Felieton Przemka Rudzkiego: Mania kompletowania słów

Zobacz również:Pomiędzy grą a rzeczywistością, podwórkiem a monitorem. High Score, w pogoni za najlepszym wynikiem.
przemek-750x500-1.jpg

Pisanie może być jak narkotyk. Lubię wracać do tego stanu głodu pisania, w którym setki myśli pędzących przez cały tydzień w głowie kanalizują się w jeden strumień świadomości i kończą jako tekst na ekranie laptopa, gdy nadejdzie odpowiednia pora. Przez siedem lat to były poniedziałki. Dyscyplina wymagała zapełnienia konkretnej połaci papieru. Prawie całej strony w „Przeglądzie Sportowym”. Byłem tam każdym – emigrantem z Londynu, ślącym koślawe korespondencje, potem praktykantem na granicy przetrwania w Warszawie, szefem działu, wicenaczelnym, naczelnym, zawsze felietonistą, kreatorem okładek, korektorem. To był przez lata mój drugi dom. Piszę o tym, ponieważ mam świadomość, że nie każdy musi wiedzieć, kim w ogóle jestem. Ale najistotniejsze, że teraz jestem tutaj. W newonce.sport.

To chyba największa zmiana w moim życiu zawodowym, ostateczne pożegnanie tamtego świata i wejście w nowy. Coś jak science fiction. Jestem dziwnie spokojny, że to bardzo dobry ruch. Chciałbym, żeby jak najwięcej z Was w ogóle mnie nie znało, bo to by oznaczało odkrycie nowych lądów. Spotkanie z innymi ludźmi niż dotychczas, ale nie mogę zostawić na lodzie starych, wiernych znajomych z poniedziałków, moich towarzyszy i wierzę, że oni to teraz czytają. Że są nadal ze mną. Byłoby mi niezmiernie miło, gdybyście chcieli wyruszyć w tę podróż.

Tytuł cyklu, „Futbolowa gorączka”, jest oczywiście hołdem dla cudownej książki jednego z moich ulubionych współczesnych pisarzy – Nicka Hornby'ego. Minęło tyle lat, a temperatura utrzymuje się na tym samym poziomie. Futbol wciąż mnie kręci, tak samo jak pisanie czy komentowanie.

Skomentowałem pewnie ponad tysiąc meczów angielskiej Premier League dla Canal+, a każdy następny jest nową historią, przynosi inne emocje, nieprzewidywalność zdarzeń jest cudownie ekscytująca. Piłka nożna to opowieść. Gadamy ze znajomymi przez telefon czy w pubie o meczach, których oni nie mogli obejrzeć, analizujemy te, które widzieliśmy razem, wspominamy bohaterów i kreujemy nowych. Spieramy się o wyższość jednych zjawisk nad drugimi.

Próba opisania tego ekosystemu jest coraz trudniejsza. Kiedy wchodziłem do świata dziennikarskiego, była to końcówka pewnej ery, ery flaszki wódki stojącej na kolegium redakcyjnym. Dziennikarze stali się media workerami, multimedialnymi, multiinstrumentalnymi maszynami. Social ninjami, twitterowiczami, fejsbukowiczami, instastory makerami. Opowieść się upraszcza, skraca, a jednak czasem ktoś mówi: stop. I chce nadać jej dawny, oldskulowy charakter.

Od zawsze byłem pod wpływem brytyjskiego stylu pisania, nie tego tabloidowego (poza genialnymi niekiedy grami słownymi w tytułach!), prymitywnego, lecz takiego, który łączy style. Na przykład felieton z relacją meczową. W erze livescore'a umiera opowiadanie o meczu, o wyniku. Dziś to krótkie spojrzenie na suche fakty. Statystyki, strzelców goli, kartki.

Wydawało mi się, że dziennikarstwo sportowe nie jest w stanie ewoluować, natomiast umiejętnie wytworzyło hybrydę, a raczej wyciągnęło esencję. Jestem wiernym fanem serwisu The Athletic, płatnego dostawcy treści, który raczy nas pogłębionymi tekstami o klubach dużych i małych. Twórcy serwisu wstrząsnęli rynkiem w Wlk. Brytanii, zatrudniając czołowych dziennikarzy u siebie. Wartość całego projektu, jak ostatnio przeczytałem, mierzona jest w setkach milionów, atutem ogólnoświatowa dostępność, ze względu na język angielski, a także cena: zapłaciłem bodaj 200 złotych za roczny abonament. Ponad pół miliona subskrybentów to wynik kosmiczny.

Pomyślałem kiedyś, że cudownie byłoby pisać dla takiego serwisu. Szerokim łukiem ominąć cały ten szlam - teksty o kolejnym dziecku Cristiano Ronaldo, szeroko pojęty mainstream, ale przede wszystkim kiepską twórczość. I tak się składa, że będę miał okazję. Dlaczego newonce? Intuicja. Dobra energia ludzi, którzy to stworzyli, krótkie procesy dla kreatywnych rozwiązań. Nieco inny odbiorca, o czym pisałem już wcześniej. No i radio. Ono przez lata nie straciło magii, zmieniło tylko formę. Wejście do tego świata, w połączeniu z pisaniem takich tekstów, na jakie masz ochotę, to jest pokusa nie do odrzucenia.

Newonce to dla kogoś pewnie głównie rap i wcale takie skojarzenie nie dziwi. Rap i piłka to są dla mnie dwa tożsame, przenikające się światy. Odnoszę wrażenie, że każdy raper chciałby być piłkarzem, a każdy piłkarz - raperem. Piłkarze chodzą na koncerty raperów i ładują się emocjonalnie przed meczami ich muzyką. Raperzy jeżdżą na mecze. Nie jest przypadkiem, że Eminem ze swoim „Lose Yourself” opanował szatnie Premier League kilkanaście lat temu, a dziś Stormzy gratuluje goli Marcusowi Rashfordowi.

Mariaże są genialne, ponieważ z miksu tych światów, tak jak z miksów kultur, zawsze wychodzą ciekawe rzeczy. Skłamałbym, mówiąc że od zawsze interesowała mnie piłka nożna sama w sobie. Uważam, że to obszar ograniczony, hermetycznie zamknięty i dopiero umiejętność połączenia futbolu z innymi zjawiskami, daje pełen odbiór tej cudownej dyscypliny. Nie umiem już pisać o piłce inaczej niż przez pryzmat kultury, zjawisk socjologicznych, uważam bowiem, że w futbolu odbija się praktycznie cały świat, w jakim funkcjonujemy: rywalizacja, pogoń za pieniędzmi, moda, potrzeba przynależności, wzruszenia, zawody. Coraz mniej w tym może atawizmu na poziomie Millwall, coraz więcej „modern football”, ale ani łapówkarze z FIFA, ani mundial w Katarze, ani amerykańscy czy tajscy właściciele klubów w Anglii szybko tego nie zmienią.

Żeby nie zwariować w tej futbolowej gorączce musimy patrzeć na trybuny. Tam są prawdziwe emocje, które pozwalają uwierzyć, że piłka nożna, mimo postępującej globalizacji, nie zmieniła się do reszty w komercyjną bańkę. Dopóki trybuny pulsują, jesteśmy w domu. Poza tym, czy naprawdę mam widzieć coś złego w Japończyku czekającym na drugiej półkuli na mecz Evertonu z Leicester City?

Anglicy mają swój banter – potrafią zwyzywać kibica przeciwnika tak, że szydera zaboli, a czasem to jest freestyle (znów rap) i umieją to robić ot tak. Na zawołanie. Ludzie z Ameryki Południowej są histeryczni w kwestii piłki nożnej. Niedawno trafiliśmy z kumplem do pubu Champions w hotelu Marriott i akurat leciał finał Klubowych Mistrzostw Świata. Za każdym razem, kiedy szedłem do toalety, miałem wrażenie, że omija mnie dziesięć goli dla Flamengo. Kibice z Brazylii, którzy wpadli akurat do Warszawy, oglądali to spotkanie na wielkim ekranie i tak samo reagowali na aut, jak na sytuację sam na sam. Samba mocno gra w ich duszach i nie potrzebują do tego karnawału.

To wszystko jest nieokiełznane, niemożliwe do ujęcia w proste ramy, dlatego nie ma jednego profilu kibica. Są tacy, którzy muszą wykrzyczeć się podczas meczu, a przez cały następny tydzień nie mają potrzeby zgłębiać wiedzy o swojej drużynie, coraz większa jest jednak liczba ludzi chcących rozumieć.

Pisząc teksty próbujesz sobie, chcesz tego czy nie, wyobrazić ich odbiorcę. Niektórzy „targetują”, chcą wiedzieć dokładnie do kogo trafią, komu poniekąd coś narzucą. Powstaje w ten sposób świat, w jakim otrzymujemy dwie oszukujące się/oszukane wzajemnie strony – wytwórcę, który często nawet nie lubi swojego odbiorcy, który to z kolei w dużej mierze nieświadomie nabywa. Zostaje do tego popchnięty.

Wierzę naiwnie, że istnieje ktoś taki, jak odbiorca organiczny. Sam decydujący o tym co jest dla niego ważne. Świadomy swoich wyborów. Nie lubię słowa „feed”, ale w istocie karmienie dzisiaj ludzi treściami przywołuje na myśl dwa obiegi - pierwszy sztuczny, masowy, z którego praktycznie nie da się wyłowić czegoś wartościowego i drugi. Podany w sposób naturalny, bez przymusu. Nie musicie pytać, którego z nich jestem fanem.

Chciałbym, aby teksty, które się tutaj pojawią – czy to moje felietony w każdy poniedziałek, czy też twórczość innych autorów, każdego dnia dawały Wam poczucie satysfakcji. Pisanie i czytanie powinno być przyjemnością, nie przykrym obowiązkiem. Autor, który tworzy na zamówienie, pod przymusem, nigdy nie wyprodukuje dobrych treści, bo te płyną z serca, a Czytelnik to zobaczy i już nigdy nie wróci.

Nie chodzi o mądrzenie się, o próbę udowodnienia, że autor jest nad Czytelnikiem, ale wejście w dialog. On jest w tej relacji bezcenny. Bo przecież ja, pisząc na przykład o Arsenalu, wiem znacznie mniej, niż prawdziwy fan tego klubu. Natomiast moje spojrzenie, nieco z boku, może być punktem wyjścia do naszej dyskusji. Chciałbym więc, żebyście czytając choć jeden tekst dziennie na newonce.sport mieli wrażenie, że ktoś Was choć częściowo zadowolił, że coś Wam fajnego przekazał, że – jak to się teraz ładnie mówi – zrobił Wam dzień. Żebyście ten tekst mogli zacytować kumplowi i żeby on dalej żył, w Waszych rozmowach. Innych treści nie będziemy tolerować.

Zdecydowałem się tutaj pisać, ponieważ to nie ma być zwykły pościg za kliknięciem, a jedynie za ciekawym tematem. Wierzę z całego serca, że to docenicie i staniecie się częścią naszej rodziny, tak jak wierzę, że wciąż żyją na Ziemi ludzie, którzy lubią innych, umieją tak samo mocno pracować, jak się bawić, czytają książki, słuchają muzyki i oglądają filmy, są w stanie zamienić z kimś kilka zdań bez inwektyw. Gdybym miał wyobrazić sobie idealny „target”, to chciałbym, żeby czytali mnie właśnie tacy ludzie.

W życiu bywałem w różnych sytuacjach. Od tych – jak u Sokoła – „pusta lodówka w wynajętej kawalerce, tylko bez paniki”, do grubych baletów ze znanymi piłkarzami. Starałem się w żadnej z tych skrajności nie zwariować. Zdarzało mi się przemawiać do milionów ludzi przed telewizorami na wzniosłych galach i pisać teksty na niszowych blogach dla dziesięciu osób i dwóch komentarzy pod spodem, ale na koniec dnia najważniejsza jest zawsze frajda z tego co robisz. Po tylu latach miarowego uderzania w klawiaturę mam nadal, jak kiedyś chłopcy z Paktofoniki „manię, to ciągłe słów kompletowanie”. Priorytety.

Zresztą, pięknie to ujął Taco Hemingway w kawałku „Wszystko na niby”: „Zagram tak samo czy w hostelu mam tu syfu do kolan Czy apartament Hilton, tak się tworzy smyku renoma”.

Byłoby super, gdybyście wpadli tutaj w każdy poniedziałek. Będę grał, bez względu na liczbę widzów.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.