Po 140 dniach wymuszonej przerwy NBA wróciła w wielkim stylu. LeBron James momentami męczył się na parkiecie w Orlando, ale ostatecznie to on zdecydował o wyniku derbów Los Angeles.
Korespondencja z USA
- W pierwszej połowie grałem źle, więc zmieniłem buty w przerwie. To pomogło - mówił zaraz po zakończeniu spotkania James. Lakers w ten sposób praktycznie rozstrzygnęli kwestię rozstawienia z pierwszym numerem przed rozpoczęciem play-offów. Po trzech tygodniach wyczerpujących treningów, codziennych testów na obecność Covid-19 oraz wałęsania się godzinami po campusie, jakby cofnęli się do czasów studiów albo szkoły średniej, koszykarze wreszcie wrócili do grania.
NBA zadbała o to, aby byli bezpieczni i się nie nudzili. W ostatnim tygodniu organizatorzy wpadli na pomysł, że skoro zawodnicy lubią spędzać czas przy jeziorku, to wpuszczą tam ryby, aby mogli sobie urozmaicić czas wolny. Dlatego grupa graczy Lakers w czwartkowe popołudnie wybrała się na wędkowanie.
Hitem restartu miały być derby Lakers - Clippers. Zaczęło się jednak od konfrontacji dwóch innych drużyn z Konferencji Zachodniej - ciągle walczących o play-offy (choć w coraz trudniejszej, by nie powiedzieć beznadziejnej sytuacji) New Orleans Pelicans z mocną, chyba niedocenianą przez fachowców ekipą Utah Jazz. Dziennikarze spekulowali, że po tym, co stało się w marcu - gdy "zachowujący się beztrosko w szatni", cytat z tekstu z ESPN, Rudy Gobert zaraził koronawirusem najlepszego strzelca drużyny Donovana Mitchella - w zespole dojdzie do podziałów.
Jak było w pierwszym meczu po długiej kwarantannie? W decydującej akcji Mitchell obsłużył dokładnym podaniem pod kosz Goberta, ten następnie został sfaulowany przy próbie wsadu przez Derricka Favorsa, wykorzystał dwa rzuty wolne i wygrał ten mecz dla Jazz. Spiskowe teorie zostały więc obalone błyskawicznie.
W najważniejszych momentach gwiazdor Pelicans i jedna z największych, młodych gwiazd NBA Zion Williamson siedział na ławce. Najstarszy trener w lidze Alvin Gentry, który skrupulatnie monitoruje liczbę minut wracającego do pełnej formy debiutanta, znów więc naraził się kibicom.
- Szkoda, że nie mogliśmy z niego skorzystać w końcówce, ale wyczerpał liczbę minut, jaką uzgodniliśmy wcześniej ze sztabem medycznym - tłumaczył się Gentry, dolewając oliwy do ognia. Williamson, porównywany przez wielu do młodego Shaqa z uwagi nie tylko na posturę, ale siłę niszczenia pod koszem, zagrał bowiem ledwie kwadrans.
Później przyszedł czas na główne danie wieczoru - derby Los Angeles… po drugiej stronie Ameryki. W roli kibiców tym razem wystąpili koszykarze innych drużyn. Na meczu zjawili się bowiem m.in Carmelo Anthony, CJ McCollum i Damien Lillard z Portland Trail Blazers oraz DeMar DeRozan z San Antonio Spurs. Brak fanów na trybunach spowodował także niespotykaną do tej pory wartość produkcyjną w TNT, która umieściła aż 25 kamer praktycznie wszędzie, gdzie tylko chciała.
W jednym z pierwszych fragmentów Kawhi Leonard poczekał aż miał przed sobą LeBrona Jamesa, a następnie popisowo minął go, kończąc akcję z lewej strony. Zupełnie jakby chciał powiedzieć "słuchaj, staruszku, teraz ta liga należy do mnie". LeBron zanotował pięć asyst w pierwszych pięciu minutach meczu. Później wbił się pod kosz, przepychając się przez Leonarda, a następnie popisał się atomowym wsadem. Zrobił wtedy minę, jakby chciał powiedzieć: "ciągle jestem królem NBA". To jednak przez długi czas nie był jego wieczór. Aż do ostatnich minut…
Warto dodać, że Clippers nie mieli do dyspozycji dwóch kluczowych zawodników. Lou Williams został poddany przymusowej kwarantannie po tym jak odbył wizytę w… restauracji ze striptizem w Atlancie, a Montrezl Harrell opuścił czasowo "bańkę" z przyczyn osobistych. Pat Beverley wrócił do ośrodka w ostatniej chwili, więc w pierwszej piątce zastąpił go pozyskany w trakcie sezonu z Detroit Reggie Jackson i spisał się całkiem nieźle. Pod nieobecność Avery’ego Bradleya (został w domu) i Rajona Rondo (kontuzja dłoni), w ekipie Lakers debiutowali weterani - Dion Waiters (dał świetne wsparcie z ławki) i dawny kompan Jamesa z mistrzowskiego składu Cleveland Cavaliers, który w NBA nie grał od dwóch lat, czyli szalony J.R Smith.
Analityk Charles Barkley mówił w programie Colina Cowherda w Fox Sports, że "Lakers mają szanse zdobyć mistrzowski tytuł tylko wtedy, gdy ich najlepszym zawodnikiem będzie Anthony Davis". Ten jakby go posłuchał. Już w pierwszej kwarcie niemiłosiernie ogrywał Ivicę Zubaca oraz weterana Joakima Noaha. Davis miał nie wystąpić z powodu kontuzji oka, której nabawił się na treningu, a tymczasem od samego początku prezentował się wybornie. Dominował pod koszem, rzucał z półdystansu, a nawet trafił dwukrotnie z rzędu za trzy. Występ zakończył z 34 punktami i ośmioma zbiórkami. Rywale nie mieli na niego żadnej odpowiedzi.
- Clippers mają obrońców, którzy mogą uprzykrzyć życie LeBronowi. Dlatego w czterech tegorocznych meczach trafiał jedynie 37 procent z gry. Nie możemy wymagać od Jamesa, aby zdobywał po 30 punktów, a do tego krył Leonarda i Paula George’a. Davis musi być najważniejszym zawodnikiem w ofensywie - komentował w pomeczowej analizie Barkley.
To jednak LeBron zdecydował o wyniku meczu. Najpierw, jak za dawnych lat, wbił się pod kosz, a następnie znakomicie przypilnował w defensywie Leonarda. Tym razem nie pozwolił mu nawet na oddanie rzutu. Piłka trafiła na obwodzie do Paula George’a, ale on też nie potrafił znaleźć czystej pozycji i Lakers - podobnie jak w marcu - znów okazali się lepsi w bezpośrednim starciu.
- Graliśmy w okrojonym składzie i popełnialiśmy mnóstwo błędów. Gubiliśmy krycie i notowaliśmy dużo strat. To ważna lekcja, z której powinniśmy się sporo nauczyć - oceniał trener Clippers Doc Rivers. Teraz w ostatnich siedmiu spotkaniach sezonu zasadniczego jego zespół musi uważać. Może jeszcze spaść poniżej trzeciego miejsca w Konferencji Zachodniej i tym samym trafić na Lakers już w drugiej rundzie.