lat wcześniej Frank Sinatra. Ale on reprezentował towarzyską śmietankę, podczas gdy Jarmusch był gościem z ulicy, którego Sinatra pewnie wiele razy minął w limuzynie i nie zwrócił na niego uwagi. I o takich zwykłych ludziach chciał robić filmy.

Wtedy jeszcze nie był tego świadomy, ale swoim stylem wpłynął na trend, który rozwijał się przez lata w obrębie kina niezależnego i nie tylko. Co prawda nie był pierwszy, bo podobne rzeczy kręcili przed nim choćby John Cassavetes czy Martin Scorsese – tak, zanim zaczął robić gangsterskie sagi, Scorsese był człowiekiem z kina niezależnego, low-budgetowego. Bohater Nieustających wakacji przemierzał opustoszały, smutny Manhattan bez celu. Spotykał freaków i rozmawiał z nimi, ale bez głębszej przyczyny, po prostu żeby zabić czas, a kamera snuła się za nim równie powolnie i bezcelowo. W ten sposób Jim Jarmusch chciał pokazać marazm, w jaki wpadają młodzi, uciekający przed dorosłością ludzie. Ameryka początku lat 80. stała opowieściami o sukcesach ludzi, którzy w moment dorobili się milionów; na start-upach technologicznych, giełdzie, zajmujących wysokie stanowiska w firmach rozsianych po tym samym Manhattanie, na którym toczyła się akcja – jakkolwiek w tym kontekście brzmi słowo akcjaNieustających wakacji. Albo po prostu takich, którzy, krzewiąc model z lat 60., mieli rodziny, dobre prace i domy na przedmieściach. O nich powstawały filmy i seriale, ale mało komu chciało się pochylać nad tymi, którzy – czasem na własne życzenie, czasem nie – wysiedli z tej karuzeli. Po Jarmuschu o tym samym świecie zaczęli robić filmy inni: Richard Linklater (Boyhood), Wes Anderson (Bottle Rocket), Kevin Smith (Clerks), Noah Baumbach (Frances Ha) czy Harmony Korine (Gummo). Część z nich przeszła później do mainstreamu. Nie chcemy mówić, że to zasługa Jarmuscha, ale był dla nich ważną inspiracją.

Opowiada bardzo prosto, przy użyciu form ocierających się o dokument. To kino powolnej narracji, statycznych ujęć, niespiesznych dialogów. Ale i kino, które stawia widza bardzo blisko oglądanych bohaterów. Pozwala mu zrozumieć ich uczucia, zajrzeć w dusze. Znajduje na to miejsce i czas. To trochę tak, jakby spotkać kogoś w autobusie, a następnie chodzić za nim przez cały dzień, dokładnie patrzeć na to, co robi, słuchać tego, co mówi i na tej podstawie opowiedzieć o nim konkretną historię. Jeśli ktoś oglądał jego Limits Of Control to wie, że nie przesadzamy. Tu naprawdę przez dwie godziny obserwujemy jednego faceta, zabójcę na zlecenie. I to raczej milczącego.

Ikona, rewolucjonista, kumpel Wu-Tangów

Z początku lat 80. przenosimy się do czasów dzisiejszych. Jim Jarmusch jest legendą... ale żaden jego film nigdy nie dostał ani jednej nominacji do Oscara. Znają go kinomani pod każdą szerokością geograficzną, ale jego wszystkie 14 tytułów zarobiło łącznie na całym świecie 91 milionów dolarów. Czyli tyle, ile druga część To wykręciła w pierwszy weekend. W samej Ameryce. Jarmusch od lat działa na uboczu, opowiadając przez cały czas swoją własną historię. Mocno inspiruje się głównym nurtem – kręcił już wariacje na temat westernu, horroru i filmu gangsterskiego, w obsadach jego filmów pojawiali się Bill Murray, Johnny Depp, Adam Driver czy Selena Gomez. Lekko wyśmiewa mainstream, bywa – jak jego ukochani beatnicy – ostentacyjnie antykonsumpcyjny, czemu największy upust dał w Truposze nie umierają, gdzie pogrążony w marazmie, cierpiący na przesyt bodźców współczesny świat zostaje zaatakowany przez hordy równie apatycznych zombiaków. I sprawił, że miliony widzów rozkochały się w slow cinema. Pierwsze filmy Jarmuscha: Inaczej niż w raju, Poza prawem, Mystery Train, Noc na Ziemi nie odnosiły spektakularnych sukcesów, za to miały tzw. długie nogi, przedłużając swój żywot na setkach seansów w kinach studyjnych, festiwalach, na rozmaitych przeglądach. Na jarmuschowskiej narracji języka kina uczyły się kolejne pokolenia twórców. Oczywiście, swoją rolę odegrał tu snobizm. Od końca lat 80. Jarmuscha w tzw. towarzystwie po prostu wypada oglądać i lubić. Tylko czy to źle? Niekoniecznie, zwłaszcza że to facet, który naprawdę ma inne spojrzenie na kino. I też nie jest tak, że to przysłowiowe filmy o facecie w łódce, ale świetne, nierzadko zabawne, a jeszcze częściej wzruszające historie – jak Broken Flowers czy Poza prawem, gdzie w tym pierwszym Bill Murray jako podstarzały lowelas zastanawia się, kto jest matką jego spotkanego po latach syna – podejrzanych jest wiele – a w drugim trójka drobnych przestępców organizuje sobie życie po ucieczce zza krat.

"Gimme Danger" - Photocall - The 69th Annual Cannes Film Festival
Jim Jarmusch i Iggy Pop, fot. GettyImages

Od 40 lat wierny Nowemu Jorkowi, choć mieszka częściowo tam, a częściowo na terenie oddalonych o dwie godziny samochodem na północ Catskill Mountains. To tyle, ile wiemy o jego życiu prywatnym. Bezdzietny, od lat z tą samą partnerką. Nie je mięsa, nie pije kawy (tak – twórca Kawy i papierosów wybiera inne trunki; inna sprawa, że do 1986 roku wypijał po 12-15 filiżanek dziennie; stałem się przez to znerwicowanym, depresyjnym wrakiem), bardzo długo palił jak komin. Podobno rzucił dekadę temu, więc nie wierzcie filmowi Brooklyn Boogie, w którym zapalił ostatniego papierosa. Nie był ostatni.

Być może są tacy, których Jarmusch nauczył nie tylko kina, ale i... rapu. Wszystko za sprawą legendarnej już ścieżki dźwiękowej do Ghost Doga. To w ogóle był szok dla jego ówczesnych fanów – przedtem blues spod znaku Toma Waitsa albo nowojorski post-punk, a tutaj plejada gwiazd undergroundowej sceny: Jeru The Damaja, Afu-Ra, Sunz Of Man, Kool G Rap i oczywiście ekipa Wu-Tangów; RZA odpowiada zresztą za całą muzykę oryginalną. Raperzy mówią o codziennym życiu tak prosto, jak ja w swoich filmach. To niesamowite. Kocham Wu-Tang Clan, człowieku, oni poszerzają definicję poezji. Dobrze, że Bob Dylan dostał literackiego Nobla, bo zacieranie tekstów piosenek z klasyczną literaturą jest bardzo ważne. To samo dzieje się w rapie – mówił podczas jednej z konferencji prasowych po premierze Patersona. Członkowie Wu-Tang Clanu wielokrotnie występowali zresztą w jego filmach.

47th Annual San Francisco International Film Festival Opening Night - "Coffee and Cigarettes"
RZA i Jim Jarmusch, fot. Steve Jennings/WireImage

Jeden z nich to nowelowe Kawa i papierosy. Obok Nieustających wakacji, Inaczej niż w raju, Poza prawem, Mystery Train, Nocy na ziemi i Truposza zobaczymy go jesienią w polskich kinach; firma Gutek Film wprowadza po wielu latach siedem klasycznych filmów Jarmuscha na nasze ekrany. Będziecie mogli sprawdzić, na jakich podwalinach powstało współczesne kino niszowe, którego Jim Jarmusch jest jednym z nieformalnych patronów. A już w oderwaniu od wpływu reżysera na światowe kino – obejrzeć siedem świetnych produkcji o zwykłych ludziach. To będzie jedno z najważniejszych kinowych wydarzeń najbliższych miesięcy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.