Przez lata walczyła o pełnię władzy w Los Angeles. To był spór między rodzeństwem, które nie potrafiło dogadać się ani przed, ani po śmierci legendarnego ojca . Gdy wreszcie w marcu 2017 roku jej się udało, rozpoczęła proces, w ramach którego przywracała Lakers dawno utracony blask. Jeanie Buss od lat jest jedną z najbardziej wpływowych kobiet w świecie sportu. Dziś może nazywać się również pierwszą z tytułem NBA na koncie.
Jerry Buss z wykształcenia był doktorem chemii, ale wielkich pieniędzy dorobił się na nieruchomościach. Inwestował w filmy, był nawet właścicielem klubu Playboya w Phoenix. Uwielbiał grać w pokera, kochał też sport. To dlatego w 1979 roku za rekordowe wtedy 67.5 miliona dolarów kupił kluby Los Angeles Lakers i Los Angeles Kings, wraz z halą The Forum, w której grali zarówno koszykarze Lakers, jak i hokeiści Kings. Zrobił to głównie dla klubu NBA, bo drużynę NHL sprzedał niecałe dziesięć lat później. Lakers za jego panowania stali się potęgą. Zdobyli w sumie dziesięć mistrzostw, a przez zespół przewinęli się tacy gracze jak Earvin „Magic” Johnson, Kareem Abdul-Jabbar, Shaquille O’Neal czy Kobe Bryant.
Niektórzy, jak Magic, byli dla niego jak przybrana rodzina. Ta prawdziwa też była całkiem pokaźna: czwórka dzieci z pierwszego małżeństwa, dwójka z drugiego związku. Dr Buss niemal do końca swojego życia pozostał playboyem, który lubił otaczać się wianuszkiem młodych kobiet. Miał też specyficzne relacje z każdym ze swoich dzieci.
– Jeśli mam wskazać, które dziecko najbardziej mnie przypomina, to wybieram Jeanie – powiedział kiedyś. Tak samo jak on zaraziła się pasją do sportu i przez długie lata przygotowywała się pod jego okiem do prowadzenia biznesu. Już jako 14-latka jeździła z tatą na zebrania zarządu tenisowej drużyny Los Angeles Strings, by ledwie pięć lat później zostać menadżerką tegoż zespołu. – Ojciec tak jakby kupił mi ten zespół – mówiła potem.
JAK U SZEKSPIRA
Postrzegano ją przez pryzmat znanego ojca, który odnosił sukcesy. Uważano, że ma łatwiej, bo jest córką Jerry'ego Busa. Ona jednak robiła po prostu swoje. Pracowała przy tenisie, zajęła się nawet… drużyną hokeja na rolkach.
– Jej ojciec rzucał jej najgorsze dyscypliny sportowe, a ona wszystko obracała w sukces – mówił John McEnroe, z którym Jeanie przelotnie umawiała się w połowie lat 90. Przez kilka lat zarządzała także halą The Forum, sukcesywnie zwiększając w międzyczasie swoją rolę w Lakers. W klubie pracowała zresztą cała szóstka Bussów, ale Jerry największe nadzieje wiązał z dwójką swoich dzieci. Jeanie miała zajmować się aspektem biznesowym, a Jim miał być odpowiedzialny za stronę sportową.
Sęk w tym, że między rodzeństwem przez lata narastały animozje. Jerry uważał, że dla każdego znajdzie się miejsce, lecz rodzeństwo chciało, by ojciec jasno określił przywódcę. Już w 1998 roku Sports Illustrated nakreślał całą sytuację jak z szekspirowskiego dramatu, obsadzając Jerry'ego w roli Króla Leara. Magazyn trafnie zresztą wtedy przewidział, że to Jeanie przejmie imperium po swoim ojcu – bo takie było też jego życzenie. To także wtedy wykonano słynną już dziś fotografię rodem z Playboya.
Jeanie Buss w Playboyu też wystąpiła, ale kilka lat wcześniej. Jerry przyznał wtedy, że to jedyny numer, którego nigdy nie przeczyta. Gdy zmarł w lutym 2013 roku, podzielił swoje 66 procent udziałów w Lakers równo między szóstkę dzieci. Jednocześnie chciał jednak, by to Jeanie przejęła jego rolę, a u jej boku zasiadł Magic Johnson. Powiedział im to na kilka dni przed śmiercią na szpitalnym łóżku. Johnson był jak jeszcze jedno dziecko Jerry'ego - w momencie przejścia na emeryturę Magic otrzymał nawet od Bussa pięć procent udziałów w klubie. Koniec końców udziały sprzedał, ale po śmierci ojca Jeanie poprosiła go o nawiązanie współpracy. – Earvin i ja mówimy tym samym językiem, bo zostaliśmy wychowani przez tego samego człowieka – tłumaczyła.
MIŁOŚĆ ALBO LAKERS
Jednak za aspekt sportowy wciąż pociągał Jim, który wierzył, że ojciec jemu zaufał najbardziej. – Gdyby było inaczej, to nie sadzałby mnie na takiej pozycji – mówił w 2013 roku. Jednak drużyna z Miasta Aniołów po śmierci Jerry'ego stoczyła się niemal na samo dno. Cztery kolejne sezony z ujemnym bilansem i ani jednego awansu do fazy play-off.
Jeszcze nigdy w historii Lakers nie wpadli w taki dołek. Dość powiedzieć, że przez 34 lata panowania Dr. Bussa, tylko dwa razy zabrakło ich w fazie play-off. Czarę goryczy przelał sezon 2016/17 – ten sam, w którym Jeanie zatrudniła wreszcie Johnsona. Sęk w tym, że nowy klubowy doradca był całkowicie pomijany przez zarząd. Nikt nie raczył go nawet informować o tym, co Jim oraz generalny menedżer Mitch Kupchak w danej chwili planują.
Nikt nie pytał o jego zdanie, nikt nie chciał włączać go do rozmów. Dla Jeanie był to jasny sygnał, że współpraca z bratem po prostu nie jest możliwa. W pamięci miała incydent sprzed kilku lat, kiedy to przekonała swojego ówczesnego partnera Phila Jacksona do powrotu na stanowisko trenera Lakers. Człowiek, który zdobył z klubem pięć tytułów, miał wrócić na ławkę trenerską w 2012 roku. Jego agent organizował już nawet przelot do Los Angeles, gdy Buss i Kupchak rozpoczęli negocjacje z Mike'iem D'Antonim. Ostatecznie postawili właśnie na niego, co dla Jacksona było jak nóż w plecy.
Jeanie była wściekła, tym bardziej że Phil koniec końców zdecydował się odejść do Nowego Jorku, by tam objąć posadę prezydenta Knicks. To także z tego powodu jej długotrwała relacja z Jacksonem mocno ucierpiała, bo pojawił się konflikt interesów. Musiała wybierać: albo Lakers, albo Jackson.
CHAOS I DYSFUNKCJA
Została przy ukochanym klubie, rozstając się z Jacksonem jesienią 2016 roku. Ze swoim bratem „rozprawiła się” wreszcie kilka miesięcy później, zwalniając go z obowiązków do spółki z Kupchakiem w marcu 2017 roku. Fani Lakers wciąż mieli w pamięci lato 2016. To wtedy Lakers zaoferowali ogromne pieniądze takim zawodnikom jak Timofey Mozgov czy Luol Deng. Obaj podpisali umowę na cztery lata, przy czym pierwszy za łączną sumę 64 milionów dolarów, a drugi dostał nawet osiem milionów więcej. Koniec końców Mozgov zagrał dla Lakers tylko 54 spotkania i jako jeden z pierwszych został „zamieciony” w trakcie nowych porządków. Deng z kolei wystąpił w 57 meczach i... wciąż figuruje w księgach finansowych Lakers, choć karierę skończył pod koniec ubiegłego roku.
Bałagan trzeba było posprzątać. Buss postawiła więc na swojego człowieka, zwiększając rolę Johnsona. Menadżerem został Rob Pelinka, były agent sportowy, który w portfolio miał m.in. Kobego Bryanta. Ta współpraca też nie zakończyła się jednak dobrze. Johnson miał nakładać na wszystkich pracowników zbyt dużą presję. Wielu z nich straciło pracę, inni wpadli w depresję i zaczęli mieć ataki paniki. Każda wątpliwość wobec działań Johnson budziła jego wściekłość.
Ostatecznie Magic sam zrezygnował z posady w maju 2019 roku, twierdząc, że to Pelinka nieustannie wbijał mu nóż w plecy. Pracownicy klubu twierdzili z kolei, że obaj wprowadzili do Lakers nic innego jak chaos i dysfunkcję. – To jakieś pierdolone szaleństwo – miała powiedzieć o sytuacji w Los Angeles jedna z byłych gwiazd drużyny.
KURS NA MISTRZOSTWO
Na nic zdało się pozyskanie LeBrona Jamesa rok wcześniej. W pewnym sensie nawet utrudniło to sytuację zarządu Lakers, który teraz miał w drużynie najbardziej wpływowego zawodnika NBA. Na zespół źle wpływać miał m.in. Rich Paul, czyli agent LeBrona. Nie pomagały ciągłe plotki transferowe, wedle których Lakers mieli oddać młodych zawodników za Anthony'ego Davisa. Przydarzyła się też kontuzja LeBrona, przez którą po raz pierwszy w karierze musiał pauzować przez dłuższy czas. Ogromne problemy miał trener Luke Walton, a pojęcie „zaufania” przestało istnieć niemal w całej organizacji. – To nie jest przyjazne miejsce. To na pewno nie wygląda tak, jak chciałby tego Dr Buss – mówił anonimowo jeden ze zwolnionych pracowników.
Nieco w cieniu przyglądała się temu wszystkiemu Jeanie Buss. W marcu tamtego roku po raz pierwszy spotkała się w cztery oczy z Jamesem. Stawką była przyszłość nie tylko klubu, ale też samego zawodnika. Czas skończyć z tym wszystkim – mniej więcej taki przekaz popłynął z tamtego spotkania. Potrzebna była stabilizacja oraz stworzenie takich warunków, by drużyna w pełni mogła skupić się na mistrzostwie. Nie udało się co prawda zatrudnić trenera ze szczytu listy życzeń, ale Frank Vogel jawił się jako solidny wybór. Duże znaczenie miała wtedy sama obecność Jamesa na konferencji powitalnej nowego szkoleniowca. Pozyskano też wreszcie Anthony'ego Davisa, co zamknęło jedne drzwi i pozwoliło otworzyć te z napisem „walka o mistrzostwo”.
CODZIENNA OPERA MYDLANA
Stabilizacja to jedno, ale nikt chyba nie przewidywał, jak bardzo niestabilny będzie sezon 2019/20. Lakers już na starcie rozgrywek znaleźli się w trudnej sytuacji, kiedy podczas ich przedsezonowego wyjazdu do Chin jednym tweetem o wsparciu dla Hongkongu burzę rozpętał Darryl Morey. Niedługo potem tragicznie zginął Kobe Bryant i jego córka Gigi. Wreszcie w marcu NBA zawiesiła rozgrywki ze względu na pandemię koronawirusa. Potem zaplanowano wznowienie sezonu w bańce, przez chwilę znów zagrożone, tym razem za sprawą bojkotu związanego z sytuacją społeczną w Stanach Zjednoczonych. Mimo tego wszystkiego, Lakers zostali na kursie obranym przez Jeanie i Jamesa podczas ich wspólnego spotkania. Zdobyli mistrzostwo, ogrywając Miami Heat w sześciu meczach, a na koniec LeBron domagał się już tylko jednego: szacunku.
Jeanie Buss została tym samym pierwszą właścicielką z tytułem mistrzowskim na koncie. Droga, która do tego prowadziła, była długa i kręta. Wymagała nawet walki z własną rodziną, a przy okazji osłabiła też inne, może nawet ważniejsze relacje.
– Ojciec zawsze mówił mi, że Lakers to jak codzienna opera mydlana w Los Angeles – zdradziła w jednym z wywiadów. Zdążyła się więc do tego przyzwyczaić. To była, jest i będzie po prostu część tej pracy. 59-letnia dziś Jeanie swojemu tacie zapewne nigdy nie dorówna, bo Jerry Buss to dla wielu wciąż najlepszy właściciel w historii zawodowego sportu. Za sobą ma jednak dopiero siedem lat pracy – cztery w „kajdankach”, trzy już bez – i w tym czasie z pewnością umocniła swoją pozycję jako jedna z najbardziej wpływowych kobiet w amerykańskim sporcie.
