Big tings we inna - rapował w 2001 roku jeden z pierwszych brytyjskich MC’s, don dada Rodney P. Zanim jednak przed wyspiarską sceną otworzyły się naprawdę wielkie możliwości, minęły lata świetlne.
Operation Overlord. Tak nazywał się pierwszy składak z brytyjskim rapem, który wpadł mi w ręce; to było w 1997 roku. I choć ja sam wsiąkłem wówczas w tamtejszą scenę bez reszty i przeszedłem przez wszystkie stadia jej rozwoju, to na tytułową zagraniczną inwazję wyspiarska scena musiała czekać jeszcze dwie długie dekady. Ma ona miejsce dopiero teraz – wraz z tym, jak kolejni reprezentanci UK zaznaczają się na rynku amerykańskim, nie tylko incydentalnymi featami czy drugoobiegową dystrybucją, ale miarodajnymi wynikami sprzedażowymi, brzmieniową influencerką i obecnością na tak renomowanych platformach jak Colors czy XXL Freshman.
W cieniu wielkiego brata
Brytyjska scena rapowa – jak większość scen krajów ekonomicznie uprzywilejowanych, z dużym dostępem do płyt i sprzętu – zaczęła z początku kopiować Stany. Takie postacie, jak choćby Derek B (którego sama ksywa była zapożyczona od Erica B i Rakima... naraz) opierały kariery na podkradaniu patentów od zaoceanicznych gwiazd gatunku. Imitowały styl i flow, kserowały wersy, nawet nawijały z amerykańskim akcentem. Pierwszymi ludźmi, którzy upomnieli się o brytyjskość rapu byli tymczasem reprezentanci takich załóg jak Hijack, Demon Boyz czy zwłaszcza London Posse (niezapomniane How Is Life In London?). To na ich barkach powstało środowisko, które przez długie lata swojego istnienia było równie interesujące jak gremialnie niesłuchane.
Will I be rated as one of the greatest rappers on the planet? / I doubt it! / Will Mark be rated as on e of the greatest producers? / I doubt it! / It's not 'cause we ain't good / It's 'cause we're from London – nawijał Blade na klasycznym Ya Don’t See The Signs, podsumowując swoisty klincz, w którym pozostawała przez lata wyspiarska scena. Rodacy nie słuchali ich masowo, bo woleli oryginały, które mówiły w nieco zmodyfikowanym, ale jednak ich własnym, ojczystym języku. A u Amerykanów jak zwykle – mieli w dupie wszystko, co działo się poza ich własnym krajem. Tak wybitni twórcy jak chociażby Skinnyman (Council Estate of Mind wciąż pozostaje w topce moich ukochanych rapowych płyt ever), Lewis Parker, Jehst czy duet Task Force byli słuchani tylko w niszach. Oraz światowym obiegu objuczonych plecakami, trueschoolowych hip hop headsów.
Na odklejce można więcej
Równolegle z rozwojem – właściwie tylko kreatywnym, bo na pewno nie zasięgowym czy finansowym – brytyjskiej sceny rapowej, na nie lada pomieszanym, napędzanym lokalnymi soundsystemami wyspiarskim rynku fonograficznym wyrósł trip-hop. Naczelni reprezentanci tego ruchu zawsze nienawidzili tej nazwy. Za to świat go prędko pokochał, ale nigdy nie widział go w historii hip-hopu. Gdy ówcześni, nadal rozkochani w rocku, powoli oswajający się z elektroniką dziennikarze muzyczni rozpływali się w zachwytach nad wczesnym Massive Attack, Trickym czy Portishead, tylko nieliczne głosy mówiły o tym, że to właściwie pierwszy rapowy głos Wielkiej Brytanii, który zyskał szerszą rozpoznawalność.
Od zawsze świetnie nagłośnione i naoliwione tryby brytyjskiego hardcore continuum mieliły tymczasem kolejne tropy stylistyczne, wypluwając nagle z siebie samplowe kolaże przełomu wieków, które, mocno upraszczając, można określić nazwą wytwórni, jaka wydawała wiele z nich, czyli Ninja Tune. Ogrom zakontraktowanych w tej wytwórni twórców miał hip-hopową proweniencję, co prędko doprowadziło do tego, że na międzystylowych bitach Coldcut, Herbalisera czy DJ-a Vadima zaczęli pojawiać się pierwsi MC’s.
W 1997 roku Ninja Tune otworzyło swój rapowy sublabel – Big Dada. Katalog tej oficyny w mig stał się przepastną kopalnią hip-hopowego wolnomyślicielstwa, bitowej eksperymentalistyki i rymotwórczej odklejki. Roots Manuva już w momencie swojego debiutu wyrósł na jeden z ciekawszych głosów ówczesnej Wielkiej Brytanii, ekipa New Flesh rozbijała kolejne mury dzielące rap, dancehall i synth-pop, a tacy zagraniczni odszczepieńcy jak francuskie TTC czy Amerykanie – Saul Williams, Anti-Pop Consortium oraz Diplo – znajdowali na Wyspach swoją bezpieczną przystań. I choć ruch to był nadal w dużej mierze alternatywny, to jego echa odbijały się coraz szerzej i dalej. Pod skrzydła Big Dady trafił przecież w końcu również Wiley…
Grime znaczy brud
W optyce ogółu pierwszym stricte brytyjskim nurtem rapowym był grime, który na początku lat dwutysięcznych zrodził się z rosnących zasięgów pirackich rozgłośni radiowych, wyjściowego tempa Fruity Loopsa, czyli 140 bpm i wkurwienia młodych ludzi wychowanych na wyspiarskich dzielnicach nędzy. Kiedy zresztą blisko 15 lat temu zapytałem Dizzee’go Rascala o to, czy jakkolwiek kojarzy rapową scenę Wielkiej Brytanii, powiedział mi, że… nie. Słucham od zawsze drum’n’bassu, uk garage, sporo amerykańskiego hip-hopu. Uwielbiałem heavy metal: Nirvanę, Guns’n’Roses, Metallicę, Rage Against The Machine. Gdy natomiast gadaliśmy o początkach ruchu, którego był wówczas największym reprezentantem, stwierdził: kiedy zbliżała się moja debiutancka płyta, zadzwonił do mnie jeden z dziennikarzy i pyta, jak bym nazwał to, co robię, więc mu powiedziałem, że grime (ang. brud). Ale moje podejście nie jest grime’owe, jest... abstrakcyjne.
I choć rzeczona anegdota dosyć dobrze oddaje podejście pierwszego pokolenia tego poruszenia, to bardzo szybko skodyfikował się język, w jakim zaczęło się porozumiewać ze światem. Oparty zazwyczaj na brejku, szybki (wspomniane 140 bpm), synkopowany rytm, kilka ostrych, poszarpanych fraz z syntezatora i… jazda. Z przeciwnikiem na clashu, ze zwaśnioną ekipą, z całą konserwatywną, białą brytyjską elitą.
Niektóre dzieciaki mogą mieć pewien problem ze mną. To nie jest dla mnie szczególnie zaskakujące. Tylko ci, którzy mają coś przeciwko mnie, mogą być odrobinę bardziej brutalni, niż ci, którzy nie lubią Lily Allen – to znów Dizzee ze wspomnianego wywiadu i zarazem naczelny powód tego, dlaczego pierwsza fala grime’u nie poszła tak szeroko, jak być może by mogła. Wielu komentatorów tamtejszej sceny mówi bowiem o tym, że początkową popularność trendu zdławiła… agresja. Wybuchające właściwie codziennie kolejne beefy zazwyczaj szybko zza mikrofonów przenosiły się na ulice, gatunkowe imprezy raz po raz stawały się areną nożowniczych walk, a tego, ile blizn nosi na skórze Wiley, dowiecie się tylko z jego autobiografii (nazywa się Eskiboy i jest świetna). Od dekad już specjalizująca się pacyfikowaniu młodzieżowych ruchów, brytyjska policja w mig więc wzięła grime’owe środowisko pod lupę i zaczęła odwoływać imprezy na godzinę przed ich rozpoczęciem. Albo robić najazdy na pirackie rozgłośnie. I choć takie postaci jak Dizzee Rascal, Kano czy Wiley wyrosły wysoko ponad tę scenę, to do Stanów się nie przedarli. Dizzee chociażby w momencie swojej największej popularności w UK w Stanach był dystrybuowany przez na wskroś wówczas niszowy Definitive Jux.
Niemieckie fury, brytyjski chłód
Tu ta historia zaczyna iść dwutorowo, bo z jednej strony opuszczony przez media i napiętnowany przez policję grime wciąż ma się – przynajmniej w kwestii kreatywności, bo nie zasięgów i finansów – całkiem dobrze, a z drugiej wyrasta mu pod bokiem konkurencja w postaci czegoś, co z początku nazywane jest road rapem, a po chwili (UK) drillem. Z jeden więc strony co bardziej konsekwentni, starzy grajmowcy idą miarowo po swoje, a z drugiej słuchające właściwie tylko amerykańskiego – a szczególnie chicagowskiego – rapu młodziaki powoli preparują swój własny, osobny styl. Z pierwszego obozu z rykiem turbiny wyjeżdża German Whip Meridian Dana, Stormzy wbija się na wyluzce ze swoim hymnicznym Shut Up, a w końcu Skepta robi shutdown, odradzając się za sprawą swojego czwartego longplaya, wybitnego Konnichiwa. Wszystko to klinem wbija się na listy przebojów, tasuje zestawienia sprzedażowe i leci w Londynie z każdej fury i każdego bloku.
Druga ekipa powoli zwiera szyki – ogłasza Giggsa swoim ojcem chrzestnym i ostrzy noże po bramach, żeby w końcu przy zerowej promocji i nieustannym policyjnym nadzorze z buta wbić się do głównego nurtu i szturmem przejąć słuchawki. Nie mam jednak zamiaru tu analizować obu tych procesów krok po kroku, bo w międzyczasie wydarzyło się coś, co w historii brytyjskiej sceny rapowej jest zupełnym precedensem. Gościnne udziały amerykańskich MC’s i producentów u Skepty nie były bowiem takim fenomenem (Dizzee lata wcześniej nagrywał z UGK, a Tinie Tempah ze Snoopem), jak to, że Kanye West wystąpił na Brit Awards w towarzystwie brytyjskich raperów – Novelista, Jammera i duetu Krept & Konan. Był początek 2015 roku, a rapowe stosunki na linii UK – USA nagle się ociepliły.
Amerykański sen, sen o Ameryce
Drugim z wielkich rapowych influencerów, którzy inspiracji poczęli szukać za Oceanem, był Drake, a bodajże najbardziej jaskrawym przykładem tego, jak bliskie sobie stały się te dwie anglojęzyczne sceny jest nowojorski drill końca lat 2000, kiedy to Pop Smoke z hałastrą ewidentnie działali pod wpływem tego, co się działo wtedy w UK. Wyjmując z tego równania Jamajkę (która jest – jak wszyscy mam nadzieję wiemy – babką) był to właściwie pierwszy przypadek, w którym jakiś istotny amerykański nurt rapowy uaktywnił się pod wpływem czegoś, co zrodziło się na obcej ziemi (acz w dialogu z Chicago).
Powodów takiego zwrotu jest przynajmniej kilka. Z jednej strony światowy rap w przeciągu minionej dekady nie lada zdziwaczał i oryginalności szuka równie pilnie, jak wszędzie. Z drugiej – największe amerykańskie klubowe poruszenie minionych dekad, czyli EDM, swój początek również wzięło zza Oceanu, z brytyjskiego dubstepu i francuskiego przesterowanego electro spod znaku Ed Bangera. Z trzeciej – nigdy wcześniej amerykańska popkulturowa kolonizacja całego globu nie była tak wydatnie osłabiona przez lokalne trendy i rodzimych artystów. Brytyjczycy chociażby po raz pierwszy w historii gremialnie słuchają brytyjskiego rapu, a dokładnie grime’u i drillu – Dave i Central Cee są aktualnie na jedynce tamtejszego zestawienia najlepiej sprzedających się singli, J Hus na czwórce, D-Block Europe na ósemce, a w pierwszej dyszce nie ma w ogóle żadnego zaoceanicznego MC. Nic dziwnego więc, że co tydzień aktualizowana playlista rapowych collabów na linii USA-UK ma aktualnie 312 pozycji, z czego 99% zostało nagrane w przeciągu minionych pięciu lat. I nic dziwnego też, że na rzeczonej liście pojawiają się właściwie wszystkie największe ksywki z obu stron Atlantyku.
Korona z głowy nie spadnie
Stefflon Don została w 2018 roku pierwszą brytyjską raperką uwzględnioną w plebiscycie XXL Freshman Class. W mijającym nam właśnie 2023 roku Central Cee został pierwszym – z wyjątkiem sir 21 Savage’a, oczywiście – brytyjskim raperem na tej liście. I choć przed Stefflon Don żadnych to nowych drzwi nie otworzyło, to sądząc po tym, jak ostro i świadomie idzie Central Cee, on tę szansę wykorzysta i przynajmniej but w drzwi amerykańskiego rynku muzycznego wsadzi. Wielu innych brytyjskich MC’s tymczasem do USA się zupełnie nie wybiera, a na pewno się do Stanów zalotnie nie uśmiecha.
Choćby wspomniany już tu D-Block Europe – który swoją nazwę zawdzięcza spotkaniu z Jadakissem – jest dziś nieporównywalnie większy niż oryginalny nowojorski D-Block. Wydając swój najnowszy mixtape DBE World londyńskie trio nie zaprosiło na niego żadnego amerykańskiego MC, a i tak bez trudu wjechało do pierwszej dziesiątki najlepiej sprzedających się płyt w UK, zostając tym samym brytyjskim zespołem rapowym z największą liczbą płyt w tym zestawieniu. Również wzmiankowani już tu Dave i J Hus częściej niż ze Stanami flirtują z Afryką, z której wywodzą się ich rodzice – nagrywają z nigeryjskimi supergwiazdami w rodzaju Burna Boya czy WizKida, a w tekstach i klipach po wielokroć podkreślają swoje korzenie. O przeważającej większości drillerów nie ma natomiast sensu nawet w tym kontekście wspominać, bo z ich kartoteką i tak ich nigdy Wielki Brat do siebie nie wpuści. Amerykańscy (w tym ten jeden kanadyjski) raperzy bacznie śledzą ich wszystkie ruchy i jak będzie chęć, potrzeba czy okazja, to zawsze mogą wpaść do Anglii coś wspólnie nagrać.
Bo czasy niczym niewzruszonej amerykańskiej hegemonii na światowym rapowym rynku się już bezpowrotnie kończą. I na pytanie, czy któryś brytyjski MC will be rated as one of the greatest rappers on the planet? najlepiej chyba odpowiedzieć cytatem z SL’a - Who knows?!?