Przyjaciel Maradony z Neapolu, który pomógł zorganizować tajemniczy towarzyski mecz Napoli z amatorami odnalazł się po latach jako bezdomny. Kibice organizują dla niego pomoc, tak jak on pomagał w latach 80.
W wieku 60. lat zmarł Diego Armando Maradona. Przypominamy sentymentalny teksty, które powstały o nim na naszym portalu
Autor: Dominik Mucha
Zima 1985 roku. Mroźne popołudnie, Acerra – 15 km od Neapolu. O tym, że wydzielony fragment na czarnym, błotnistym gruncie jest piłkarskim boiskiem możemy się domyślać tylko dzięki widocznym bramkom ustawionym na dwóch skrajnych punktach placu. Wokół tłoczący się ludzie. W tle zrujnowane i odrapane budynki.
ODRZUCONE WETO
Surrealistycznemu klimatowi oryginalności dodaje jeszcze jeden niezwykły element. Między rozstawionymi samochodami rozgrzewa się Diego Armando Maradona. Kilka sprintów i gwiazda światowego futbolu wychodzi na błotnisty plac. Ku zachwytowi lokalnej społeczności i wściekłości prezydenta Napoli Corrado Ferlaino, który słysząc wcześniej o pomyśle zorganizowania towarzyskiego spotkaniam najważniejszej drużyny południa Italii z amatorami, gdzieś na wiejskim kartoflisku za Neapolem, tuż po ważnym meczu ligowym, wpadł w szał i postawił weto.
I nawet szczytny cel – zebranie pieniędzy na wyjazd na operację dla młodego chłopca z Acerry – jaki postawili sobie organizatorzy tej rywalizacji, nie odwiódł go od zmiany decyzji. „Niech bogacze się pieprzą. Trzeba grać dla tego dzieciaka" – odpowiedział Maradona.
Pomysłodawcą jest Pietro Puzone. Wówczas 21-letni mało znany piłkarz Napoli, który jest w szerokiej kadrze tej drużyny, a po spędzonych meczach na ławce rezerwowych, staje się jednym z bliższych kompanów Argentyńczyka w jego licznych hedonistycznych wojażach po nocnym Neapolu. Piłkarsko – meteor, o którym wszyscy zapomną i przypomną sobie 35 lat później.
BÓG UBRUDZONY BŁOTEM
Na razie jesteśmy na błocie, gdzie każdy jeden nieprzemyślany ruch może zesłać na Maradonę kontuzję, a co za tym idzie, katastrofę życiową i piłkarską. Ryzyko jest jednak gdzieś daleko na horyzoncie. Nikt nie zaprząta sobie tym głowy. Absolutnie oszołomiony wiwatujący tłum nie zdaje sobie sprawy z czyhającego niebezpieczeństwa. Przecież nieostrożne poślizgnięcie i kontuzja mogły zadecydować, że dwa lata później to nie Neapol utonąłby w ekstatycznej radości z powodu zdobycia pierwszego historycznego scudetto.
Maradona, który namówił do gry swoich kilku kolegów z drużyny, po krótkiej rozgrzewce wbiega na boisko. Dostaje piłkę do nogi i zachwyca od pierwszego dotknięcia. Gra na sto procent. Tak jakby rywalem byli profesjonaliści. Mieszkańcy Acerry pozostają zdumieni. We własnej, biednej, zapomnianej przez Boga miejscowości widzą jak największy idol, który swoją obecnością pomalował szarą codzienność, biega obok nich, brudzi się i nie oszczędza w żadnej minucie rywalizacji. Piłkarski bóg jest tego dnia z nimi. „To było popołudnie pokazujące dawną piłkę nożną, w której nawet Bóg mógł ubrudzić się błotem na prowincji" – pisano po latach.
BYĆ IDOLEM DLA BIEDNYCH
To było pierwsze pół roku Diego Armando Maradony w Neapolu. Argentyńczyk powoli rozkochiwał w sobie południową społeczność i wsiąkał w neapolitańską mentalność. Zaczynał rozumieć, że po niezbyt udanej przygodzie w Barcelonie, właśnie w Neapolu może znaleźć swoje miejsce na ziemi, zbudować legendę, o której podświadomie śnił od zawsze. Czuje się potrzebny.
To czas, gdy mit bohaterskiego Che Guevary powoli oplata umysły anarchistycznie nastawionej młodzieży od Paryża po przedmieścia największych miast Ameryki Łacińskiej. Diego może nie rozumie światowych trendów, ale wywodząc się z argentyńskiej biedoty, czuje się integralną częścią lewicowej subkultury.
Poza tym jest w Neapolu. Gdzie jak nie tu, w mieście skrajnych kontrastów, w regionie podświadomie nigdy nie zaakceptowanym przez północną bogatszą część Italii, ma przekuć antykapitalistyczny mit w rzeczywistość? Nawet jeśli jest to wycinek rzeczywistości odnoszący się wyłącznie do zielonego boiska. „Chciałem zostać idolem biednych chłopców z Neapolu, ponieważ są tacy sami jaki byłem, gdy mieszkałem w Buenos Aires" – opowiadał potem.
SYN MIASTA, KTÓRY JEST KLOSZARDEM
W poznaniu uroków i południowej mentalności pomaga mu chłopak z tejże Acerry – Pietro Puzano. W Napoli wielkiej kariery nie zrobił. Zaledwie kilka występów nie czyni z niego fundamentalnej postaci. I choć uczestniczył w życiu drużyny w jej szczególnym momencie na przestrzeni historii, to jednak gdy trzeba rozdawać laury, Puzano nie jest wymieniany nawet jako szósty po przecinku. Nie ma go nawet za wygwizdywanym Ciro Ferrarą, który zdradził Neapol na rzecz Juventusu.
Wypożyczany do Cavese, Catanii (najwięcej meczów) czy Spezii karierę kończył w wieku 27 lat w Ischii Isolaverde na malutkiej wysepce na Morzu Tyrreńskim w Zatoce Neapolitańskiej. Zerwał ze środowiskiem, od czasu do czasu proszony jedynie o kilka słów wspomnień o Diego Armando Maradonie, gdy to z nim świętował w obiektywie kamer mistrzostwo i pocieszał po pudle z karnego przeciwko Tuluzie, co kosztowało Napoli odpadnięcie z Pucharu UEFA.
Puzano odnalazł się niedawno. Po Neapolu od dawna krążyła przekazywana z ust do ust historia, że piłkarz z szerokiego składu Napoli stał się bezdomnym. Koczuje na ulicach, śpi na ławkach i prawdopodobnie jest chory. Zlokalizowany został przez kibiców, którzy od razu zechcieli zorganizować mu pomoc.
Pojawiła się nawet plotka o tym, że umarł. Na szczęście, akurat ta nie miała odzwierciedlania w prawdzie. Był jedynie hospitalizowany w klinice w Acerrze. Pomoc się prawdopodobnie udała, bo przyjaciołom i krewnym 57-latka udało się go przekonać, aby zwrócił się o pomoc.
Na filmiku, który szybko zyskał status kultowego, jeden z kibiców mówi, że Pietro ma wielu przyjaciół i że po 29 czerwca otrzyma pomoc. Przecież jest synem Acerry, miasteczka w prowincji Caserta. Tak jak on organizując mecz 35 lat temu pomógł zebrać odpowiednią kwotę na wyjazd chłopca na leczenie do Francji, tak i kibice mobilizują się i wywierają presję na lokalnych samorządowcach, by ratować legendę małego miasteczka.