Od Piotrówki, po światowy kongres trenerski. Jean Paulista o nowej karierze, brazylijskich talentach i krakowskim marzeniu (WYWIAD)

Zobacz również:Alon Turgeman i Wisła Kraków. Letnia saga bez szczęśliwego zakończenia
paulistaglowne1830277502.jpg
WLODZIMIERZ SIERAKOWSKI / 400mm.pl

Z Wisłą Kraków zdobył mistrzostwo, a o tym, co chce robić w życiu, dowiedział się w LZS-ie Piotrówka. Dziś Jean Paulista jest obiecującym trenerem, który będzie jednym z nielicznych Brazylijczyków na światowym kongresie Coach Football Motion.

Na liście prelegentów Coach Football Motion, jednego z największych trenerskich kongresów, można znaleźć nazwiska wielu znakomitych speców od szkolenia młodzieży, pracujących w największych klubach świata. Jak doszło do tego, że już na początku kariery trenerskiej znalazł się pan w tak znakomitym gronie?

Jean PAULISTA: - Kiedy skończyłem karierę piłkarską, wróciłem do Brazylii i zacząłem się szkolić w kierunku zostania trenerem. Zdobyłem odpowiednie licencje, łącznie z Pro. Starałem się znaleźć klub, w którym mógłbym wdrożyć swój pomysł na futbol. Trafiłem do Gremio Osasco Audax, małego klubu z Sao Paulo. Tam dostałem wolność przekazywania moich idei.

Początkowo zostałem asystentem przy pierwszej drużynie, ale później objąłem zespół do lat 17. W ciągu sezonu osiągnęliśmy wiele świetnych rzeczy. Doszliśmy do ćwierćfinału mistrzostw Brazylii, co było sporym zaskoczeniem. Sao Paulo ma wiele dobrych klubów, ale ten nigdy do nich nie należał. Wiele osób zaczęło się przyglądać temu, jak pracujemy z młodzieżą. Przekonali się, że gramy jak Barcelona. W lutym odebrałem telefon z zaproszeniem do wzięcia udziału w kongresie. Zapytałem, dlaczego akurat ja. Powiedzieli, że wiele osób wie o mojej pracy i ją docenia. Nazwali mnie obiecującym trenerem. To dla mnie wielki zaszczyt i wyróżnienie, że już na starcie kariery zwrócono na mnie uwagę.

Ofensywna gra to coś, co akurat większości Europejczyków kojarzy się z Brazylią. Co jest wyjątkowego w pana pomyśle?

- Nie zapominam o brazylijskiej kulturze piłkarskiej, ale moje idee są trochę inne niż zwykle w tym kraju. Moja drużyna bardzo agresywnie gra bez piłki. Stara się ją szybko odbierać. Jest w ciągłym ruchu. Bardzo często zawodnicy zmieniają pozycje. Chcę, by gra była płynna, a nie statyczna. Jak najwięcej gry krótkimi podaniami. Na jeden kontakt. Tak, by rywale mieli problem i nie wiedzieli, co się stanie. Zawodnikom daje to dużo pewności. W Brazylii wszyscy oczywiście kochają granie piłką, ale bardziej opiera się to na dryblingach i wielu kontaktach jednego zawodnika. Ludzie z kongresu trenerskiego zadzwonili do mnie, bo gramy jak Brazylijczycy, ale zarazem trochę inaczej niż większość w kraju. Mamy inny system.

Kto pana zainspirował do takiej piłki?

- Pep Guardiola. Tylko dzięki niemu zacząłem się w ogóle interesować pracą trenera. Jako piłkarz często mówiłem żonie, że nigdy nie będę trenerem i że kompletnie nie widzę się na ławce. Kiedy jednak zobaczyłem, jak grała Barcelona Guardioli, pomyślałem, że to coś fascynującego. Dalej nie byłem przekonany, czy się do tego nadaję, ale wiedziałem, że jeśli zostanę trenerem, będę dążył, by mój zespół grał podobnie. Żona zachęciła, bym zaczął się szkolić w tę stronę. Poleciła, bym chociaż spróbował. I spodobało mi się. A nawet więcej. Dziś kocham tę pracę. Uwielbiam być przy ławce i patrzeć na grę z zewnątrz. Interesuje mnie praca z zawodnikami, rozwijanie ich i przekazywanie im moich pomysłów.

W tym kontekście musi pan pewnie być rozczarowany, że odszedł z Wisły Kraków kilka tygodni przed dwumeczem z Barceloną Guardioli?

- Oczywiście, że zagrać z takim wielkim klubem to marzenie każdego, ale nie mogę powiedzieć, że jestem rozczarowany. Podjąłem dobrą decyzję, bo dzięki temu, że tamtego lata wyjechałem na Cypr, wystąpiłem w Lidze Mistrzów. Nie zagrałem z Barceloną, ale i tak przeżyłem chwile, z których jestem najbardziej dumny w całej mojej karierze piłkarskiej.

Brazylijski futbol zawsze kojarzył się z magikami, którzy przywozili do Europy umiejętności, jakich miejscowi nie mieli. Jak dziś wygląda brazylijska młodzież piłkarska?

- Wielkim problemem tutejszych klubów jest to, że młodzi piłkarze wyjeżdżają do Europy coraz wcześniej. Wyjeżdżali zawsze, ale dawniej przed transferem zdążyli jeszcze trochę pograć przed miejscowymi kibicami. Teraz tego nie ma, przez co fani trochę tracą zainteresowanie ligą. Poza tym, z tego powodu spada też poziom. W przyszłości może to zrodzić spory problem. Gdy wielu młodych wyjeżdża za granicę, niewielu dobrych zostaje na miejscu. Moim marzeniem było, by pewnego dnia zagrać w Corinthians. Dziś, jeśli spytasz młodych brazylijskich piłkarzy, gdzie chcą grać, odpowiedzą, że w PSG czy w innym europejskim klubie.

A jak wypada kwestia indywidualnego wyszkolenia?

- Jeśli chodzi o kwestie techniczne, nie ma wielkiej różnicy. Jest wielu zawodników dobrze wyszkolonych, podobnie jak jest w Europie. Jeśli porównuję choćby Aleksandra Buksę do brazylijskich nastolatków, technicznie są na podobnym poziomie. Większy problem jest nie z techniką, a z kreatywnością i wyobraźnią. Neymar jest oczywiście dobrym technikiem, ale wielkim piłkarzem czyni go właśnie kreatywność i wyobraźnia. Nie widać na horyzoncie wielu zawodników, kto miałby te cechy rozwinięte na podobnym poziomie.

Skoro wie pan, kto to Aleksander Buksa, mamy najlepszy dowód, że jest pan ciągle na bieżąco z polską piłką.

- Oczywiście. Bo kocham Wisłę. Nie mam jak oglądać w telewizji jej meczów, ale czasem wyszukuję je sobie w internecie. Oglądałem ostatnie spotkanie ze Śląskiem Wrocław, przegrane 1:3. Byłem smutny, że tak się skończyło, ale rozumiem, że w Wiśle trwa rekonstrukcja. Jasne, że wiem, kto to Buksa. Widać, że jest utalentowany, choć w futbolu wiele rzeczy dzieje się bardzo szybko i nigdy nie można przewidzieć, co się wydarzy. Robert Lewandowski też, grając w polskiej lidze, nie był na poziomie, na jakim jest dzisiaj. Buksa może iść podobną drogą, ale równie dobrze za dwa lata wszyscy mogą o nim zapomnieć.

Skoro ogląda pan mecze Wisły, na pewno rzuciło się panu w oczy, że Jakub Błaszczykowski wrócił do klubu i został jego współwłaścicielem. To dla pana zaskoczenie?

- Absolutnie. Poznałem Kubę jako młodego zawodnika. Dopiero wchodził do piłki, ale już wtedy każdy był w stanie zobaczyć, że jest inny niż pozostali młodzi piłkarze. Miał mentalność przyszłego wielkiego zawodnika. Pamiętam, że w pierwszym roku mojego pobytu w Polsce złamał stopę na kilka miesięcy. Kiedy zaczął trenować, mówił mi, że to najwyższy czas, bo musi być gotowy na mundial. A nie miał wtedy jeszcze nawet debiutu w reprezentacji. Coś pożartowaliśmy na ten temat, ale zrozumiałem, że on nie żartuje. Podkreślał, że pewnego dnia będzie kapitanem tej drużyny. Takie miał nastawienie do kariery. To bardzo ważne. Dlatego nie zaskoczyło mnie, że wrócił i stara się ratować klub, bo to człowiek, który kocha Wisłę. I ma nastawienie, które do tego pasuje.

W Polsce wszyscy kojarzą pana przede wszystkim z gry w Wiśle, ale był pan jeszcze później także w Polonii Bytom, Skrze Częstochowa i LZS-ie Piotrówka. Skoro tak się pan zżył z Polską, nie miał pan myśli, by to tutaj rozpocząć karierę trenerską?

- Oczywiście, że miałem. Kiedy skończyłem karierę, planowałem uczyć się na trenera właśnie w Polsce. Ale miałem z tym problem. Musiałbym dostać taką możliwość od PZPN-u, ale nie było to możliwe, bo nie ma wielu miejsc na kursie trenerskim, a już zwłaszcza dla obcokrajowców. Chciałem pracować z młodymi zawodnikami, ale znów okazało się, że byłby jakiś problem z przyjęciem mnie na kurs. Stwierdziłem więc, że pojadę do Brazylii, spróbuję tam się nauczyć tego zawodu, nabiorę doświadczeń, a może po kilku latach wrócę do Polski jako trener. Tego się nadal trzymam.

Dlaczego jednak w ogóle po pobycie na Cyprze zdecydował się pan wrócić do Polski, by grać w niższych ligach?

- Nie chciałem jeszcze kończyć kariery. Rozmawialiśmy z rodziną o naszych planach. Moja córka urodziła się w Krakowie. Gdy wyjeżdżałem na Cypr, miała dwa i pół roku. Chciałem jej pokazać miejsce, w którym się urodziła i spędziła pierwsze lata życia. Uznaliśmy, że nie jesteśmy jeszcze gotowi na powrót do Brazylii i wybraliśmy Polskę jako miejsce, w którym dobrze nam się żyło. Rozważaliśmy nawet myśl, by zostać tam na stałe.

Moi znajomi czasem pytają mnie, jak to możliwe, że wytrzymałem siedem lat w kraju z takim dziwnym językiem i nieprzyjemną pogodą. Nie potrafię im tego wyjaśnić. Sam, przyjeżdżając pierwszy raz do Polski, nie sądziłem, że zostanę na siedem lat. Ale po prostu czułem się w kraju z tym dziwnym językiem i inną pogodą niż w Brazylii, jak u siebie w domu. Miałem wtedy już 34 lata. Wiedziałem, że zostało mi niewiele gry w piłkę. Nie miałem już ciśnienia, by grać jak najwyżej i jak najszybciej dostać się z powrotem do ekstraklasy. Dlatego w niższych ligach wcale nie było mi ciężko. Chciałem się tym bawić. Docenić ostatnie lata na boisku. Cieszyłem się chwilą i miałem z tego przyjemność.

To prawda, że pierwsze trenerskie doświadczenia zebrał pan w LZS-ie Piotrówka?

- Tak. I to było dla mnie ważne doświadczenie, bo to wtedy zdecydowałem, że chcę pójść w kierunku zostania trenerem. Miałem już wtedy 37 lat i nie grałem za wiele. Prezes zaprosił mnie do siebie i spytał, czy nie chciałbym spróbować poprowadzić drużyny. Po tygodniu zawodnicy byli zadowoleni z treningów, polubili je i prezes zdecydował, że zostaję. Mnie też się spodobało. Po tych kilku miesiącach już wiedziałem, co chcę robić w przyszłości.

Mówił pan o inspiracji Guardiolą. A czy czerpie pan teraz z warsztatu któregoś z trenerów, który prowadził pana w Polsce?

- Na pewno Maciej Skorża jest jednym z moich trenerskich wzorów.

Zaskoczył mnie pan, bo relacje między wami nie układały się chyba najlepiej.

- Mieliśmy kilka międzyludzkich problemów, ale teraz wiele rzeczy rozumiem lepiej. Poza tym, w latach 2005-2007 Wisła nie wygrywała. Skorża dał nam szansę zdobyć trofeum, co już na zawsze z nami zostaje. Dan Petrescu rozpoczął w drużynie pewną zmianę mentalności. Przygotował nas na przyjście Skorży. Jego zmiany były trochę zbyt radykalne. Zawodnicy często nie lubią aż takiej skali roszad. Zwłaszcza starsi. Po Petrescu wiedzieliśmy już jednak, co może nas czekać. Skorża to była nowa szkoła. Prowadził treningi, jak Rafael Benitez w Liverpoolu, który był wtedy na topie. Analizy wideo były na bardzo wysokim poziomie. Wisła zrobiła wtedy wielki postęp. Przewaga, jaką miała nad wiceliderem, do dziś jest chyba rekordowa. Z bardzo podobną personalnie drużyną osiągnął zupełnie inne wyniki, bo wyznaczył nam nowy kierunek. Praca z nim dała mi dużo informacji, które wykorzystuję teraz jako trener.

Startujący w październiku kongres to jedno, ale jak aktualnie wygląda pana sytuacja zawodowa? Zaproszenie sugeruje, że jest pan jednym z ciekawszych trenerów młodego pokolenia w Brazylii.

- Po zespole U17 dostałem do prowadzenia drużynę do lat dwudziestu, a myślę, że następnym krokiem będzie spróbowanie pracy z seniorami. Od wiosny, gdy przyszła pandemia, wszyscy trenerzy młodzieży są jednak unieruchomieni. Wiele klubów zostało zamkniętych, trenerzy potracili pracę. W Brazylii grają najwyższe ligi seniorskie, ale futbol młodzieżowy jest na razie zawieszony. Siedzimy w domach. Nie prowadzimy na razie nawet treningów. Trudno więc przewidywać, jak będzie wyglądała przyszłość.

Mimo wszystko zapytam wprost: zobaczymy kiedyś Jeana Paulistę jako trenera Wisły Kraków?

- Oczywiście. To moje marzenie. Stanę wtedy przy ławce na stadionie Wisły, spojrzę na białą gwiazdę na trybunach i pomyślę sobie: „Jestem tutaj. Spełniło się”. Na razie staram się jednak pracować, by być na to gotowy. To pragnienie, które mnie napędza.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Podobał Ci się ten artykuł?

Kliknij, żeby widzieć więcej podobnych w swoim feedzie.