- My, napastnicy jesteśmy pod specyficzną presją. Wiesz, że jak nie strzelisz gola, to zaraz zacznie się liczenie minut. To my musimy rozstrzygać mecze. Teraz jestem starszy. Lepiej sobie z tym radzę. Czasem potrzebuje jakiegoś bodźca, trenera, który daje mi zaufanie i siłę - mówi Felicio Brown Forbes, napastnik Wisły Kraków. Rozmawiamy o materiale stacji ZDF, Berlinie, telefonach z Karaibów i SMS-ach z Ilkayem Gundoganem.
PAWEŁ GRABOWSKI: Widziałeś reportaż ZDF z meczu Wisła - Pogoń?
FELICIO BROWN FORBES: Widziałem. Byłem trochę zaskoczony, że stałem się tam jednym z aktorów.
To była inscenizowana scenka?
Nie, takie rzeczy dzieją się cały czas. Miałem świadomość, że obok są kamery, ale tego typu rozmowy wyglądają tak samo, gdy kamer nie ma. Trener Hyballa chciał mnie trochę zmotywować.
Co sobie pomyślałeś, gdy usłyszałeś, że jesteś „Potworem”?
To wyszło zabawnie, ale to działa. Znam swoje atuty. Wiem, że jestem silny. Ale czasem dobrze jest mieć osobę, która ci o tym przypomina. Nagle dostajesz nową energię. Podoba mi się, że trener Hyballa stawia na konkrety. Czasem w twardej formie powie ci coś szczerze, ale przynajmniej potem wiesz, co musisz poprawić. To jest prosta informacja: jest okej albo nie jest okej. Rozmowa przed meczem z Pogonią dała mi dużą pewność siebie.
Wcześniej nie czułeś takiego zaufania?
Jestem napastnikiem, gole są ważne. Jest czas, kiedy wszystko wchodzi. A czasem nie wpada z metra. I nie potrafisz powiedzieć, dlaczego. My, napastnicy jesteśmy pod specyficzną presją. Wiesz, że jak nie strzelisz gola, to zaraz zacznie się liczenie minut. To my musimy rozstrzygać mecze. Nie lubię momentów, gdy długo nie mogę strzelić gola. Teraz jestem starszy. Lepiej sobie z tym radzę. Ale czasem potrzebuje jakiegoś bodźca, trenera, który daje mi zaufanie i siłę.
W meczu z Pogonią miałeś najwięcej sprintów i najwięcej przebiegniętych kilometrów. Oddałeś cztery strzały. Analizujesz swoje mecze, gdy wracasz do domu?
Oglądam statystyki w platformach. Lubię patrzeć, czy jest progres, czy nie. Zastanawiam się, dlaczego w danej sytuacji podjąłem daną decyzję i czy mogłeś zrobić coś lepiej. Na tym to chyba wszystko polega. Zbieram w głowie informacje, żeby nie popełniać tych samych błędów.
Dzwonią ostatnio telefony z Kostaryki?
Odkąd znowu zacząłem grać dla reprezentacji i strzelać gole dla Wisły, ludzie w Kostaryce mówią, że oglądają moje mecze. Mam kontakt z selekcjonerem. Podobno też ogląda.
Dziwne jest to, że zadebiutowałeś w kadrze w 2014 roku, tuż przed mundialem. A potem na kolejne powołanie czekałeś sześć lat. Dlaczego?
Po pierwsze, miałem dużo kontuzji. Wypadałem na trzy miesiące, za chwilę znowu wracałem. I tak w kółko. Pod tym względem w Polsce się trochę ustabilizowałem. Poza tym to duży kraj, więc moje gole i wyniki nie przechodzą niezauważone. Miałem ostatnio kilka wiadomości od dziennikarzy.
Ludzie w kadrze jeszcze cię pamiętali?
Keylor Navas podszedł do mnie i żartował: „O, trochę się zmieniłeś”. To jest fajne w tej reprezentacji, że możemy nie mieć ze sobą długo kontaktu, ale kiedy już gramy dla jednego kraju, to traktujemy się wszyscy jak rodzina. To naprawdę są świetne spotkania. Navas jest bardzo empatyczny. On czuje się liderem tej ekipy, swoją postawą ciała i tym co mówi sprawia, że czujesz się w tej grupie dobrze.
Często latasz do Kostaryki?
Zimą i latem. Jak nie było pandemii, to latałem dwa razy w roku. Wsiadasz w samolot we Frankfurcie i jesteś.
Czujesz się rozdarty między Niemcami a Kostaryką?
Urodziłem się w Berlinie. Moja mama jest Niemką, a tata pochodzi z Kostaryki. Mieszkaliśmy tam siedem lat. Jak sobie teraz to przypominam, to właściwie dorastałem w dżungli. W piłkę grałem na plaży, potem szedłem na ulice i nawet nie zakładałem butów, po prostu grałem. Gdy miałem siedem lat, znowu przeprowadziliśmy się do Berlina. Moja mama jest nauczycielką WF-u. Chciała, żebym uczył się w Niemczech. Potem trenowałem w różnych akademiach, w tym m.in. w Herhcie Berlin.
Jakbyś zareklamował Kostarykę dla tych, którzy średnio orientują się co to za kraj?
Kostaryka jest niesamowita. Jestem zakochany w tym kraju. To Karaiby, środek Ameryki, zaraz przy Jamajce i Dominikanie. Mamy plaże, ale też nie chciałbym, żeby ludzie myśleli, że to tylko leżakowanie z widokiem na Ocean. Wystarczy pojechać wgłąb kraju i zobaczysz lasy deszczowe, wodospady, góry, naturę. Mamy też cztery wielkie wulkany. Ciągle czynne. Musisz to zobaczyć. To jest jak na filmie. Patrzysz na ten wulkan i myślisz sobie: „Kurde, to jakiś Jurassic Park, gdzie są dinozaury?”. Kraj fajny do życia, stabilny finansowo, bezpieczny. Istnieje nawet specjalna ustawa, która zakazuje nam posiadania armii. To raj na ziemi.
Jako młody chłopak miałeś oferty z młodzieżowych reprezentacji Kostaryki?
Miałem, ale grałem już w młodzieżowych kadrach Niemiec. Byłem młody, gdy dostałem ofertę z Kostaryki. Rozmawiałem o tym z mamą i stwierdziliśmy, że to nie jest dobry pomysł, żeby nastolatek leciał na drugi koniec świata. W tamtym momencie dobrze czułem się w Berlinie.
Karim Bellarabi, kolega z młodzieżówki to najlepszy piłkarz z jakim grałeś?
W Norymberdze grałem z Gundoganem. Cały czas mamy kontakt. Pisałem mu ostatnio: „Chłopie, nagle zacząłeś strzelać! Jesteś najlepszym strzelcem Manchesteru City”. Nie mam wątpliwości, że to najlepszy piłkarz, z jakim grałem, choć w tamtym momencie nikt nie myślał, że zajdzie tak daleko. Na pewno zawsze wyróżniała go inteligencja. On na boisku myślał jak maszyna, zawsze wiedział, gdzie zagrać. Adaptował się do treningu, do ludzi, do trenerów. Widać, że od początku miał mentalność gościa, który może być kiedyś zawodnikiem z topu.
Rok temu widziałem w „Deutsche Welle” reportaż, w którym niemieccy dziennikarze odwiedzają cię w Rosji. Jak to się stało, że tam wylądowałeś? Grałeś w niemieckich młodzieżówkach, byłeś kumplem Gundogana.
Nigdy nie traktowałem tego jak trudną albo złą decyzję. Może dlatego, że wychowałem się właśnie w Berlinie. Nie przywiązuję się do stałego miejsca. Nie mam problemu z wchodzeniem w nowe środowisko, z próbowaniem rzeczy, jestem ciekawy świata, więc potraktowałem to jako przygodę. W Rosji grały wtedy duże nazwiska. Przyleciałem latem do Krylii Sowietow Samary i zobaczyłem obrazki jak z pocztówek. Byłem w szoku, że tak może wyglądać Rosja. Piękna Wołga, mnóstwo ludzi, restauracje. Zawsze mówię, że gdyby Rosja była tak dziwna, to nigdy nie byłbym tam sześć lat.
Masz w głowie jakieś obrazki jak z tych memów, mówiących, że Rosja to stan umysłu?
Serio, nie widziałem jakichś absurdalnych rzeczy. Na pewno ciekawe było to, że miasta są dziwne. Masz super nowoczesny budynek, a za chwilę ruderę. I obie stoją obok siebie. Przepaść między ludźmi, tym jak żyją obok siebie jest ogromna, ale to nic nowego. O tym się mówi od lat. Dla mnie w Rosji dużym szokiem były zimy, ale przyzwyczaiłem się. Ostatnio nie przeszkadzało mi to, że graliśmy z Jagiellonią i była temperatura -10. Znałem to z Rosji. Potrafię się szybko adaptować.
Jak trafiłeś do Polski? Pamiętam, że jeszcze jako gracz Amkaru Perm strzeliłeś gola Koronie na zgrupowaniu w Turcji
Tak, to prawda, ale to akurat nie miało związku z transferem. Po Rosji wróciłem na chwilę do Niemiec, bo brakowało mi rodziny i przyjaciół. Miałem oferty z 2.Bundesligi i Czech. Ale nagle odezwała się Korona. Zadziałał niemiecki klucz: pan Burdeński i trener Gino Lettieri. Po rozmowie z nimi stwierdziłem, że to niegłupi pomysł. Na początku nie byłem zadowolony, bo Lettieri widział mnie jako skrzydłowy, ale poszedłem do niego któregoś dnia i powiedziałem, że to nie ma sensu. Zagrałem na środku i od razu zyskałem pewność.
Najlepszy sezon miałeś w Rakowie, strzeliłeś dziesięć goli. Klub nie chciał cię zatrzymać?
Właściwie to dwanaście goli, bo jeszcze dwa w pucharach! Powiem tak: to był dobry sezon, bo sam po sobie widziałem jak ciężko pracowałem. Wisła złożyła ofertę, wpłaciła pieniądze i mnie wzięła. Dobrze znałem jej markę - wiedziałem, że to wielki klub, z historią i ładnym miastem. To była dla mnie kolejna motywacja. Jak poczytałem o tym, gdzie ten klub był kiedyś, to pomyślałem: super byłoby, żeby kiedyś na te wysokie miejsce wrócił. Poczułem emocje. Nie żałuję, że zmieniłem Częstochowę na Kraków, choć ciągle śledzę mecze Rakowa i mam kontakt z ludźmi. Miałem dobry kontakt z trenerem Papszunem. Na pewno mogę powiedzieć, że to człowiek, który robi piłkarzy lepszymi. Widzisz to po wynikach. To nie jest przypadek. Spójrz na Piątkowskiego, Petraska, Tijanicia albo Cebula - wszyscy się rozwinęli.
Jest jakaś jedna rzecz, której nauczyła cię Polska?
Zabrzmi banalnie, ale języka. W Kielcach słabo mówiłem, coś tam się uczyłem, ale w Rakowie powiedzieli, że jeśli chcę, to załatwią mi nauczyciela. Zacząłem rozmawiać dużo: z ludźmi, z piłkarzami, z trenerem. Rozumiem dużo. Mówię, próbuję, robię błędy, ale za każdym razem czuję się lepiej. W ogóle muszę przyznać, że jestem zaskoczony Polską. Czuję się jakbym mieszkał w nowoczesnym kraju, supermarkety i inne sklepy masz takie same jak w Niemczech. Lidl, Rossmann, Aldi - ja się czuję tu jak u siebie. Architektura też jest podobna jak w Berlinie.
Masz swoje ulubione miejsca w Berlinie?
Na pewno Kurfürstendamm, główna ulica zachodniej części miasta, masz tam sklepy, kawiarnie, lubię widzieć jak tętni życie. Fajne jest Friedrichstraße, bo mam tam przyjaciół i jest mnóstwo studentów. Ważny jest dla mnie Steglitz, bo tam się wychowałem.
Widziałem w reportażu „Deutsche Welle”, że twój brat zajmuje się muzyką. Nie ciągnie cię w tę stronę?
Cztery late temu kupiłem sobie stół DJ-ski. Gram trochę muzyki elektronicznej. Lubię dobry bas. Komponuję małe sety, może kiedyś coś puszczę. Berlin żyje w rytmie techno. Czujesz ten vibe.