Po letnim sezonie ogórkowym wrzesień zawsze obfituje w ogrom ciekawych premier płytowych. To właśnie w tym miesiącu swoje pierwsze, legendarne krążki wypuściły takie ikony, jak Notorious B.I.G., Souls Of Mischief czy duet N.E.R.D. O ile jednak właściwie z każdego kolejnego roku moglibyśmy wybrać jakiś klasyczny longplay, który ukazał się w przeciągu tych konkretnych 30 dni, o tyle 20 lat temu zdarzyło się coś, co w historii rapu nie miało miejsca nigdy wcześniej, ani też później, po dziś dzień.
Czarny wrzesień
1 września 1998. roku swoją premierę miał trzeci krążek Fat Joe Don Cartegena, tydzień później przywitaliśmy debiutancki album młodego kota, który dopiero co rzucił się z pazurami na samego LL Cool J’a - Canibusa Can-I-Bus. 22 - Rasassination Ras Kassa i The Imperial Flipmode Squadu, a 29 - Foundation Brand Nubian i kompilacja od No Limit Records zatytułowana Mean Grean. To wszystko dobre, bądź nawet bardzo dobre płyty. Ale to inne albumy, które ukazały się w przeciągu tych 30 historycznych dni, okazały się być w dziejach rapu o wiele bardziej istotne. A że jeszcze działo się to wszystko u progu nowego millenium, to w tych krążkach odbijał się szereg zmian, jakie hip-hop miał przejść w kolejnych kilku latach. Wydobywając się powoli z nieco już skostniałego modelu myślenia o boom-bapowych samplach i… ze swadą zmierzając ku swojemu dzisiejszemu, równie popowemu jak eklektycznemu wydźwiękowi. Ale nie uprzedzajmy faktów.
29 września 1998 roku swoją premierę miał piąty i - jak się wówczas wydawało - ostatni album A Tribe Called Quest The Love Movement. Zespół, który osiem lat wcześniej zrewolucjonizował brzmienie, tematykę i wizerunek ówczesnego rapu. Kładąc swoisty most pomiędzy pozytywnymi ideałami prawdziwego oldschoolu (postrzeganego jako okres od połowy lat 70. do schyłku lat 80.) a surowym, acz bujającym sznytem złotej ery, rozwiązał się na miesiąc przed jego premierą. I w symboliczny sposób skończył erę Native Tongues oraz barwnych, optymistycznie nastawionych, świadomych MC's. Wszyscy fani ciepłych, jazzowych próbek i przemyślanych, społecznie zaangażowanych tekstów nie musieli jednak wyczekiwać nadejścia ich następców zbyt długo, gdyż...
Ikoniczny duet
Gdyż dokładnie tego samego dnia ukazał się debiutancki album Black Star.
To album Mos Def & Talib Kweli are Black Star. Duet ten - do spółki z Company Flow i szeregiem wykonawców, przewijających się przez pierwsze części kompilacji Lyricist Lounge i Soundbombing - stanowił forpocztę ataku, jaki na amerykański rynek rapowy miało za moment przypuścić wydawnictwo Rawkus Records. Szeregi (w sporej części) młodych MC’s, których krążki sygnowane były charakterystycznym logiem nowojorskiej wytwórni - a pośród których prym wiedli z początku właśnie Mos i Kweli - niosły na sztandarach stare, korzenne wartości i twarde, imponujące umiejętności. Dodatkowo duet miał rzadką wprawę w tym, żeby obie te cechy przekuwać w równie undergroundowe jak chwytliwe, surowe acz melodyjne piosenki. I to właśnie za sprawą takich numerów, jak Respiration - czy późniejsze Ms Fat Booty Defa, Simon Says Pharoahe Moncha i The Blast Taliba z DJ’em Hi-Tekiem - katalog labelu Rawkus zburzył mur dzielący podziemie od mainstreamu. Zyskując jednocześnie ogromną rozpoznawalność i szacunek na całym globie. W każdej z tych płyt scheda po Native Tongues mieniła się pełną paletą barw, odcieni i wartości.
Tymczasem w klipach jego kolegi po fachu mieniło się coś zupełnie innego.
Król Nowego Jorku i jego poddani
Bo również 29 września swoją premierę miał trzeci album Jaya-Z: Vol 2… Hard Knock Life. Towarzyszące mu klipy pełne były błyszczących światełek i odbijających ów blask diamentów, które Hova nosił w uszach i na szyi. Już debiutancki album tego giganta współczesnego - nie tylko rapowego - rynku fonograficznego dorobił się miana klasyka, ale dopiero ten longplay otworzył Shawnowi Carterowi wrota do ponadgatunkowej, popowej kariery. Pomocne były w tym na pewno wysokobudżetowe klipy realizowane przy okazji kręcenia filmów Godziny szczytu i Koruptor. Jednak największą rolę w całym tym zamieszaniu odegrały bity. Pośród nich znalazł się co prawda jeden klasyczny cut DJ-a Premiera. Reszta była właściwie w całości oparta na futurystycznych, syntetycznych wizjach Swizz Beatza, Timbalanda czy Rockwildera. W każdej z tych produkcji odbijała się przyszłość rapu. Do tego pośród gości pojawiły się na tym krążku tak znaczące w kolejnych latach postaci, jak DMX czy Ja Rule. I gdy Jay nawijał, że You're about to witness a Dynasty like no other, to naprawdę zdradzał wówczas iście astrologiczne, wróżbickie wręcz talenty. Tak jeśli chodzi o jego własną karierę, jak i przyszłość kultury hip-hopowej jako takiej. Kultury, w której o swój głos zaraz miała się upomnieć cała ogromna część Stanów, która wcześniej zdawała się go nie mieć. W sensie - głosu.
Mało? Także 29 września wyszedł trzeci album duetu OutKast. Bliski statusu arcydzieła krążek Aquemini, który w dyskografii Big Boia i André 3000 pełni dokładnie tę samą rolę, co Vol 2… Hard Knock Life w katalogu Hovy. Bo choć wcześniejsze longplaye tegoż duetu z Atlanty - Southernplayalisticadillacmuzik i ATLiens - prędko stały się klasykami, to dopiero ta płyta otworzyła im drogę do ogólnonarodowej popularności i globalnego statusu gwiazd. Dre już trzy lata wcześniej, podczas wręczenia nagród The Source, zaznaczył głośno i dobitnie, że Południe ma coś do powiedzenia. Ale dopiero Aquemini - do spółki z rosnącym w międzyczasie imperium No Limit Records - otworzyło przed Georgią, Alabamą, Missisipi, Teksasem czy Florydą drzwi do skupionego wcześniej tylko wokół Nowego Jorku i Los Angeles amerykańskiego rynku fonograficznego. A dodatkowo jeszcze - podobnie jak w przypadku Hovy - Big Boi i André 3000 dokonali tej wolty równie przystępnie i hitowo, jak progresywnie i eksperymentalnie. Bo kiedy w intro do klipu do Rosa Parks jeden z nich twierdzi, że what we need to do, we need some space futuristic type things. I’m saying let’s do that. They scared of that. It’s that time, naprawdę nikt się nie spodziewał, że tak może brzmieć rap i że jeszcze odniesie on taki sukces. A o tym, że był to najlepszy czas, żeby wykonywać takie ruchy, wiedzieli wówczas nie tylko reprezentanci OutKastu...
Heroldowie nowej fali rapu
...bo także we wrześniu 1998, ale już nie 29, a 21, swoją premierę miał drugi singiel Noreagi z jego debiutanckiego, solowego albumu. Numer Superthug został wprodukowany przez rozpoczynający dopiero swoją karierę - nieszczególnie jeszcze wówczas znany - duet The Neptunes. Co dla wszystkich fanów Norego z okresu C-N-N było nie lada zaskoczeniem. Dla samego rapera - i szeregu słuchaczy, którzy z hip-hopem związki mieli raczej przygodne - stanowiło zupełnie nowe rozdanie i początek wielkiego romansu rapu z muzyką popularną. Czy też krócej - popem. A że w międzyczasie na listach przebojów królował pierwszy wielki hit wyprodukowany przez Pharrella Williamsa i Chada Hugo - kawałek Lookin at Me autorstwa Ma$e’a i Puffy’ego - nie będzie nadużyciem nazwanie Neptunesów heroldami nowej, rewolucyjnej fali rapu, na którego fundamentach stoi współczesny new school. To właśnie te równie hałaśliwe jak porywające, syntetyczne rytmy ich autorstwa - podobnie jak bity wspomnianych już wcześniej Timbo, Swizz Beatza, Rockwildera czy współodpowiedzialnych za produkcję OutKastu członków Organized Noize i Mr’a DJ-a - sprawiły, że boom-bapowi ortodoksi zaczęli cierpieć na ból dupy, który trawi ich końcówki układu pokarmowego po dziś dzień. Melomani, którym rap był wcześniej obcy zaczęli coraz częściej - nawet nie do końca świadomie - słuchać hip-hopu, a przyszli młodzi beatmakerzy i MC's mieli już dużo szersze horyzonty niż wychowankowie przełomu lat 80. i 90.
A żeby jeszcze dopalić ten najbardziej epicki wrzesień w historii rapu - także i w tym miesiącu ukazał się debiutancki klip Eminema, obrazek do numeru Just Don’t Give a Fuck. Od tego 1998 roku podziemie nie znikało już nikomu chętnemu z radaru - i podobnie jak katalog Rawkusu - docierało do całkiem sporej grupy słuchaczy. Wspomniany Marshall Mathers swoją drogą też przecież pojawiał się na płytach wydawanych z logo tej nowojorskiej wytwórni i pokazał, że rymowany łańcuch pokarmowy amerykańskiego rynku fonograficznego się nieustannie zazębia. Ci, którzy reprezentują drugi obieg, wciąż wyglądają awansu do pierwszej ligi, a ci, którym udało się tam przedrzeć, nie przestają bacznie śledzić tego, co dzieje się w undergroundzie. I dziś, po ponad 20 latach nie ma właściwie żadnego znaczenia, czy są oni z Nowego Jorku, Los Angeles, Atlanty czy Detroit.