Na rapową scenę, zdominowaną przez mężczyzn, weszła jeszcze w 2019 roku, wydając EP-kę V. Wówczas jej pewność siebie i wulgarne teksty wywoływały mieszane reakcje. Teraz, kiedy doczekaliśmy się jej studyjnego debiutu, początkujące raperki są często porównywane do DZIARMY jako wzoru raperki na polskim podwórku. Na przestrzeni dwóch lat zmieniło się sporo – zarówno w branży muzycznej, podejściu słuchaczy, jak i w życiu Agaty Dziarmagowskiej. Spotkałyśmy się kilka dni przed premierą płyty.
Jak się czujesz zaraz przed wypuszczeniem debiutu?
Jestem pełna różnych emocji – z jednej strony się bardzo cieszę, z drugiej jestem dumna, z trzeciej jestem wzruszona, a jeszcze z jednej wywieram na siebie taką presję i zastanawiam się, czy to było wystarczające, czy mogłam zrobić coś lepiej. Nieustanna gonitwa myśli plus to, że jest grudzień, zaraz święta, prezenty, wyjazdy i to wszystko mam na bani. Muszę rozwieźć preorder całej mojej rodzinie i to też będzie dla mnie duże przeżycie. Ale przede wszystkim jestem szczęśliwa.
Ten timing chyba nie jest najlepszy – święta, sytuacja covidowa, przez co nie możesz od razu ruszyć w trasę. Od początku chciałaś wydać album w grudniu?
Tak, nie mam żadnego problemu z tym, że nie ruszę od razu w trasę. Pierwszy koncert jest 22 stycznia, może nawet wcześniej się to ogarnie, ale to nie jest tak, że od razu muszę grać koncerty. Fajnie, że album wychodzi przed świętami, ludzie pokupują prezenty.
Posłuchają tego w rodzinnym gronie przy świątecznym stole.
Kupią cioci i babci preorder (śmiech).
Wracając do twojej debiutanckiej EP-ki i słuchając najnowszej płyty słychać wielką przemianę, nie tylko pod względem twórczości. Co się zmieniło na przestrzeni tych dwóch lat?
Nadal jestem tą samą Dziarmą, ale pokazuję większe spektrum moich osobowości, umiejętności i zainteresowań, jeśli chodzi o gatunki muzyczne. Totalnie się nie zmieniłam przez te dwa lata. Wydaje mi się, że trochę bardziej się otworzyłam i poznałam siebie. Dużo sobie poukładałam w głowie i zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy nie warto pokazać się od tej delikatniejszej strony, bo mam ją w sobie, tylko – tak jak dużo kobiet i nie tylko kobiet – ta delikatność często odbierana jest jako słabość i przez to trochę się zbroimy. Zawsze chciałam pokazać moim odbiorcom, a przede wszystkim odbiorczyniom, że dominuje w nas siła, ale nie potrafiłam poukładać tego sobie w głowie, że delikatność, kobiecość i wrażliwość to nie jest słabość. Chciałabym przekazać, że z jednej strony fajnie jest być tą boss bitch, a z drugiej nie ma siary, jak jest się jednocześnie łagodnym i to jest spójne, bo wszyscy jesteśmy wielowymiarowi – szczególnie kobiety. Różne sytuacje powodują, że wcielamy się w inne role i wyciągają z nas inne cechy charakteru.
Właśnie takie odnoszę wrażenie, że na tej płycie pokazujesz się zarówno od tej pewnej siebie, jak i wrażliwej strony. To naprawdę szczery materiał.
Zdecydowanie. Cieszę się, że jest taki odbiór, bo mam pewność, że wpuściłam słuchaczy do mojego serca tak, że dalej nie da się wejść.
Dlaczego dopiero teraz zdecydowałaś się to zrobić?
Mnóstwo powodów, począwszy od tego, że karierę rozpoczęłam w wieku 15 lat i musiałam do tego dojrzeć, poukładać sobie wszystko w głowie, bo wydaje mi się, że te lata 15-24 w życiu człowieka to taka rewolucja, że z dzieciaka staje się dorosłym. Do tego kontrakt płytowy, który nie doszedł do skutku. Zmieniłam też ekipę, z którą pracowałam. I jeszcze do tego wszystkiego COVID, który też mocno wpłynął na branżę muzyczną, biorąc pod uwagę to, że moja wytwórnia zajmuje się prawie wszystkimi koncertami w tym kraju i dla nich to był naprawdę stresujący czas. Nie ukrywam, że wprowadziło to trochę zamieszania – nie tylko w ich stajni, ale i w moim życiu. Naprawdę dużo czynników się na to złożyło – złamane serce, brak pewności siebie, to, że nagrałam parędziesiąt utworów, które nigdy się nie ukazały i tak naprawdę teraz nie mam do nich za bardzo praw i nie mogę nic z nimi zrobić. Odrzucenie przez moją poprzednią ekipę wywołało u mnie dużo kompleksów, ale nie jestem typem ofiary i wiem, że w tym wszystkim było też dużo mojej winy. Wydaje mi się, że blokował mnie też strach przed zmianą i przez to tyle to trwało. Nie dość, że w połowie mojej kariery miałam maturę, musiałam się przeprowadzić, zmienić wytwórnię – wiesz, nie jest łatwo tak zmieniać życie. Nie było mi też łatwo się odnaleźć, ale myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Jestem taką osobą, która nie wyda niczego, dopóki nie będzie z tego w stu procentach dumna. Nie ukrywam, że mam teraz po prostu dobrą zgrywkę z ekipą z 2020. Dobrze się dogadujemy i nie było sytuacji, żebyśmy się w czymś nie zgadzali – jest płynność, kreatywne flow i nic nie muszę tłumaczyć.

Z perspektywy czasu inaczej poprowadziłabyś swoją karierę? Chodzi mi głównie o początki i udział w programach typu talent show.
Te programy dały mi możliwość pokazania się w jakiś sposób. Dzięki temu podpisałam swój pierwszy kontrakt płytowy i na poważnie weszłam w branżę muzyczną. Przedtem traktowałam to jako hobby, ale kiedy zobaczyłam, że ludziom to się podoba i zwracają na mnie uwagę, a mój casting do X Factor był najbardziej klikalnym filmem tamtej edycji, to stwierdziłam, żeby może jednak postawić na tę muzę. Wiesz, uczyłam się normalnie w dziennej szkole i grałam koncerty, ciągle byłam w rozjazdach i tak naprawdę nie poświęcałam się w pełni muzyce, ale niczego nie żałuję, wręcz przeciwnie – jestem z siebie dumna i jeszcze lepiej to rozegrałam niż myślałam, że będę w stanie to zrobić. Cieszę się, że skończyłam wśród takich ludzi, że nie przyjęłam kilku jobów, na których zarobiłabym dużo pieniędzy, ale mój wizerunek by na tym ucierpiał. Miałam wiele sytuacji, w których mogłam pomyśleć o kasie, a nie o wyższym celu, ale jednak cały czas myślałam o płycie, która teraz wychodzi. Bałam się, że w pewnym momencie zrezygnuje, że mi się nie będzie chciało. Wyobrażasz sobie, że ja na muzyce praktycznie nic nie zarobiłam? Nic, od prawie dziesięciu lat! Zagrałam parę koncertów, jak byłam młodsza, ale od kilku lat mam praktyczne zerowe dochody z muzyki. No, trochę z praw autorskich, ale tak naprawdę ani nie gram koncertów, bo gra się je jak już ma się płytę, żeby ją promować, więc z tym się wstrzymywałam. To dla mnie ważne, bo przez tyle lat działałam na tym polu, nie mając z tego dużych przychodów. Nie poszłam w inną stronę, choć miałam takie możliwości. Mogłam iść do Fame MMA, mieszkać teraz w willi z basenem i mieć wszystko gdzieś, ale jednak stwierdziłam, że stawiam na to, żeby zrealizować cel, który sobie postawiłam w wieku 12 lat. Chcę, żeby moja rodzina i dzieci były ze mnie dumne, bo wiem, że nic za wszelką cenę. W każdej chwili mogę jeszcze sprzedać siebie i swój wizerunek za milion złotych, ale póki co skupiam się na płycie i na tym, żeby realizować swoje pasje.
Debiutancka EP-ka nie była dla ciebie przełomowym momentem?
Już zanim wydałam EP-kę, robiłam numery, które nie wychodziły, a ta płyta była po prostu takim wyzwoleniem, pierwszym wydawnictwem, które zrobiłam z ekipą 2020. Chcieliśmy wypuścić tę EP-kę jeszcze przed longplayem, żeby nie było ciszy wydawniczej, a dużo się wtedy działo za kulisami. To była jedna wielka burza. EP-ka była przełomem w tym sensie, że miałam satysfakcję z tego, że ktoś chce mnie wydawać.
Te trudne początki pewnie wynikały też z wieku, braku doświadczenia i tego, że sama musiałaś stawiać kroki w tej branży. Jesteś jedną z tych raperek, które jeszcze nie należą do starej gwardii, ale byłaś przed tegoroczną falą. Jak się obserwuje scenę z tej pozycji?
Cieszę się, że rap, szczególnie w wersji żeńskiej, sprzedaje się na rynku, że odbiorcy chcą tego słuchać, a wytwórnie wydawać. Fajnie, że kobiety weszły do branży i nie ma już takiej dominacji mężczyzn, tylko trochę różnorodności. Nie ukrywam, że zazdroszczę trochę artystom, którzy teraz zaczynają, bo oni w tym momencie pracują w branży, w której hip-hop leci w radiu, majorsowe wytwórnie pompują ten gatunek muzyczny, a rap jest najczęściej słuchanym gatunkiem na świecie. U mnie było tak, że albo zagra cię radio, albo tego nie puszczamy, bo to się nie sprzeda i nara. Ale wydaje mi się, że przez te lata bardzo dużo się nauczyłam i nie jest tak, że jestem w gorszej pozycji od dziewczyn, które teraz zaczynają, bo mam doświadczenie i swoistą pokorę, której nikt mi nie odbierze. Już tyle przeżyłam, że nic mnie nie zdziwi – wychowałam się na piersi tej branży, a dziewczynom bardzo kibicuję i życzę im tego, żeby nie zachłysnęły się tym wszystkim i uważały na ludzi z branży, bo to jest naprawdę twardy orzech do zgryzienia.
A masz poczucie, że jesteś już na szczycie?
Absolutnie nie. Nie wydaje mi się, że będę miała kiedykolwiek taką satysfakcję, że już to osiągnęłam i jestem na topie. Zawsze będę czuła, że mogę zrobić więcej, iść dalej i być wyżej. Jeszcze dużo przede mną i podchodzę do tego z pokorą. Na pewno będę wnikliwie czytała recenzje tego albumu, ale też nie dam się zrazić, bo i tak uważam, że przez te kilka lat dosyć mocno się rozwinęłam. W tym momencie mam mocną psychikę – już nie jestem zagubioną piętnastoletnią dziewczynką, która jest zdesperowana, by robić coś na siłę, bo to jest moje 5 minut. Moje 5 minut trwa już osiem lat, więc cieszę się, że nie wydałam tej płyty na czyichś warunkach, tylko poczekałam i zrobiłam to na swoich.
Przy okazji przecierając szlaki kolejnym dziewczynom, którym teraz łatwiej jest zaistnieć na rapowej scenie.
Na pewno. Teraz jest taka kobieca rewolucja – nawet politycznie u nas w kraju – więc wydaje mi się, że to też temu sprzyja. Coraz więcej mówi się chociażby o seksualności kobiet. Dużo czynników spowodowało, że w tym momencie jest popyt na to. To jest super, bo tego brakowało. Ile można czekać? Nawet u naszych sąsiadów w Niemczech jest mnóstwo raperek, a tutaj praktycznie w ogóle. Jeżeli już były, to takie dziewczyny, które totalnie nie chciały otwierać głów, miały to truskulowe podejście, żeby samej pisać jakieś real talki. Wydaje mi się, że wiele raperek nawet nie pomyślało o tym, żeby iść na lekcje śpiewu czy w ogóle jakoś rozwinąć się, jeśli chodzi o warsztat wokalny. Fajne jest to, że teraz dziewczyny bardziej otwarcie podchodzą do tematu i nie zamykają się na współprace chociażby z co-writerami. Ta stara gwardia jeszcze nie do końca, ale mam nadzieję, że będzie obserwować, co robią raperki gen Z. Ja już nie jestem gen Z, łupie mnie w krzyżu od bycia milenialsem (śmiech).
Pamiętam jak po wydaniu Liczi pojawiały się głosy, że to zbyt odważny numer. Minęły dwa lata i chyba w końcu dochodzimy do momentu, w którym słuchacze oswajają się z takimi linijkami.
Dla mnie wszystko spoko, byleby utwory tych dziewczyn nie zawierały body-shamingowych wersów, co już zdążyłam zauważyć. Uważam, że można być kąśliwym w stosunku do kobiet, ale takie linijki nie są spoko, a gadanie, że w Stanach jest to samo mnie nie przekonuje. Trzeba mieć świadomość, że kobiety w Polsce muszą się jednoczyć. Nawet w tekstach nie powinnyśmy za bardzo po sobie jechać, bo w tym kraju i tak mamy przesrane.
A na polskiej scenie rapowej i tak jest mało dziewczyn.
Tak, a każda z nas ma swoich słuchaczy i robi coś totalnie innego. Wszystkie się bardzo różnimy, nie tylko stylówami w muzie, ale i stylówami w ogóle. Poza tym kobiet jest tak mało na rynku, że dla każdej znajdzie się miejsce. Możemy się wozić szeroko (śmiech). Ja w swoich numerach też jestem kąśliwa, ale nie mówię, że ktoś jest ode mnie gorszy, bo ma płaską dupę. Nie komentuję ciał kobiet i mam nadzieję, że kobiety w przyszłości też nie będą tego robiły i będą wyciągać wnioski.
Porównujesz się do innych raperek na polskiej scenie?
Nie, bo dla mnie muza to mój pamiętnik i nie chcę się porównywać, bo każdy ma inne doświadczenia i inne spojrzenie na świat. Odbiorcy też mają różne preferencje, jeśli chodzi o numery, więc jest duża różnorodność. Dopóki ludzie porównują mnie do dziewczyn, które mają milion nagród Grammy, to jest spoko, ale jak patrzę w lustro, to widzę tylko Agatę i DZIARMĘ.

Tak było od początku? Na pytania wytwórni: kim chcesz być, zawsze odpowiadałaś: sobą?
Dla czternastoletniej dziewczynki wejście w tę branżę było dosyć traumatyczne, kiedy pierwsze co słyszysz to: jak kto chcesz być? A ja pomyślałam: kurde, to nie chodzi o to, żeby na rynek wprowadzić coś, czego nie ma? Nawet ludzie z branży, managerowie raperów mówili mi: Agata, nie ma szans, to się za cholerę nie sprzeda, nikt ci tego nie wyda, nie będziesz rapować. I to widać – mój pierwszy singiel był totalnie radiowy, teraz widzę, że dużo wokalistek robi podobny cutie pop. W drugim już przemycałam rap, bo jak nie chcieli mi pozwolić rapować po polsku, to gdzieś tam wrzucałam te angielskie wstawki. Walczyłam o to od samego początku, ale niestety nie udawało się. Fajnie, że teraz my jako artystki możemy pozwolić sobie na to, żeby eksperymentować jeżeli chodzi o gatunki i nie musimy oglądać się na radio, bo mamy streamingi i internet.
I TikTok, na którym jesteś aktywna.
Przez jakiś czas nic tam nie dodawałam, ale teraz chcę do tego wrócić. Miałam jeden filmik, który musiałam zrobić, który tak mnie zjadł, jeśli chodzi o montaż i tranzycję, że się zraziłam. Usunęli mi też kilka filmów. Pomimo popularności na TikToku, wierzę w Reels na Instagramie. Na pewno będę coś wstawiać, może znowu będę miała taki humor jak kiedyś, bo wtedy bardziej robiłam sobie jaja, a teraz wszystkie swoje emocje wywalam na płytę, rozmowy z dziennikarzami, do moich odbiorców i już nie mam tej energii, żeby robić śmieszne filmiki na TikToku. Na pewno promując tę płytę będę działać na TikToku, ale już nie mam takiej presji. Nie myślę o tym, żeby moje utwory były viralowe, bo wiem, że czym większą presję będę na siebie wywierać, żeby to był hit, tym bardziej to się nie wydarzy. Chcę na chilloucie wydać materiał, bo jestem z niego zadowolona i zobaczymy, co się wydarzy. Nigdy nie miałam takiego założenia, żeby robić utwory pod TikToka albo żeby one były klikalne.
A da się to zrobić? Często przecież pada na randomowe kawałki, w których jeden wers może rozpocząć nowy trend.
Myślę, że bardzo dużo artystów robi utwory pod TikToka. Inaczej robi się bity – to głównie taneczne kawałki i pisze się o innych rzeczach, biorąc pod uwagę guidelines TikToka, żeby tam nie było za grubo.
Zarówno na płycie, jak i w ogóle w dotychczasowej karierze masz jedynie męskie gościnki, z wyjątkiem niemieckiej raperki Haiyti. Z czego to wynika?
Z tego, że jest zdecydowanie mniej raperek na polskim rynku niż raperów. Bardzo naturalnie wyszły te collaby. Chcę, żeby na kolejnym projekcie było więcej kobiet, bo wolałabym więcej z nimi robić. Dziewczyny są łagodniejsze i pokorniejsze, ale z facetami też fajnie mi się pracuje – z Haiyti też, choć na odległość. To było bardzo inspirujące doświadczenie, bo to moja ulubiona wokalistka. Od trzech lat jestem jej psychofanką i kiedy okazało się, że ona też mnie propsuje i chce zrobić ze mną numer, to było dla mnie duże przeżycie. Udostępniałam jej kawałki i ją tagowałam, ona zauważyła, że robi się jej spory ruch z mojego profilu i zagadała do mnie. Szybko wysłała mi zwrotkę, myślałyśmy nawet nad klipem, ale w tamtym czasie było duże ryzyko kwarantanny. I tak wyszedł z tego fajny numer.
Masz jeszcze jakiś, który jest dla ciebie szczególnie ważny?
Ostatni numer na płycie pod tytułem Najlepsza jest takim, że kiedy go słyszę, to prawie zawsze płaczę. Wszyscy moi znajomi, kiedy go usłyszeli, też się popłakali. Bardzo emocjonalny kawałek i myślę, że wiele zakochanych kobiet, które odnalazły swój spokój, będą się z nim utożsamiać.
Co też istotne to, że zarówno w wywiadach, jak i w tekstach poruszasz kwestię zdrowia psychicznego.
To dla mnie ważne, bo uważam, że mi życie uratowała terapia. Wiele utworów z tej płyty jest owocem moich przemyśleń na terapii. Na pewno bardzo mi to pomogło w tym, żeby dotrzeć do swojego jestestwa i pozadawać sobie parę pytań: kim tak naprawdę jestem – abstrahując od moich oczekiwań. Przeanalizowałam to na swoich utworach. Myślę, że wiele kobiet ma tak, że w ferworze tego, ile mamy na bani zapominamy o tym, że ta wrażliwość, delikatność i otwartość jest w nas zajebista. Są trudne czasy, dziewczyny muszą być twarde i nie mogą być ofiarami, a jednak fajnie jest czasem stanąć przed lustrem i powiedzieć: kurde, ale ja jestem wrażliwa. I to jest zajebiste.

Do niepewnej sytuacji dla kobiet w Polsce dochodzi jeszcze pandemia. To musiał być trudny czas do tworzenia i to ciekawe, że znalazłaś sposób na poznanie siebie przez pisanie utworów.
Jak zaczęła się pandemia, to stwierdziłam: dobra, czas na terapię. Śmieję się, że moja terapeutka powinna mieć creditsy na płycie. Na początku było dziwnie, bo obie musiałyśmy być w maseczce, więc nie widziałyśmy zbytnio swoich emocji.
Ale raczej zauważyła, kiedy płakałaś.
Właśnie ani razu nie zdarzyło mi się płakać na terapii. Często płaczę ze szczęścia po terapii i widzę, że moje koleżanki, które też chodzą na terapię, mają to samo. Zrobiły się z nas takie emocjonalne ekshibicjonistki, ale to jest fajne. Lepsze to niż ta znieczulica, która panuje w obecnych czasach i to, że nikt nie mówi, co tak naprawdę u niego, nikt nie chce się uzewnętrzniać, tylko każdy gada o jakichś rzeczach materialnych. Uważam, że to ważne, żeby rozmawiać o emocjach, bo ultrawrażliwi ludzie często czują się w tym świecie samotni. Być może jestem trochę zbyt emocjonalna, ale wiem, że ludzie się z tym utożsamiają, a moi odbiorcy mają poczucie, że nie są w tym sami.
