Być może to przypadek, że ostatni naprawdę dobry turniej Niemcy rozegrali, gdy ich selekcjoner miał u boku swego wieloletniego asystenta. Być może to tylko zbieg okoliczności, że odkąd Hansi Flick przestał pracować w DFB, Joachim Loew przestał dochodzić do zaawansowanych faz turniejów. Być może. Ale jeśli jego następca poradzi sobie z kadrą choć w połowie tak dobrze, jak z Bayernem, teoria o Flicku jako głównym architekcie sukcesów ery Loewa tylko przybierze na sile. A to byłoby smutne zwieńczenie piętnastoletnich rządów.
Teorie o asystentach, którzy mieli w rzeczywistości brać na siebie lwią część pracy, pozwalając przełożonym jedynie spijać medialną śmietankę, są stare jak futbol. Podobne podejrzenia dotykały nawet trenerów odnoszących znakomite wyniki, jak Frank Rijkaard, którego Barcelonę miał w rzeczywistości prowadzić Henk ten Cate, czy Juergen Klopp, o którym też mówiło się, że prawdziwym mózgiem w jego sztabie jest Zeljko Buvac. Zwykle rewolucyjne teorie okazywały się całkowicie chybione, o czym świadczy samodzielna kariera ten Catego, czy choćby to, że po odejściu wieloletniego asystenta Klopp sięgnął z Liverpoolem po mistrzostwo Anglii. Akurat w Niemczech trzeba jednak podobne pogłoski traktować poważnie. Bo asystentem selekcjonera zwykle nie jest byle jaki pomagier, tylko przyszły selekcjoner. Który czasem jeszcze jako człowiek z cienia zaczyna zdradzać wielki potencjał.
RELACJA MISTRZ-UCZEŃ
Z dziesięciu selekcjonerów, jakich reprezentacja Niemiec miała w historii, aż sześciu pracowało wcześniej w strukturach związku. Zwykle jako asystenci selekcjonera. Hansi Flick będzie siódmym takim przypadkiem. Biorąc pod uwagę, że Otto Nerz, pierwszy trener kadry narodowej, siłą rzeczy nie mógł być wcześniej niczyim asystentem, tylko Franz Beckenbauer, Rudi Voeller i Juergen Klinsmann pojawili się w reprezentacji bez żadnego wcześniejszego przetarcia w federacji. Bardzo mocno jest w niemieckiej kadrze wykształcona relacja kiedyś mistrzów i uczniów, a później równorzędnych partnerów od innych zadań. Kiedy Loew był asystentem Klinsmanna przed mundialem w 2006 roku, nikt właściwie nie robił tajemnicy z tego, że za sprawy personalne i taktyczne odpowiada właśnie drugi trener, który często tłumaczył się nawet z decyzji przed mediami, bo selekcjonera irytowało ciągłe wysłuchiwanie pytań o mieszkanie w Kalifornii i amerykańskich trenerów przygotowania fizycznego. Na filmowych scenach dokumentujących drogę po trzecie miejsce mistrzostw świata w 2006 roku widać wyraźnie, jak Loew daje zawodnikom wskazówki taktyczne. To, że w brązowym medalu Niemców spora część zasług przypada asystentowi, akurat wtedy nie było tajemnicą.

ELEMENT PIŁKARSKI
Sytuacja była później zupełnie inna. Kiedy Loew został twarzą całego projektu, nie porzucił aktywności, którymi zajmował się jako asystent. Dalej chodził na konferencje prasowe, czasem rozstawiał grzybki na boisku treningowym i opowiadał zawodnikom o kwestiach taktycznych. Asystent, którego dobrał sobie w 2006 roku, miał znacznie mniej wyraźny zewnętrzny profil niż Loew, gdy był jego odpowiednikiem. - Flick chciał asystenta, który nie będzie dla niego niebezpieczny, ale będzie sobą coś przedstawiał przed piłkarzami — mówił Dag Heydecker, prezes Hoffenheim w czasach, gdy trenerem tego klubu był Flick. Asystent Loewa wnosił do sztabu znajomość futbolu na najwyższym poziomie z perspektywy zawodnika. Był w końcu czterokrotnym mistrzem Niemiec, grał w Bayernie Monachium. Piłkarze, traktujący czasem nieufnie trenerów-teoretyków, którzy sami za wiele nie osiągnęli na boisku, czują niekiedy w ten sposób większy respekt przed kimś, kto sam niegdyś był na ich miejscu.
ROZBIEŻNE DROGI
Przez osiem lat pracy u boku Loewa Flick funkcjonował w publicznej świadomości tylko jako ten drugi trener, który zawsze jest ubrany tak samo, jak selekcjoner. Obaj uważali, że kwestia zewnętrznego wizerunku podkreśla spójność sztabu i pilnowali, by tak, jak zawodnicy wchodzą na boisko w tych samych strojach, to samo robili też trenerzy. Postrzeganie ich obu diametralnie zmieniło się, gdy Flick pod koniec 2019 roku objął samodzielnie Bayern i doprowadził go do sześciu trofeów w jednym sezonie, grając spektakularny futbol i inspirując do świetnych wyników także zawodników, których selekcjoner uznał za nieprzydatnych. Zbiegło się to mniej więcej w czasie z absolutną klęską, jaką poniósł Loew na mundialu w Rosji, czyli pierwszego turnieju, podczas którego w ogóle nie korzystał z wiedzy Flicka. Wprawdzie jego asystent odszedł ze sztabu kadry już po mistrzostwie świata w 2014 roku, ale przez dwa i pół roku pracował jeszcze jako dyrektor sportowy DFB, wciąż będąc więc bardzo blisko reprezentacji. Gdy Loew prosił go, by odwiedził któregoś z niemieckich piłkarzy grających za granicą, Flick nie odmawiał, nawet gdy nie był już częścią sztabu.
PIERWSZE SPOTKANIA
Na pierwszy rzut oka teoria wydaje się naciągana, bo między Loewem i Flickiem nie było tak jasnego podziału kompetencji, jak między Loewem a Klinsmannem, gdzie jeden był twarzą i motywatorem, a drugi mózgiem sztabu. Flick i Loew postrzegali siebie wzajemnie jako równoprawnych partnerów, którzy podobnie myślą o futbolu. Wcześniej praktycznie się nie znali. Do ich pierwszego spotkania doszło wprawdzie już w 1985 roku, gdy Markus, brat selekcjonera, został w SV Sandhausen następcą sprzedanego do Bayernu Flicka, który jednak często odwiedzał swój były klub i podczas jednej z takich wizyt wpadł kiedyś na Loewa. Przez lata nie mieli później jednak żadnego kontaktu. Spotkali się dopiero w 2004 roku, gdy Klinsmann z Loewem pojechali do Sinsheim, by przyjrzeć się pracy Hoffenheim, reklamowanego wówczas w Niemczech jako klub przyszłości. Gospodarz Dietmar Hopp przedstawił wówczas sobie Klinsmanna, Loewa i Flicka, mówiąc, że spotykają się obecny i przyszły selekcjoner reprezentacji. W rzeczywistości na spotkaniu było aż trzech selekcjonerów. Inicjatorem zatrudnienia Flicka w związku był jednak Oliver Bierhoff, kierownik reprezentacji, któremu trener spasował profilem. Po konsultacji z Loewem zdołał jeszcze odkręcić zatrudnienie jego przyszłego asystenta w Red Bullu Salzburg.
WSPÓLNA FALA
Loew i Flick błyskawicznie wskoczyli na te same fale. - Gdy spotkaliśmy się, czuć było, że na wiele rzeczy patrzymy w bardzo podobny sposób. Zarówno Hansi, jak i ja, lubimy idee gry kreatywnej, aktywnej, pełnej ryzyka. Chcemy prowadzić grę i strzelać gole. Hansi od razu rzucał pomysłami. Czuć było, że zapalił się do projektu. To spotkanie sprawiło mi dużą przyjemność i mogłem od razu wyobrazić sobie dobrą współpracę z nim — opowiadał selekcjoner w biografii Flicka autorstwa Guentera Kleina. Thomas Hitzlsperger, który grał w ich kadrze, uważa, że obaj widzieli futbol w bardzo podobny sposób. By nie wchodzić sobie w drogę, wypracowali modele działania. Flick wykorzystał zacięcie organizatorskie, by stworzyć szczegółową bazę danych dotyczącą wszystkich potencjalnych kadrowiczów od seniorów, po zespół U15. Jeździł na zagraniczne wyjazdy. Loew zwykle pojawiał się na obserwacjach tylko możliwie blisko domu w Schwarzwaldzie. I mocniej zajmował się sprawami taktycznymi. Co jednak nie oznacza, że Flick nie mieszał się w sprawy boiskowe. A podczas Euro 2008, gdy Loew był zdyskwalifikowany, to on prowadził zespół w ćwierćfinałowym meczu z Portugalią.

SPRZECZKI O STAŁE FRAGMENTY
Jeśli obaj trenerzy o coś się sprzeczali, to zwykle o stały fragmenty gry, których ćwiczenie było dla Loewa marnowaniem czasu, którego zwykle nie miał wiele, uważając, że znacznie ważniejsze jest szlifowanie właściwego sposobu gry. Flick z kolei podkreślał, jak ważne jest posiadanie w repertuarze dobrych wariantów rzutów wolnych i rożnych. W trakcie wspólnej pracy wygrał w ten sposób kilka zakładów z szefem. Przed tamtym meczem z Portugalią założyli się o to, czy Niemcy zdołają strzelić gola po rzucie wolnym. Jako że udało się to nawet dwa razy, Loew musiał postawić dwa czerwone wina. Podczas mundialu w Brazylii z tego powodu został też sponsorem obiadu dla obu trenerów oraz ich partnerek. To po tamtym wygranym turnieju wiele osób podkreślało znaczenie stałych fragmentów gry obmyślonych przez Flicka wspólnie z zawodnikami. W Brazylii trzy gole strzelili po rzutach rożnych, a jeden po wolnym. To więcej niż we wszystkich meczach, jakie Niemcy rozegrali w ciągu ostatnich trzech lat od mundialu z Brazylii. - Hansi poświęcał na to wiele czasu. Sporo meczów na styku rozstrzygaliśmy dzięki temu na naszą korzyść — podkreślał Loew.
SPOIWO ZESPOŁU
Jednak kto wie, czy nie ważniejsze były w kadrze międzyludzkie aspekty, które Flick wnosił do sztabu. - Ma talent łączenia ludzi i zaprzęgania ich do jednej idei. Nie ma w nim nic sztucznego. Jest niezwykle szczerym, otwartym człowiekiem — opowiadał Loew. Jego asystent w kręgach reprezentacji był tym, który jednoczył trenerów, zawodników i pracowników z innych działów, a rozmaite napięcia potrafił rozładowywać jednym zdaniem. - Z czasem zyskiwał na pewności, niezależności, luzie i lekkości. Nie musiał być głośny, by być słyszalny — dodawał selekcjoner, który podkreślał, że z Flickiem zawsze będzie go łączyć szczególna więź.
BEZ ASYSTENTA NIE MA SUKCESÓW
Być może to tylko przypadek, że ostatni naprawdę dobry turniej pod wodzą Loewa Niemcy rozegrali, gdy Flick stał w nim ramię w ramię. Być może to zbieg okoliczności, że od odejścia Flicka z DFB, Loew przestał doprowadzać reprezentację do zaawansowanych faz turniejów, choć wcześniej, niezależnie od okoliczności, miał w tej kwestii stuprocentową skuteczność. Być może. Ale dziś, gdy jego piętnastoletnie rządy w kadrze dobiegły końca, żegnany jest nie z żalem po stracie wielkiego mistrza i niepewnością co do tego, jak następca wejdzie w jego buty, lecz z westchnieniem ulgi, że wyczekiwany od lat koniec wreszcie nastąpił. Jeśli Flick poradzi sobie w reprezentacji choć w połowie tak dobrze, jak w Bayernie, narracja o nim jako o głównym architekcie sukcesów ery Loewa jeszcze przybierze na sile. Wielkiemu niegdyś selekcjonerowi grozi, że zostanie zapamiętany jako poprzednik swojego asystenta.
