Najbardziej wyjątkowy piłkarz w Europie kopie w Montpellier. Jego agent wariuje, bo ostatnio znowu zadzwonił Milan, a i tak padło stanowcze „nie”. Teji Savanier jest jak słynny Magico Gonzalez, co utonął w tawernach Kadyksu i nigdy nie został większym niż mógł. Mówi o sobie: jestem Cyganem, a miejsce Cygana jest przy rodzinie.
Ten facet to czyste złoto. Savanier wygląda, jakby wtoczył się na boisko prosto z baru. Dołożyłbyś mu w trakcie meczu szklankę piwa i papierosa, a on i tak dalej kręciłby piruety i grał najlepsze piłki w Ligue 1. Andre Pierre Gignac powiedział kiedyś, że to reinkarnacja Zinedine’a Zidane’a. Zobaczysz go raz i momentalnie się zakochasz. Jest tylko jeden problem: Zizou znają wszyscy, a Savaniera prawie nikt.
To piłkarz dla wąskiej grupy fanów: kocha go Montpellier, ceni ligowa Francja, ale w reprezentacji pewnie i tak nigdy nie zagra, choć miał moment życia rok temu, gdy zadzwoniła kadra olimpijska, a on z motylami w brzuchu opowiadał jak to na stołówce jadł zupę obok Novaka Djokovicia. Dzisiaj ma 31 lat i bardziej niż o kadrze Deschampsa marzy o grze w Lidze Mistrzów. Chce to zrobić na swoich zasadach: w koszulce Montpellier i na rozpadającym się Stade de la Mosson, arenie mundialu 98, na którym Marokańczyk Mustapha Hadji zakręcił kiedyś Norwegami.
FLAMENCO PRZY OGNISKU
Savanier jest unikalny, bo pięknie gra i żyje jak chce. Jeszcze będąc w Ligue 2, miał oferty z Europy i nawet nie spytał, jakie. Milan chodził za nim dobre pół roku, a on odparł, że okej, oferowali dużo pieniędzy, ale jeśli miałby grać dla kasy, a nie dla szczęścia, to jaki ma to sens? To naprawdę jest biały kruk futbolu. Jeden z ostatnich graczy na świecie, który zamiast napawać się stanem konta, wystawi przed dom krzesło ogrodowe i razem z rodziną przy ognisku zatańczy flamenco. Ostatnio przedłużył kontrakt do 2026 roku. Jak to mówią: Teji to Montpellier, a Montpellier to Teji.
Ten klub i to miasto mają coś w sobie. Kiedyś słynęli z Louisa Nicollina, właściciela, który po sensacyjnym mistrzostwie w 2012 roku pofarbował włosy w barwy drużyny. Nazywano go „Królem Śmieciarzy”, bo na śmieciach zbudował fortunę. Dzisiaj jego dzieło kontynuuje syn Laurent, który podobnie jak ojciec siada na ławce rezerwowych i nie wyobraża sobie, że mogłoby być inaczej. Savanier w tej układance jest Królem Cyganów. Wszyscy wiedzą, że nadal mieszka w Cité Gély. Tutaj się urodził, tutaj poznał żonę, tutaj też umrze jak stwierdził kiedyś w jednym z wywiadów.
BLISKI DLA BLISKICH
Kilka minut od centrum przy Rue du Faubourg-Figuerolles ma swój mural. Stoi tam jak latarnia morska, trudno go nie zobaczyć. Obok toczy się klasyczne cygańskie życie. Savanier zarabia ponad 100 tysięcy euro miesięcznie, ale nie wyobraża sobie przeprowadzki. Gdy jego koledzy latają na wakacje do Dubaju, on spędza popołudnia na plaży w pobliskim Palavas. Jak mówi: prawdziwy Cygan nie lata samolotami. Wystarczy mu słońce i piasek, a z tym w Montpellier nie ma problemu.
W klubie kilka razy pytali go, kiedy się wyprowadzi. Szczególnie często to pytanie wracało w trakcie pandemii, gdy dzielnica cygańska dalej ucztowała i jako jedyna nie bardzo chciała dostosować się do restrykcji. To miejsce jest też głównym punktem sprzedaży narkotyków w mieście. Młodzi chłopcy, wartownicy o smutnych twarzach nieustanie wypatrują policji, a Savanier raz na jakiś czas podejdzie do nich, przybije piątkę i zaprosi na mecz Montpellier.
Każdego tygodnia rozdaje wejściówki i przyprowadza na Stade de la Mosson ogromną rodzinę i znajomych znajomych. Wielu z nich to bokserzy jak w filmie „Snatch”. Savanier też ma imię od boksera. Rodzice w 1979 roku obejrzeli film „The Champion” Franco Zeffirellego, a kilka tygodni później nazwali go jak główny bohater, czyli „TJ”.
PAN NIESPRZEDAWALNY
Savanier nigdy nie oddalił się od południa Francji. Najdalej grał w Arles, 80 kilometrów za Montpellier. Zabrał wtedy ze sobą matkę, przez co koledzy w drużynie nazywali go „Tanguy”, czyli ktoś niedojrzały, na siłę przedłużający mieszkanie z rodzicami. Potem sławę budował w Nimes, 40 kilometrów od dzielnicy Cyganów. A od 2019 roku gra w Montpellier, czyli w wymarzonym klubie z dzieciństwa, którego plakaty nadal wiszą w jego domu. Kosztował wtedy 10 mln euro. Kluby jak Milan, Sevilla i Lyon proponowały co najmniej dwa razy tyle, ale Nicollin pogodził się już, że nie zarobi na swojej gwieździe. Montpellier może sprzedać Gaetana Laborde’a i Andy’ego Delorta, ale nigdy Savaniera.
To jest wyczyn, gdy grasz w ligowym średniaku, drużynie z jednym punktem w sześciu ostatnich meczach i notujesz 8 goli i 7 asyst. Niektóre były jak cudeńka, przypominające historie rzutów wolnych, których Teji jako dzieciak uczył się na malutkich otworach od śmietnika. Ludzie na osiedlu zakładali się z nim o 20 euro, a on żeby zawsze mieć forsę, brał te zakłady w ciemno i trafiał jak szalony. Często opowiada, że Cyganie mają rywalizację we krwi. Do dziś zdarza mu się postawić kilka euro na walkę kogutów. Nie krzywi się, gdy w tle od 10 rano czuć zapach marihuany i pieczonych kasztanów. Cieszy się, gdy mówi „Jestem Cyganem”, a ludzie zaczynają śpiewać „Djobi, Djoba” grupy Gipsy Kings. Połowa jego rodziny gra na jakimś instrumencie - ojciec na perkusji, a wujek na gitarze w Chico & The Gypsies.
KADRA CZEKA
Rok temu przez chwilę pojawiła się furtka, że być może opuści ten kolorowy świat. Śmiał się, że kupi wielką willę i zaprosi tam całą dzielnicę. W trakcie sezonu też wyglądał na kogoś, kto pracuje na transfer, bo w pierwszej połowie rozgrywek miał najlepszą średnią not w „L’Equipe”, a przecież nie kopał w PSG albo w Marsylii. W pewnym momencie był piłkarzem z największą liczbą wykreowanych sytuacji. Sezon kończył jako najczęściej faulowany gracz w Ligue 1. Innymi słowy: gdyby kogoś takiego ubrać w strój 20-latka, przenieść do Ameryki Południowej i wypuścić highlightsy, zaraz biłby się o niego cały świat.
Dider Deschamps jakiś czas temu spytany o Savaniera, odparł: „Ciekawy, bardzo kreatywny gracz”. Nie było jednak w jego mowie emocji. Selekcjoner Francuzów dopiero niedawno otworzył się na powołania z Ligue 1, czego przykładem jest Jonathan Clauss z Lens. Nagle okazało sie, że pękają szklane mury. I że być może historia magika z Montpellier też doczeka się pięknego finału.
Diego Maradona powiedział kiedyś o wspomnianym Magico Gonzalezie, gwieździe Kadyksu: „Ja byłem z Ziemi, a on z kosmosu. Był lepszy ode mnie”. Możliwe, że wielu graczy „Les Bleus” widząc Savaniera też musiałoby się lekko uszczypnąć. Król Cyganów jest jeden i ciągle nie przestaje marzyć.