Dlaczego nigdy nie zrozumiemy ludzi, którzy słuchają tylko „prawdziwego rapu” sprzed lat

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
Rapper Notorious B.I.G., aka Biggie Smalls, aka Chris Wallac
fot. Clarence Davis/NY Daily News Archive/Getty Images

Znacie ten temat - słuchacze, którzy bardzo lubią podkreślać, że ra skończył się w okolicach Świateł miasta. W paru słowach wyjaśniamy, dlaczego to zdecydowanie najzabawniejszy odłam fanów.

Ta kwestia wraca przy każdej możliwej okazji, której bohaterem jest raper wyłamujący się z tradycyjnego, ukonstytuowanego przez kościół wyznawców Mobb Deepów wzorca. Ostatnio - w komentarzach pod naszym tekstem o wplywie Young Thuga na współczesny rap. I już nawet nie chodzi nam o trollowanie pt. kto to w ogóle jest? - come on, mamy 2021 rok, to już naprawdę zgrany żart. Bardziej o tych słuchaczy, dla których samo używanie auto-tune'a dyskwalifikuje danego delikwenta z rodziny rapu. Albo że Thugger chodzi w różu. Cam'ron też i jakoś nikt nie powie, że nie był autentyczny.

Nie mamy zamiaru grillować boom-bapu, więcej, część redakcji jest mocno staroszkolna, co zresztą znajduje odbicie w wielu poruszanych przez nas tematach. Idzie o mocno ignoranckie podejście części słuchaczy do czegoś, co jest nowe, żywe i - czy tego chcą, czy nie - napędza tak współczesny rap, jak i popkulturę w ogóle.

1. Zarzuty o brak przekazu w nowym rapie

Oczywiście, że taki Playboi Carti nigdy nie będzie Czesławem Miłoszem. I że pojmowanie świata przez nową falębywa płytkie. Problem w tym, że jedną z niewielu rzeczy, przeciwko którym mogą buntować się współcześni mainstreamowi raperzy jest... stary rap, wciąż niesłusznie ustawiany jako niedościgniony kanon. Rap był w latach 90. niszą - mocną, popularną w wielu kręgach, ale wciąż niszą, o czym zresztą możecie się przekonać, badając to, ile rapowych płyt docierało na szczyty list Billboardu albo OLiS (chociaż to już dekada 00's). Dziś to najbardziej mainstreamowy gatunek, nic więc dziwnego, że i zmieniło się podejście sytych jak kocury raperów, którzy wolą uskuteczniać w tekstach hedonizm zamiast biegać z szabelką i walczyć przeciwko systemowi. Zresztą są i tacy, którzy otwarcie deklarują, że wolą wyrażać emocje muzyką niż słowami. To nie jest ani gorsze, ani lepsze od tego, co działo się w najtisach. To jest po prostu inne, czego twardogłowi fani nie są w stanie ogarnąć.

Sami raperzy zabierają głos na tematy społeczne, polityczne, ale częściej za pośrednictwem social mediów aniżeli tekstów. Za co są zresztą dużo mocniej atakowani niż gdyby siedzieli cicho. Spytajcie choćby Gurala lub - idąc na drugą stronę światopoglądowej barykady - Tadka.

Poza tym dwie sprawy. Posłuchajcie sobie, o jakich bzdurach nawijano także w złotych latach 90., na przykład wgryzając się w niektórych westcoastowych wykonawców - to jedno. Drugie - nawet wśród współczesnych topowych raperów nie brakuje ludzi, którzy chcą opowiedzieć w swoich numerach o czymś ważnym. Nie podajemy ksyw ani nazwisk, bo wszyscy je znacie, wystarczy tylko dodać, że w latach 90. ani 00. żaden MC nie został uhonorowany nagrodą Pulitzera. A dzisiaj owszem.

2. Różowe klauny

Kolorowe włosy i zabawa modą zamiast nieśmiertelnych baggy jeansów pod puchówkę i łba op****olonego Polsilverem na zero. Albo zarzuty o to, że kiedyś prawdziwi gangsterzy to się strzelali, a dzisiaj dissują się na fejsie i twitterze. Ciekawe, że największą tęsknotę za spływającymi krwią rapowymi wojnami odczuwają ci, którzy z gangusami to mieli do czynienia co najwyżej w kinie na Kobietach mafii. Hip hop stał się tym, o co jego fani walczyli latami - gatunkiem pojemnym i, co najważniejsze, rozumianym przez ogół społeczny. Pamiętacie Sensację Fenomenu? Tam reprezentanci Jelonek nawijali o tym, jak ignoranckie jest podejście mas, traktujących raperów niczym małpy w za dużych spodniach. Dzisiaj, kiedy rap jest nurtem wiodącym, ci sami, którzy lata temu powtarzali za Fenomenem: zobacz Rower Błażeja, pytali jak się witamy, żałują, że rap nie jest - jak kiedyś - nieco zamkniętą sektą.

Albo jeszcze jedno - czepianie się o koszt ubrań, jakie noszą na sobie raperzy. Temat rzeka. Tak jakby flexowanie się ubraniami nie istniało w latach 90., arkadii wizerunkowej prawilności. Bardzo mądrze napisał o tym Filip Kalinowski dla poptown.eu, gdy wyśmiał tych, którzy jak jeden mąż krytykowali chwalącego się ubraniami CzuuXa, chociaż to akurat youtuber.

Dla nas sytuacja, w której raperzy zarabiają potężne pieniądze, pojawiają się w dobrych reklamach, w której stara szkoła trzyma się z ich zapatrzonymi w nową Amerykę młodszymi kolegami jest absolutnie normalna. Co więcej, mamy wrażenie, że sami starzy zawodnicy mają z nową falą dużo mniejszy problem niż ich fani.

3. A może chodzi o to, że fani klasyki nie potrafią pogodzić się z nową rzeczywistością?

W 2018 roku Deezer zlecił zewnętrzne badania socjologiczne, które miały sprawdzić, w jakim wieku słuchacze tracą chęć poznawania nowej muzyki, sięgając częściej po to, co stare i sprawdzone. No i wyszło, że barierą jest 30-tka. To zresztą proste do wytłumaczenia - pierwsza poważna praca, rodzina, zobowiązania. Łatwo poczuć się przytłoczonym, więc dla relaksu słuchamy czegoś, co po prostu dobrze nam się kojarzy. Dlatego konserwatywni fani rapu z najtisów nie godzą się na to, co jest im oferowane teraz, bo to mimo wszystko dość drastyczna zmiana - jak wtedy, kiedy burzą wasz ulubiony osiedlowy sklepik i stawiają tam supermarket.

Gdzie tkwi podstawowy problem twardych sympatyków klasyki? W braku zrozumienia. Serwis djbooth poruszył kiedyś ten temat, przyrównując rap do własnego dziecka; patrzysz, jak się narodziło, potem dorasta i przestajesz je rozumieć, ale cały czas kochasz je tak samo. My uważamy, że co do tego dziecka, to warto znaleźć je w młodszych słuchaczach, którzy dziś szczerze jarają się Bedoesem i Uzi Vertem - tak samo, jak kiedyś jarało się Skandalem Molesty. Tymczasem konserwatyści wyrokują, że trzeba znać klasykę, żeby w ogóle móc nazwać się fanem rapu. To bzdura - powiedzcie fanbazie Avengersów, żeby najpierw wciągnęli sobie Obywatela Kane'a, a dopiero potem możemy sobie pogadać. Pewnym rzeczom trzeba po prostu dać czas, a fanatycy trapu i tak sięgną kiedyś po boom-bap. Jak nie teraz, to za 10 lat.

Paradoksalnie ci, którzy podkreślają, że tak kochają PRAWDZIWY rap, kochają tylko jego wyidealizowaną namiastkę - pierwsze Kempy, kitranie gibonów w baggy jeansach, przegrywane kasety itp. Prawdziwość objawia się w zajawce - a ta zawsze jest najsilniejsza w małolatach - i w braku ignorancji, jakkolwiek nie pojedziemy w tym momencie bardzo nieniuansowym patosem. To, że dawni słuchacze Wu-Tangu nie lubią muzyki Young Thuga, jest czymś zupełnie wytłumaczalnym. Ale kiedy już pytają w komentarzach: a kto to jest? - to już regularny wstyd.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.