Arkadiusz Milik za chwilę otworzy nowy rozdział w reprezentacji Paulo Sousy. Po dwóch miesiącach w Marsylii trzeba mu oddać, że błyskawicznie odnalazł się w trudnych warunkach. To ciągle jest świetny napastnik, potwierdzający swoją markę w miejscu, które napastników ubóstwia. Warto te wielkie nazwiska przypomnieć: Drogbę, Papina, Voellera, Ravanellego. Naprawdę pod tym względem jest to miejsce magiczne.
Milik na pewno wiele razy słyszał ten termin. „Grand attaquant" to dwa słowa, które w Marsylii mają specjalne znaczenie. Klub od lat wypatruje piłkarza z golami, rozkochującego tłum i dającego nadzieję na powrót do dawnych triumfów. Na dziś trudno przewidzieć jak trwała będzie relacja Milika z Marsylią, ale w historii bywali piłkarze, którzy jak Didier Drogba w dziesięć miesięcy potrafili zdobyć tu status legendy.
W poniższym zestawieniu nie ma Gunnara Anderssona, strzelca 169 goli dla OM, bo to gracz z lat 50. Wypadli też ofensywni pomocnicy w stylu Abediego Pele czy Enzo Francescollego, choć ten drugi w Marsylii grał taką piłkę, że stanowił inspirację dla samego Zinedine’a Zidane’a, wówczas młodego Yaza z północnej dzielnicy La Castellene. Prezentujemy tylko klasyczne dziewiątki, które w mniejszym lub większym stopniu pisały historię klubu Milika.
Trudna jest ta jego relacja z Marsylią. Bywał tu grubasem, wyśmiewanym przez kibiców z powodu nadwagi. Bywał też nieudacznikiem, gdy Marsylia odpadała z Ligi Mistrzów, a on seryjnie marnował okazje. Ale dał się też poznać Gignac jako strzelec pięknych goli i piłkarz, który pod rygorem Marcelo Bielsy znowu potrafi być jednym z najlepszych napastników we Francji. Sezon 2014/2015 kończył z 21 golami i owacją kibiców na Stade Velodrome. Od zawsze powtarzał, że gra w Marsylii była jego marzeniem, następnie to marzenie pielęgnował, a dziś cały czas powtarza, że jeszcze tu kiedyś wróci. Jako trener, nie piłkarz.
Wciśnięty do tego zestawienia mocno na siłę. Cantona strzelił w Marsylii tylko 13 goli, sławę zdobywał poza Francję, ale warto go tu umieścić, żeby pokazać, że Stade Velodrome zawsze szukał wyrazistych, przesiąkniętych pasją napastników. Bernard Tapie wypatrzył Cantonę w Auxerre i tak się na niego uparł, ża dzwonił do trenera Guy Roux, mówiąc: jutro u ciebie jestem i go zabieram.
Pomogło to, że piłkarz od dziecka był kibicem OM. Niestety już w pierwszym sezonie rzucił koszulką o ziemię, bo trener zdjął go z boiska. Na wypożyczeniu w Montpellier uderzył butem w twarz kolegę z zespołu i dopiero drugie podejście, już po powrocie na Velodrome dało kibicom przebłyski geniuszu Cantony. Świetnie dogadywał się z Papinem. Wkrótce jednak nie przedłużył umowy z Marsylią, bo tak poradził mu Gerard Houllier i… psychoanalityk. Obaj wskazali na mapie Anglię. Reszta historii jest doskonale znana.
Latem 1994 roku wielka Marsylia zaczęła się sypać. Klub po aferze VA-OM spadł do drugiej ligi, czym automatycznie zdegradował się również w oczach przyszłych piłkarzy. Tony Cascarino miał wtedy 32 lata i stwierdził: „Spróbuję!”. Chciał na stare lata pograć we Francji i chyba nawet w najśmielszych planach nie spodziewał się, to będzie aż taka przygoda. Mówimy przecież o facecie, który w dwóch sezonach strzelił 70 goli. Wypchnął zespół z powrotem do elity, poruszył tłum Stade Velodrome, na stare lata trafił jeszcze do Nancy, strzelając 15 goli w sezonie mając na karku 38 lat.
Kultowy napastnik lat 90. po wygraniu Ligi Mistrzów z Juventusem zaliczył krótką przygodę w Anglii, a potem spróbował sił na południu Francji. Marsylia doskonale pamięta okrutną symulkę, jakiej dopuścił się w derbach z PSG przy stanie 1:1. Dzięki niemu wygrała ten mecz, a Ravanelli nawet po ponad 20 latach przyznaje, że wcale nie oszukiwał. Końcówka lat 90. to etap podnoszenia się z kolan całego klubu. Włoch nie ubogacił gabloty, ale strzelił 30 goli w ciagu dwóćh sezonów, co chwilę celebrując trafienia tak jak miał to w zwyczaju, czyli naciągając koszulkę na twarz. Szalony gracz, idealnie pasujący do Marsylii.
Marsylia dała mu sławę i bilet do wielkiej piłki. Boksić przyleciał do Francji mając 21 lat. Najpierw zaliczył dno w Cannes, gdzie leczył kontuzje, ale już na Stade Velodrome został królem strzelców Ligue 1 (23 gole) i zdobył Ligę Mistrzów (6 goli). Odszedł dopiero wtedy, gdy wyszły świństwa prezydenta Bernarda Tapie. Marsylia sprzedała Chorwata do Lazio za równowartość 13 mln euro, co aż do 2000 roku było rekordem klubu. Boksić wrócił do Francji na 25. lecie zdobycia przez Marsylię Ligi Mistrzów i mrugając okiem do dziennikarzy przyznał: „Mieliśmy najlepszego prezydenta na świecie. Mógł sobie kupić każdy dowolny mecz i jeszcze płacił nam za to premię!”.
Przykład Voellera pokazuje jakim klubem była kiedyś Marsylii i po jakich napastników sięgała. Gdy odszedł Papin, wybór padł na mistrza świata z 1990 roku. Niemiec z miejsca wchodził w naprawdę duże buty, ale dał radę - w sezonie 92/93 strzelił 18 goli w lidze, świetnie dogadywał się z Alanem Boksiciem i oczywiście sięgnął po Ligę Mistrzów.
Zbladł dopiero w drugim sezonie, ale bladła też cała Marsylia - już po aferze łapówkarskiej i odebraniu mistrzostwa Francji. Klub sprzedał Boksicia do Lazio, a Voeller bardziej niż snajperem stał się asystentem dla wchodzącego do wielkiej piłki Sonny’ego Andersona (16 goli w 20 meczach), sprowadzonego z Servette Genewa. Sezon później obaj byli już poza Marsylią. Voeller na stałe wrócił do Niemiec. Dzisiaj w Berlinie funkcjonuje bar-muzeum dedykowany tylko jemu, co kolejny raz podkreśla jego wyjątkowość.
Doceniany przez kibiców za cierpliwość, lojalność i poświęcenie. Grał w Marsylii w czasach, gdy nie było mowy o gigantycznych planach, do tego często lądował na skrzydle, nieraz pokornie znosił krytykę, aż nagle w swoim piątym sezonie jako klasyczna dziewiątka strzelił 28 goli we wszystkich rozgrywkach. To był zresztą ważny rok dla Marsylii, ostatni z mistrzostwem w 2010 roku. Niang był kapitanem i dobrym duchem tamtej ekipy. Dopiero, gdy odszedł kibice jeszcze bardziej go docenili. Był pierwszym graczem od czasów Papina, który przekroczył granicę stu goli.
Monsieur Goal, nieco mglisty dla młodszego pokolenia, ale Marsylia nie daje zapomnieć o jego wyczynach. Skoblar bywa na flagach i opowieściach kibiców, każdy kolejny nowy napastnik w klubie wzbudza nostalgię za tym, co było kiedyś, a kiedyś Skoblar potrafił strzelić 44 gole w jednym sezonie bez rzutów karnych, co do dziś jest rekordem ligi.
Był trzy razy królem strzelców, wybitnym napastnikiem lat 70., nawet słynny Just Fontaine mówił: „Nie widziałem takiego gościa we Francji od 30 lat”. Kibice Marsylii pokochali go gole, ale też za charakter. To on w meczu z Lyonem w 1973 roku zdzielił po twarzy Raymonda Domenecha, co pięknie zostało uwiecznione przez francuskich fotografów.
Mówi się o nim często, że jest ostatnią legendą Marsylii - dalej już tylko złość i pasmo rozczarowań. Drogba w dziesięć miesięcy rozkochał w sobie Stade Velodrome. Można to szybko przejrzeć na Youtubie jak praktycznie w pojedynkę ciągnie drużynę do finału Pucharu UEFA. Sezon 2003/2004 to 32 gole w 55 meczach, niektóre spektakularne jak choćby ten w półfinale z Newcastle. Vincent Labrune, były prezydent klubu powiedział kiedyś, że Drogba w Marsylii był jak Maradona w latach 80. w Neapolu. Wspinał się na płoty po bramkach, tonął w objęciach kibiców, sześć lat później już jako gracz Chelsea prawie rozpłakał się, gdy wrócił na Stade Velodrome.
To była krótka, ale intensywna miłość - rozpalająca głowy kibiców do tego stopnia, że w 2008 roku jeden z nastolatków stworzył stronę, w której zaczął zbiórkę 28 mln euro potrzebnych, by sprowadzić Drogbę z powrotem. Jego status pokazuje też głosowanie na oficjalnej stronie z okazji 120-lecia istnienia klubu. Drogbę wyprzedził tylko Jean-Pierre Papin, człowiek z historią w OM trochę dłuższą niż dziesięć miesięcy.
Francuscy dziennikarze w latach 90. pisali o jego golach z woleja per „Papinade”. Jacques Thibert z „France Football” tłumaczył, że tego się nie programuje i nie uczy, to się po prostu ma, to tkwi w neuronach i że pod tym względem Papin był piłkarzem z kosmosu. W Marsylii rozegrał ponad 300 meczów i strzelił 184 gole, pięć razy zgarniał tytuł króla strzelców, cztery razy wygrał mistrzostwo, grał w finale Ligi Mistrzów i jako jedyny gracz w historii Stade Velodrome zaprezentował kibicom Złotą Piłkę.
Co ciekawe, trafił tu przez przypadek. Był już piłkarzem Monaco, gdy Bernard Tapie swoimi sztuczkami przeszmuglował go do siebie. Po latach Papin mówił: „Przyjechałem do Marsylii znikąd, a wyjechałem jako legenda”. Innym razem dodawał: „Nie myślcie, że to wszystko przychodziło mi tak łatwo. Żeby strzelić 346 goli w karierze najpierw musiałem oddać 1,2 miliona strzałów na treningach”.