Rzut karny to jeden z nielicznych elementów w piłce nożnej wywołujących te same dyskusje, obawy i ekscytacje bez względu na poziom rozgrywek. Jedenastki można oczywiście trenować do znudzenia, ale nawet największe maszyny, z Cristiano Ronaldo i Robertem Lewandowskim na czele, niekiedy zawodzą w chwili próby. Historia zna przypadki wybitnych zawodników, którzy na ogół zamieniali strzały z jedenastu metrów na złoto, a w ważnych momentach nie umieli sprostać zadaniu – wystarczy wspomnieć Zico czy Roberto Baggio. Dużo zaczyna się i kończy w głowie, a rzut karny potrafi doprowadzić mózg do stanu wrzenia.
Ledio Pano miał udaną przygodę z piłką. Ten mało znany szerokiej publice pomocnik z greckimi korzeniami dostał futbol w genach. Jego tata, Panajot, był jednym z najlepszych zawodników w historii albańskiej piłki. Komentatorzy sportowi nazywali go Małym Puskasem, na cześć genialnego Węgra.
Zarówno Panajot, jak i Ledio, zaczynali kariery w tym samym klubie – Partizani, w Tiranie. Ojciec jako bramkarz, by z biegiem czasu przejść do ataku i stać się skutecznym snajperem. Syn zaś znalazł swoje miejsce w środku boiska.
Panajot grał w Partizani piętnaście lat, zdobywając dla nich 136 ligowych bramek. Ledio nie był tak skuteczny. Jeden atut sprawił jednak, że przebił ojca. Rzuty karne.
POWTARZANIE DO BÓLU
Ledio grał w barwach greckich średniaków. Skoda Xanthi, Panelefsiniakos czy PAS Giannina to nie są kluby, których nazwy rzuciłyby kogokolwiek na kolana. Ale gdziekolwiek się pojawiał, z miejsca był rozpoznawany ze skutecznego egzekwowania jedenastek.
Pano junior wykonał ich podczas całej kariery 50 i nie zmarnował żadnej. Kiedy dziesięć lat temu jego ojciec umierał na Florydzie, miał prawo poczuć się szczęśliwy, bo jego ukochany chłopak przeszedł do historii futbolu. To było cenniejsze od orderu, jaki otrzymał od prezydenta Albanii, jako pierwszy piłkarz w historii tego kraju, za rozsławianie ojczyzny dobrą grą.
Ledio zaś mógł się cieszyć z tego, że tata nie tylko nie zniechęcał go do gry, co sam przeżył jako dziecko ze strony rodziców, ale wręcz pękał z dumy, kiedy strzelał kolejne gole. To pomogło mu w zbudowaniu niesamowitej pewności siebie, tak potrzebnej przez lata podczas karnych.
Zostanie królem jedenastego metra Ledio Pano zawdzięczał ciężkiej pracy. Były reprezentant Albanii, dziś 53-letni emerytowany piłkarz, podczas treningów do bólu powtarzał ten element. Statystyki mówią, że 75 procent rzutów karnych zamienionych zostaje na gole. Najlepsi w tym konkretnym fachu poruszali się na granicy 90 procent skuteczności, a nawet znacznie powyżej.
Trudno oczywiście zastosować jedno kryterium i zestawić Pano jeden do jednego z takim Cristiano Ronaldo, który miał podczas kariery więcej szans na zmarnowanie jedenastki – gdziekolwiek grał, to on wykonywał karne – ale też mierzył się z lepszymi bramkarzami i strzelał pod zdecydowanie większą presją, bo w meczach o wyższej stawce niż trzy punkty w Grecji lub Albanii.
RÓŻNE BÓLE GŁOWY NA OLD TRAFFORD
Zawodnicy, którzy nie zawodzą z jedenastu metrów to skarb. Zresztą najlepiej wiedzą o tym w Manchesterze United, gdzie w pewnym momencie trudno było znaleźć kogoś, kto może stać się etatowym wykonawcą karnych. Wszystko zmieniło się wraz z przyjściem Bruno Fernandesa. Zanim Ronaldo wrócił na Old Trafford i przyprawił Ole Gunnara Solskjaera o ból głowy wynikający z przybytku, to właśnie Bruno taśmowo zdobywał w ten sposób bramki.
Dla Bruno jedenastki to ważny element całej kariery. Przykład? Wszystkie klubowe trofea, jakie zdobył, zawdzięcza seriom rzutów karnych, w których zawsze pełnił rolę skutecznego snajpera – w trzech takich przypadkach trzy razy pakował piłkę do siatki.
Pomocnik reprezentacji Portugalii w poprzednim sezonie strzelił z karnych dziewięć goli w Premier League, łącznie zaś aż trzynaście (z pucharami). To wynik, jakiego nie wykręcił nigdy żaden z zawodników United w pojedynczym sezonie. Mylił się bardzo rzadko – dwa razy na 23 próby. Wydawało się więc, że jego pozycja jest niepodważalna, ale Ronaldo to Ronaldo.
Najsłynniejszy portugalski piłkarz w całej karierze wykonywał 171 rzutów karnych. Prawdopodobieństwo pudła czy zostania zatrzymanym przez golkipera przeciwnika było więc wysokie i w istocie CR kilka tych mind games przegrał. Jednak 144 bramki z jedenastek to wciąż fenomenalny wynik. A najgorsze statystyki, proporcjonalnie, ma w reprezentacji. Na 23 karne nie wykorzystał aż siedmiu, z czego niedawno jednego przeciwko Irlandii.
JORGINHO JAK LAMPARD
Kiedy myślimy o najlepszych strzelcach z jedenastu metrów, do głowy przychodzą nam od razu nazwiska Roberta Lewandowskiego czy reprezentanta Włoch Jorginho. Ten drugi potrafił zostać w poprzednim sezonie najlepszym strzelcem Chelsea w rozgrywkach Premier League, a wszystko to dzięki siedmiu (tyle goli wystarczyło, by wygrać wewnątrzklubową klasyfikację snajperów) trafieniom z jedenastek. Jorginho ostatni raz gola z gry strzelił dwa lata temu. Ale na Stamford Bridge nikomu to nie przeszkadza.
Pomocnik, który w tym roku zdobył mistrzostwo Europy i wygrał Ligę Mistrzów, wykonywał dla The Blues 24 karne, z czego 21 znalazło drogę do bramki. Nic dziwnego, że kibice CFC często porównują go do Franka Lamparda. Legenda Chelsea znakomicie radziła sobie z karnymi. To były najczęściej mocne, pewne strzały przy słupku, z podniesieniem piłki, tak by nie pozostawić cienia wątpliwości bramkarzowi.
Jorginho aż 88 procent bramek w Premier League zdobył z rzutów karnych. Jeśli weźmiemy pod uwagę tylko tych zawodników, którzy mają na koncie co najmniej 10 trafień, jest to najwyższy procent w historii tych rozgrywek.
MUSISZ TEGO CHCIEĆ
To właśnie Jorginho przyznał jakiś czas po zakończeniu ostatniego Euro, że kiedy zobaczył młodych zawodników podchodzących do ostatnich jedenastek w czasie finału turnieju, był pewien, że Włosi zostaną mistrzami.
Zgodził się z nim Matt Le Tissier. Legendarny piłkarz Southampton powiedział, że posłanie jako ostatniego 19-latka Bukayo Saki było co najmniej dziwną decyzją. Anglicy przegrali złote medale za sprawą ich największego przekleństwa – rzutów karnych. Selekcjoner Gareth Southgate jak nikt inny potrafił zrozumieć Sakę, a także innych nieszczęśników – Marcusa Rashforda i Jadona Sancho, wszak sam przed laty zawalił w takiej sytuacji.
Wspomniany Le Tissier był bogiem jedenastek. Ofensywny pomocnik nosił zresztą przydomek „Le God” wśród fanów Świętych. W barwach tego klubu strzelił aż 167 ligowych goli, ale słynął z zimnej krwi, gdy przychodziło mu egzekwować karne. W całej karierze nie wykorzystał tylko jednego na 48 prób. To rewelacyjny wynik, a Matt zawdzięczał go... prostocie. Nigdy nie komplikował sobie życia na jedenastym metrze.
– Gdy podchodziłem do piłki miałem w głowie tylko dwie opcje – lewo czy prawo. Patrzyłem też na bramkarza, czy nie ruszy się nieco wcześniej. Do ostatnich sekund pozwalałem mojemu mózgowi pozostać wolnym w kwestii wyboru rogu. Uderzałem wewnętrznym podbiciem i miałem to szczęście, że potrafiłem strzelać w ten sposób mocno – opowiadał po latach na łamach „Daily Mail”.
– Ludzie nie doceniają aspektu psychologicznego. Przede wszystkim wykonawca musi chcieć być w tym miejscu. Musi czuć się z tą sytuacją komfortowo. Ja kompletnie nie czułem presji, nie czułem, że cały stadion jest skupiony na mnie – dodawał.
SCENA Z WESTERNU
W Anglii fenomenalnie z ciśnieniem przy karnych radzili sobie Alan Shearer czy Ricky Lambert. W reszcie Europy wspomniany Lewandowski, a we wcześniejszych latach Fin Jari Litmanen (96.6 procent skuteczności). Świetny był Marco van Basten, Holender zmarnował trzy jedenastki (z 59). Słynny Antonin Panenka pomylił się raz na 25 prób.
W innych zakątkach świata kapitalnie strzelali Zico, brazylijska legenda, który to jednak w 1986 roku zmarnował bardzo ważną jedenastkę w ćwierćfinale mundialu przeciwko Francji, a także Cuauhtemoc Blanco z Meksyku.
Rodak tego ostatniego, scenarzysta, reżyser i producent filmowy Carlos Cuaron, pięknie opisał kiedyś rzut karny. – Jedyny moment, w którym futbol naprawdę się zatrzymuje, to karny. Urasta on do rangi pojedynku z westernu. Dwaj goście przeciwko sobie. Przeznaczenie i potencjalna śmierć, nieważne, że metaforyczna. Rzut karny jest jak ujęcie z westernów Sergio Leone, jakie oglądałem za dzieciaka – podsumował całkiem trafnie.