Status legendy Chelsea długo gwarantował Anglikowi immunitet wśród kibiców i części dziennikarzy, ale świetna kariera piłkarska nie może być żadnym usprawiedliwieniem. Londyńczycy zsuwają się w tabeli, problemów przybywa, a znając Romana Abramowicza, może się zaraz okazać, że ich rozwiązaniem będzie zwolnienie Franka Lamparda.
Ostatnie tygodnie są dla fanów The Blues drogą przez mękę. Ich drużyna przegrała pięć z ośmiu ostatnich meczów i z trzeciego miejsca, jakie zajmowała na początku grudnia, kiedy traciła do lidera zaledwie dwa punkty, zsunęła się na ósme. Właśnie pokonało ją Leicester City, dzięki czemu wskoczyło na pozycję lidera i wyprzedza Chelsea o dziewięć punktów. Ale gorszy od tego faktu był styl tej porażki.
Chmury nad głową Lamparda są coraz ciemniejsze i zaczynają strzelać piorunami, ale on sam też posyła grzmoty. – Nie jesteśmy drużyną gotową do tego, by rywalizować – powiedział po tym spotkaniu i przyznał, że przeczuwał, że nadejdzie w tym sezonie moment, który to obnaży. Stwierdził, że jego piłkarze polegli u podstaw – nie walczyli, nie biegali, tracili koncentrację. Rzecz jednak w tym, że to kolejna porażka za jego kadencji, która przebiegła według podobnego scenariusza. A kiedy takie rzeczy się powtarzają, to siłą rzeczy dyskusja skupia się na osobie menedżera.
POPRZECZKA POSZŁA W GÓRĘ
W poprzednim sezonie parasol ochronny był zrozumiały. The Blues zdarzały się porażki, niektóre bardziej wstydliwe niż inne, ale zawsze można było wymieniać argumenty na obronę Lamparda: że klub miał zakaz transferowy, że dwaj poprzedni menedżerowie pracowali krótko i choć zdobywali trofea, to niczego nie zbudowali, że odszedł Eden Hazard, odpowiedzialny w ostatnim sezonie na Stamford Bridge za ponad połowę ligowych goli Chelsea, że skład pełen jest niedoświadczonych piłkarzy i tak dalej.
Wszyscy zaakceptowali, że to będzie sezon zbierania nauki i rok przejściowy, w którym nawet jeśli zespół zrobi krok w tył, to po to, by później zrobić dwa w przód. Lampard miał oczyścić szatnię i postawić fundamenty na przyszłość. Oczekiwania nie były duże – mało kto typował Chelsea do pierwszej czwórki, szczególnie, że całe to wyjście z czyśćca przeprowadzić miał trener, który do tej pory pracował tylko przez rok na poziomie drugiej ligi. Okazało się jednak, że Lampard te oczekiwania przebił. Awans do Ligi Mistrzów w pierwszym sezonie pracy trzeba uznać za sukces.
Wymagania tak na dobre zaczęły się od tego lata. Podczas gdy wszyscy zaciskali pasa, Chelsea kupowała z rozmachem. Wyłowiła Timo Wernera i Kaia Havertza – dwie spośród największych gwiazd Bundesligi, w dodatku Niemców, co zawsze było domeną Bayernu. Potrzebny był doświadczony lider obrony? Skusić udało się Thiago Silvę. Marcos Alonso i Emerson spisywali się słabo na lewej obronie? Przychodzi Ben Chilwell, najlepszy angielski gracz na tej pozycji, o którym marzył Manchester City. Słabego Kepę zastąpił w bramce Edouard Mendy. A jeszcze wcześniej potwierdzono też transfer Hakima Ziyecha z Ajaksu, dla którego to był najwyższy czas, by pójść do lepszej ligi.
Krótko mówiąc: każda formacja została wzmocniona i każdy słaby punkt ulepszony. Zadaniem Lamparda było „jedynie” wykorzystać potencjał tej drużyny.
LISTA ZARZUTÓW
Anglikowi nie trzeba tłumaczyć tego, jaka presja wiąże się z pracą w Chelsea. Sam jako piłkarz był świadkiem wielu zwolnień i z bliska przyglądał się rządom Romana Abramowicza. Za czasów jego gry w klubie panowały jeszcze wyższe standardy niż dzisiaj i rosyjski właściciel bywał bezwzględny. Lampard wie, że okres ochronny dla niego się skończył i dyskusja na temat jego przyszłości jest jak najbardziej zasadna. Wyniki go nie bronią, a okoliczności kolejnych porażek tylko odbierają wiarę nawet najbardziej wspierającym go fanom The Blues. Okazuje się, że fakt bycia wybitnym piłkarzem nie ma przełożenia na to, że ktoś będzie później bardzo dobrym trenerem.
Zarzutów wobec 42-latka jest sporo. Jak na możliwości, jakimi dysponuje jego Chelsea, jej gra jest bardzo słaba, a co najgorsze widać, że drużyna ciągle powtarza te same błędy. Jeżeli The Blues przegrywają, to często w podobny sposób. Są zdezorganizowani bez piłki, co było zarzutem już po debiucie Lamparda i porażce 0:4 z Manchesterem United na początku poprzedniego sezonu. Minęło 17 miesięcy i problem nie zniknął.
Trudno po tym czasie tak naprawdę określić, czym cechuje się styl drużyny Anglika i jakie dokładnie są jego założenie. Widać, że chce, by Chelsea utrzymywała się przy piłce i była aktywna w odbiorze, jednak nic z tego nie wynika. Środek pola regularnie przecieka i przepuszca rywali, obrona wprawdzie nie dopuszcza do wielu okazji, ale gdy to robi, to od razu to groźnych, a ataki są jałowe. Co z tego, że londyńczycy wymieniają trzecią największą liczbę podań w Premier League, skoro proporcjonalnie najrzadziej ze wszystkich zagrywają w atakowaną tercję boiska (tylko 9.5% takich podań) i mają najwyższy współczynnik podań wymienionych na własnej połowie? Na Stamford Bridge był już taki menedżer, nazywał się Maurizio Sarri, i wtedy taka gra doprowadzała kibiców do furii. Tyle, że zmieniło się niewiele.
Na domiar złego Chelsea nie radzi sobie z najpoważniejszymi wyzwaniami. Mocno obciążającym konto Lamparda faktem jest ten, że The Blues w tym sezonie pokonali tylko jedną drużynę spośród tych, które aktualnie są na miejscach od 1. do 11. Potrafili wygrać z West Hamem, a poza tym w meczach z Leicester City, Manchesterem United, Manchesterem City, Liverpoolem, Tottenhamem, Evertonem, Southamptonem, Arsenalem i Aston Villą zdobyli zaledwie cztery punkty, strzelając w nich sześć goli.
Za kadencji Lamparda Chelsea również bardzo słabo spisuje się na wyjazdach. Na 29 takich spotkań przegrała prawie połowę (14), tracąc aż 50 goli – w tym okresie gorszy wynik ma tylko Newcastle. Problemy w defensywie to w ogóle kolejny powtarzający się motyw. Był już wprawdzie w tym sezonie moment, kiedy wydawało się, że Chelsea ją uporządkowała. Od początku października do początku grudnia londyńczycy 9 z 12 meczów kończyli z czystym kontem. Dziś zostało po tym tylko wspomnienie, a stare oszmary wróciły.
KTO MA GRAĆ?
Najgorsze jest jednak to, że mija połowa sezonu, przed którym Lampard dostał największe wzmocnienia z całej czołówki Premier League, a dalej nie wiadomo, jak wygląda najlepsze zestawienie Chelsea – zarówno jeśli chodzi o personalia, jak i formację. W obronie nieco łatwiej to wytypować, ale pomoc i atak to jedna wielka rozsypanka, którą Lampard co chwilę układa według innego pomysłu, choć efekt jest później ten sam.
Nie za bardzo widać klarowną koncepcję. Havertz gra ustawiony w środku pola, choć w poprzednim sezonie 3/4 minut dla Bayeru rozegrał albo jako dziesiątka, albo fałszywa dziewiątka, tyle że dla kogoś takiego w systemie Lamparda nie ma miejsca, stąd poszukiwania i robienie z niego piłkarza, którym nie jest. Werner jest kompletnie bez formy i bez gola od 10 spotkań w Premier League, ale też był już i skrzydłowym, i środkowym napastnikiem. W Lipsku przez większość poprzedniego sezonu grał na szpicy, co dało mu najlepsze liczby w karierze, a w Londynie na lewym boku ataku rozegrał do tej pory większość spotkań.
Wygląda to tak, jakby Lampard miał w składzie dwóch drogich piłkarzy, pod których trzeba ustawić cały system drużyny. Problem polega jednak na tym, że trudno to pogodzić. Jeśli Werner ma grać na środku ataku, to na ławce usiąść musi albo Olivier Giroud, albo Tammy Abraham. Jeśli na skrzydle, to na ławce zostaje dwóch z grona Christian Pulisic, Hakim Ziyech i Callum Hudson-Odoi. To sprawia, że przy tak obsadzonej pierwszej linii nie ma w niej miejsca dla Havertza, który siłą rzeczy gra głębiej, ale tam nie czuje się dobrze. Sam zresztą mówił, że w Anglii największą trudność sprawia mu fizyczność i po każdym meczu jest dużo bardziej zmęczony niż w Bundeslidze. Poza tym, jeśli cofnie się Niemca, to ogranicza mu się możliwości, a ze środka wypada Mateo Kovacić lub N'Golo Kante. Bo Mason Mount może być spokojny o grę i akurat jako jeden z niewielu w ostatnim czasie nie zawodzi.
Wygląda to tak, jakby w tym barszczu zrobiło się za dużo grzybów albo jakby Lampard nie miał koncepcji na to, jak to wszystko poukładać. Kurczowo trzyma się tego samego ustawienia, w którym dwa najdroższe nabytki nie mają dla siebie odpowiedniej roli, a kiedy nie idzie, mówi o winie piłkarzy. Anglik tłumaczy się ponadto, że mimo przeprowadzonych z pompą transferów wciąż ma młodą drużynę, która jeszcze uczy się grania ze sobą. Ponadto wskazywał, że do tej pory praktycznie co chwilę ktoś wypadał mu z urazem i dopiero teraz ma do gry wszystkich. Mówi, że ciągle buduje z myślą o przyszłości, jednak ważnym elementem takiej budowy jest ciągłość, a Chelsea w tym sezonie tylko raz zaliczyła serię co najmniej dwóch ligowych zwycięstw z rzędu.
ZEGAR TYKA
We wtorek Leicester City zagrało tak, jak w zamyśle mają prezentować się The Blues. Ekipa złożona w dużej mierze z graczy młodych pokazała dobrą organizację, determinację i polot w ofensywie. Drużynie Lamparda zabrakło tego wszystkiego, a on sam wyglądał jakby się na swoich zawodników obraził, stojąc z założonymi rękami i mierząc ich wzrokiem.
Porażka na King Power Stadium może mieć dla niego symboliczny wymiar. To na tym stadionie swój ostatni mecz w roli menedżera poprowadził Jose Mourinho, kiedy w grudniu 2015 roku Chelsea staczała się w okolice strefy spadkowej, a Leicester City zmierzało po mistrzostwo Anglii. Wtedy też po końcowym gwizdku Portugalczyk wypalił w kierunku swoich piłkarzy i chwilę później już go w klubie nie było. Relacje Lamparda z szatnią tak toksycznego poziomu nie osiągnęły, jednak po raz kolejny uderzył w podobne tony, co wysyła zawodnikm sygnał, że zrzuca odpowiedzialność z siebie na nich.
Sytuacja zrobiłasię poważna. W poprzednim sezonie słychać było wprawdzie, że niezależnie od okoliczności Lampard dostanie dwa sezony, bo pierwszy miał utrudniony, a po niedawnej porażce z Manchesterem City też popłynął przekaz, że klub pozwoli Anglikowi spróbować wyjść z kryzysu. Jednocześnie w mediach pojawiły się jednak informacje, że Chelsea sonduje możliwość zmiany menedżera i rozmawia z potencjalnymi zastępcami. Niezależnie od tego, jaka jest prawda, zegar tyka, a Abramowicz nie zwykł obojętnie przechodzić obok słabych wyników. Widzi, że uzbroił Lamparda w klasowych piłkarzy, a mimo tego drużyna gra słabo. Słowa o tym, że The Blues nie mogą z powodzeniem rywalizować w czołówce, z pewnością do niego nie trafiają.
Problemy na Stamford Bridge widać gołym okiem i wyjścia są dwa: albo dalej ufać Lampardowi w nadziei, że coś się zaraz odwróci, akceptując porażki w tak słabym stylu, jak ta z Leicester (choć z psychologicznego punktu widzenia i pod kątem budowy odpowiedniego charakteru w drużynie może to wyrządzić sporo szkód), albo zwolnić go, a zamiast tego postawić na menedżera z większym dorobkiem i pomysłem na tę grupę piłkarzy. Anglik daje jednak coraz mniej merytorycznych, konkretnych argumentów za tym, że jest odpowiednim trenerem dla klubu o tych aspiracjach i znając Abramowicza, można się domyślić, które rozwiązanie jest bardziej prawdopodobne.