Arkadiusz Milik nie ułatwił sobie życia transferem do Marsylii. Owszem, już w sobotę przeciwko Monaco zobaczymy go na boisku, ale potem zaczną się schody. Klub jest w fazie rozkładu. Największe postaci mówią: pakujmy się teraz, w najgorszym wypadku latem.
Pięknie to Francuzi opakowali. Była transmisja na żywo w kanale „Telefoot”, obrazki z lądowania samolotu Air Hamburg i śledzenie czarnej furgonetki jak mknie do kliniki Juge w sercu Marsylii. Nie ma wątpliwości: Milik przechodzi do Ligue 1 jako gwiazda. To dobra transakcja z perspektywy Francuzów, ale dla Polaka już niekoniecznie. Nie wierzę, że Arek po ofertach z Juventusu i Atletico nie czuje rozczarowania. Marsylia to ciekawe miejsce do życia, niestety piłkarsko to krok wstecz i wzięcie tego, co było.
Oczywiście może być tak, że ten układ zagra. Milik czuje głód gry i wie, że musi zakasać rękawy. Marsylia z kolei tak bardzo potrzebuje napastnika, że kibice po paru golach mogą zrobić z Polaka herosa i dalej jakoś już pójdzie. To jednak specyficzne miejsce. Ostatnio nawet trener Andre Villas-Boas wygadał się w portugalskim „O Jogo”, że w Marsylii nic nie gra i że latem ucieka. A i to stoi pod znakiem zapytania, bo po dwóch ostatnich porażkach szefostwo może pójść mu na rękę i odesłać do domu dużo szybciej. Nawet zaraz.
Villas-Boas mówi ciekawą rzecz: „W żadnym klubie na świecie nie ma projektu sportowego. Projekt trwa jeden sezon”. Dwa lata temu walczył o to, by podpisać jedynie roczną umowę z Marsylią, ale prawo francuskie chroniąc trenerów wymusiło, by podpisał umowę na dwa lata. Już ten fragment sugeruje, że Villas-Boas jest tu trochę na siłę. Przyszedł do Marsylii ze względu na dyrektora Andoniego Zubizarrettę, a tego od wiosny nie ma już w klubie.
To nie jest klimat inspiracji i budowy czegoś wielkiego. Ostatnio anonimowy pracownik OM przyznał, że największa gwiazda Florian Thauvin już w ogóle nie myśli o klubie, głowę ma gdzie indziej i w każdej chwili może odejść. Mamy więc klasyczne zgniłe jajo. Klub, który ma 250 mln euro długów, wojnę z mediami, a Villas-Boas w „O Jogo” dodaje, że brakuje wizji i komunikacji, Marsylia ma piękną historię, a w ogóle nie potrafi jej wykorzystać.
To często jest argument w rozmowie z piłkarzami: Liga Mistrzów 1993, złote karty historii, no i kibice – jedni z najbardziej fanatycznych na świecie. Stade Velodrome jest architektonicznym cudem, tylko co z tego, skoro od prawie roku stoi pusty. Milik nie zazna tej niesamowitej atmosfery, swoje nazwisko będzie budował w ciszy, widząc tylko gigantyczne transparenty na „Virage Nord” jak ten ostatnio w meczu z Lens: „Jesteście obrzydliwi”. Było to po porażce z ostatnim w tabeli Nimes, gdy prezes Eyraud wtargnął do szatni. Padło trochę mięsa i zdanie „Gdyby tutaj byli kibice, nie wyszlibyście przed 3 rano”.
Marsylia nie wybacza leserstwa. I punktuje każde przewinienie. Ostatnio kibice wylali wiadro pomyj na Thauvina za to, że po meczu z PSG wymienił się koszulką z Kylianem Mbappe. Trykot to w końcu świętość, a Paryż – wróg. Tu się kocha oddanych drużynie bohaterów jak Jean-Pierre Papin dawniej (175 goli dla OM) albo Steve Mandanda dziś (prawie 400 meczów).
Po Miliku raczej nikt nie spodziewa się, że wystrzeli z namiętnością. Wiadomo, że przychodzi tu, by odbudować się przed Euro. Ma strzelać gole i dalej wysyłać sygnały do większych, że wciąż jest napastnikiem z topu. Pytanie tylko, czy Marsylia go w tym nie przystopuje. To niewygodne miejsce dla snajperów, zwłaszcza teraz, gdy ciśnienie po porażkach jest ogromne. Z klubem zaraz pożegna się też Morgan Sanson, drugi po Thauvanie asystent w drużynie. To, że ma ich tylko trzy, pokazuje biedę sytuacji.
Jeden z francuskich agentów mówi, że Pablo Longoria, dyrektor OM, powinien dostać medal za transfer Milika. Marsylia po okresie wypożyczenia wykupi go za 10 mln euro, a potem chce jeszcze na nim zarobić. Żeby tak się stało, Polak musiałby odpalić magazynek, co w Marsylii od 2017 roku i czasów Bafetimbiego Gomisa odbywa się sporadycznie. Powstał nawet prześmiewczy slogan „grantatakan” od „grand attaquant”, rozpowszechniany w sieci po tym jak prezydent Jacques-Henri Eyraud zapowiedział wielkiego napastnika, a ściągnął Kostasa Mitroglou.
To jest głęboki problem. Marsylia nie znalazła dziewiątki ani w Mitroglou, ani w Balotellim. Ten drugi świetnie zaczął, nakręcił nawet film z boiska na Instagramie, ale po kilku miesiącach nie dogadał się z finansowo. Próbowano obudzić Valerego Germaina, ale bez skutku (5 goli w 2 ostatnich sezonach). Obecny napastnik Darío Benedetto też wygląda słabo, marnuje mnóstwo okazji, a licznik w tym sezonie zatrzymał się na czterech bramkach.
Villas-Boas już sam nie wie, jak ma go pobudzić. Próbował na szpicy Dimitriego Payeta, innym razem jak ostatnio z Lens w ogóle posadził go na ławce. Jerome Rothen mówił kilka dni temu w radiu RMC, że to przez konflikt z Thauvinem. Obaj mają siebie dosyć, co znowu dużo mówi o atmosferze w ekipie. Brakuje już tylko, żeby Villas-Boas jak w listopadzie po porażce z Porto (0:3) rozłożył bezradnie ręce, mówiąc: „Gramy gówno”.
Tydzień temu Portugalczyk zaprosił na rozmowę Mandandę, Thauvaina i Payeta. Nie była to pogawędka z bukietem kwiatów na biurku, prędzej latały gromy, że tak dłużej nie może być. Poruszono choćby temat języka francuskiego. W zespole nie wszyscy nim mówią, co powoduje problemy z komunikacją, przykładem obrońcy Nagatomo i Caleta Car. Milik też będzie musiał się z tym zmierzyć. Szatnia Marsylii jest specyficzna, obronią go tylko gole, inaczej szybko trafi pod but.