Cześć Sidney, lubisz horrory? Akurat tego trudno było nie polubić.
Tekst pierwotnie opublikowany w 2022 roku
W latach 80. i 90. kluczem marketingu produktów skierowanych do młodego odbiorcy był zwrot: coś ma być w klimacie MTV. Ubrania, seriale, filmy, styl życia. Wszystko jak z MTV.
Ten językowy wytrych dotyczył nimbu świeżości, jakim przez lata była otoczona ta słynna muzyczna stacja, uznawana za najważniejsze medium dla młodych odbiorców. Wykształciła własną specyfikę komunikacji - luźną, bezpretensjonalną, bez zbędnego dystansu. Kreowała trendy, pokazywała, co jest na czasie. Szybko zaczęto z nią kojarzyć estetykę wideoklipów, opartą na szybkim montażu i współgraniu obrazu z muzyką. Generalnie wszystko, co na przestrzeni tych dwóch dekad pasowało do podobnych klimatów, było metkowane MTV. Dość długo tej estetyce opierał się horror, ale i jego czas miał jeszcze nadejść.
Rzeźnik z Gainesville - człowiek, który zainspirował twórców Krzyku
W sierpniu 1990 roku magazyn Money opublikował listę najbardziej przyjaznych do życia miejsc w Ameryce. 13. lokatę w zestawieniu zajęło Gainesville, otoczone jeziorami miasto w środkowej części północnej Florydy. Ponad 100 tysięcy mieszkańców, piękna, stara zabudowa. I wielu studentów, bo to tam znajduje się główna siedziba stanowego Uniwersytetu Florydy.
Jak na ironię, parę dni po ogłoszeniu rankingu Money w ciągu kilkudziesięciu godzin zamordowano tam pięć osób. Wszystkie ofiary studiowały, młodych ludzi zabito w ich własnych mieszkaniach. Zabójcą był niejaki Daniel Rolling, wychowany w patologicznej rodzinie 36-letni mężczyzna. Mordował z zimną krwią, dla odniesienia seksualnej satysfakcji. Podczas sądowej rozprawy przekonywał, że winny jest nie on, lecz mroczna strona jego osobowości, którą nazywał Gemini. Przy okazji podczas zeznać wyszło na jaw, że Rolling w listopadzie 1989 roku zabił też trzyosobową rodzinę. Za te osiem zbrodni skazano go na karę śmierci - wyrok wykonano w roku 2006.
Proces Rollinga, nazwanego przez media Rzeźnikiem z Gainesville, zakończył się w 1994 roku. 29-letni wówczas Kevin Williamson, aspirujący aktor ze scenariopisarskim zacięciem, przeczytał o nim w magazynie Turning Point. I od razu pomyślał, że seryjny zabójca studentów może być punktem wyjścia horroru skierowanego przede wszystkim do młodych ludzi. Williamson nie chciał jednak użyć grozy jako sztafażu kolejnej filmowej historii o wchodzeniu w dorosłość - to zrobili przed nim twórcy głośnego Heathers. Interesował go czysty horror, dodatkowo z mocnymi odniesieniami do klasyki gatunku. Zwłaszcza slasherów - wyjątkowo krwawego odłamu kina grozy, w którym posoka leje się strumieniami, a bohaterów z każdą kolejną minutą ubywa. Apogeum swojej popularności slashery przeżyły w latach 70. i 80., erze dystrybucji filmów na kasetach wideo. Najpopularniejszymi tytułami były serie Halloween, Piątek 13-tego i Koszmar z Ulicy Wiązów. Williamson obejrzał je wszystkie jako nastolatek. Pisząc Krzyk pomyślał, że to dobry moment, by przywrócić popularność slasherom. A właściwie to nie Krzyk, a... Straszny Film, bo tak początkowo miał nazywać się jego projekt. Zresztą robocza nazwa została później wykorzystana jako tytuł parodii Krzyku. Kevin Williamson musiał puchnąć z dumy.
Scenariusz zainteresował należącą do Miramaxu kompanię Dimension Films, która kupiła prawa do realizacji. Trzeba było tylko znaleźć reżysera, który będzie potrafił przełożyć na ekran oryginalny skrypt Williamsona. Kogoś, kogo spojrzenie na horror będzie równie świeże. Dlatego finalny wybór producentów mocno zaskoczył - zamiast młodego twórcy na dorobku zdecydowano się na Wesa Cravena, 56-letnią wówczas legendę kina grozy, która jednak od wielu lat znajdowała się poza pierwszą ligą. Krzyk miał stać się zatem nie tylko powrotem slasherów do głównego nurtu, ale i powrotem samego Cravena.
Druga młodość Wesa Cravena
Ten wypłynął na fali nowych twarzy horroru lat 70., debiutując Ostatnim domem po lewej. Dziś klasykiem, ze względu na późniejszą sławę reżysera, ale jakby obejrzeć jego debiut po latach, to czuć, że film mocno się zestarzał, chałupnicze rozwiązania wizualne bawią, a fabułę można zamknąć w paru zdaniach. Dwie wybierające się na koncert rockowy nastolatki zostały porwane przez gang sadystów, którzy je zamordowali. Rodzice ofiar postanowili się zemścić. Tyle. Dużo lepiej ogląda się Wzgórza mają oczy, najsłynniejszy film Wesa Cravena z lat 70., opowiadający o gangu zamieszkałych w górach amerykańskiego Zachodu przestępców, którzy porywali i mordowali ludzi - głównie za względu na jego nihilizm i przepełniające ekran poczucie beznadziei. Zresztą sam Craven zawsze dbał o to, żeby jego horrory dodawały do gatunku coś ekstra. Gdy jego słynni koledzy byli znani z konkretnych chwytów (Dario Argento - pełna przepychu warstwa wizualna, John Carpenter - precyzyjne budowanie napięcia, George A. Romero - umieszczanie horroru w kontekście społecznym), on czerpał po trochu z nich wszystkich. Może dlatego, że tak naprawdę nie chciał robić kina grozy, ale zrozumiał, że to najlepiej mu wychodzi. Stąd w Krzyku elementy teen movies oraz wątki komediowe. Po przeczytaniu scenariusza Kevina Williamsona Craven odnalazł w nim dokładnie takie podejście do gatunku, jakie najbardziej mu odpowiadało. Dlatego mocno zainteresował się angażem na reżyserski stołek.
Najgłośniejszy krzyk horroru lat 90.
Dlaczego Krzyk okazał się takim hitem? Bo mocno unowocześnił reguły gry. Nagle postacie ofiar okazały się dużo bardziej interesujące od zabójcy. Ponadto Craven i Williamson osadzili akcję nie gdzieś w górach czy na innym odludziu, ale w studenckim miasteczku Woodsboro, podobnym do dziesiątek innych w Stanach Zjednoczonych. I generalnie bohaterowie nie przypominali ludzi z horrorów, a raczej młodzieżowych seriali pokroju Beverly Hills 90210. Starzy fani slasherów zachwycili się ironią; Krzyk w wielu momentach szydzi ze stereotypów, w jakie zaprzężono kino grozy, czego idealnym przykładem są pierwsze sceny, gdy grana przez Drew Barrymore bohaterka zachowuje się dokładnie tak, jak postać sztampowego horroru, choć przecież obejrzała masę filmów i wie, że tak się nie robi. A morderca nie był tu tajemniczym potworem, ale kimś z otoczenia ofiar. Zresztą widzowie też zachodzili w głowę, kto nim może być, skoro prawdopodobnie już pojawił się na ekranie. Od razu wypada dodać, że rozwiązanie zagadki było bardzo zaskakujące.
Poddany wielokrotnym przeróbkom jeszcze na etapie scenariusza (niektóre sceny były tak brutalne, że Williamson, pod presją Dimension Films, musiał je złagodzić; z kolei szef Dimension, Bob Weinstein, narzekał, że morderstwa są rozłożone nierównomiernie i że przez 30 stron skryptu nikt nie zginął; trzeba było poprawić także i to niedociągnięcie) Krzyk okazał się frekwencyjnym hitem, zarabiając tylko w Stanach Zjednoczonych 173 miliony dolarów przy budżecie na poziomie 15 milionów. Kolejne, już słabsze części, nakręcono w roku 1998, 2000 i dekadę później, w 2011, kiedy główna bohaterka serii, Sidney Prescott, wraca do rodzinnego Woodsboro na promocję swojej książki. Piatka odsłona trafiła do kin na początku 2022 roku, a szósta w marcu tego roku. Pierwszą, której nie zrealizuje Wes Craven; reżyser zmarł sześć lat temu. Będą za to aktorzy, którzy przewinęli się przez wszystkie cztery poprzednie części: odtwarzająca rolę Sidney, obiektu obsesji mordercy, Neve Campbell, grająca reporterkę Courtney Cox oraz wcielający się w postać szeryfa Deweya Rileya David Arquette.
Swoją drogą ciekawe, że Krzyk, który zapoczątkował modę na teen-horrory - bez jego sukcesu nie byłoby serii Koszmar minionego lata czy Oszukać przeznaczenie - nie wywindował do pierwszej ligi grających tam młodych aktorów. Gdy film Cravena podbijał kolejne kina, media obstawiały, że Neve Campbell, Matthew Lillard, Liev Schreiber czy Skeet Ulrich staną się gwiazdami na wiele lat. Nic takiego się nie wydarzyło. Dużą rozpoznawalnością cieszyła się jedynie Courtney Cox, ale ona pojawiła się na planie już opromieniona sławą Moniki z Przyjaciół. I to z tym serialem kojarzy się ją do dziś. Reszta zniknęła w odmętach kina klasy B, w mainstreamie pojawiając się jedynie epizodycznie.
I jeszcze parę słów o wspomnianym na początku tego tekstu MTV. Skąd skojarzenie filmu Cravena z tą stacją? Stąd, że młodzi bohaterowie wyglądali jednocześnie i jak telewizyjne gwiazdy, i... ich odbiorcy. Byli niby zwyczajnymi dwudziestolatkami, ale nie ma przypadku w tym, że to właśnie Drew Barrymore, młoda gwiazda 90'sowego Hollywood, pojawiła się w pierwszych scenach (swoją drogą aktorkę brano pod uwagę przy obsadzie roli Sidney). Przy całym tym stężeniu makabry Krzyk miał być też cool, choćby dlatego, żeby przyciągnąć do kin i przed telewizory nowe pokolenie widzów, które nie fascynowało się slasherowymi hitami sprzed kilkunastu lat, uznając je za ramotę. No i powtórzmy - w latach 90. wszystko, co świeże i dla młodych było łączone z MTV.
Swoją drogą jeden z redaktorów newonce miał w czasach późnej podstawówki dosyć osobliwą rozrywkę; po jednej z części Krzyku razem z kolegą wrzeszczeli do stojących w kolejce na następny seans ludzi, informując o tym, kto zabija. A potem uciekali.