Nie trzeba jakoś wybitnie znać się na piłce, by po obejrzeniu takiego meczu stwierdzić, że jedna drużyna potrafi grać w piłkę i wykorzystać swój potencjał niemal w stu procentach, zaś drugiej zupełnie brakuje na to pomysłu. Derby Manchesteru były wielkim popisem City. Pep Guardiola wyrzucił z pamięci wszystkie potknięcia sprzed lat, kiedy dawał się pokonać Ole Gunnarowi Solskjaerowi, wyciągnął z nich wnioski i udzielił Norwegowi surowej lekcji futbolu.
Postawę The Citizens w tym spotkaniu dobrze ilustruje sytuacja ze strefy wywiadów. Po końcowym gwizdku ustawiłem się grzecznie w kolejce dziennikarzy oczekujących na rozmowę z Kevinem De Bruyne, jednym z najlepszych aktorów widowiska. Ktoś z ramienia Premier League potrzebował dłuższej chwili, by zorientować się, że dość mocno pada i zaproponował Belgowi rozłożenie parasola nad jego głową. – Nie, dzięki – odparł pomocnik City, po czym w strugach deszczu, ubrany w grubą kurtkę, spodenki klapki odpowiadał na kolejne pytania.
BIEGANIE ZA PIŁKĄ
Brak wzruszenia KDB w mixed zone był dokładnie tym, co na boisku on i jego kumple zrobili z United. Gospodarze nie potrafili wywrzeć na nich wrażenia, choćby najmniejszego. Raz pewnie serca ubranych na niebiesko fanów, skupionych w jednym z narożników Old Trafford, zabiły szybciej – gdy Cristiano Ronaldo strzelał na bramkę Edersona. Bolesna prawda jest jednak taka, że piłkarze w czerwonych koszulkach oddali więcej celnych strzałów na bramkę Davida De Gei, niż przeciwnika. Ta statystyka mówi nam w zasadzie wszystko na temat derbów.
W każdym fragmencie piłkarze Guardioli byli lepsi. Atak pozycyjny, kontry, zbieranie drugich piłek, zakładanie pressingu – wybierzcie sobie co chcecie. I trudno tak naprawdę stwierdzić, co imponowało bardziej: czy pierwsza połowa i dość szybkie wypracowanie sobie przewagi, czy jednak druga, w której brutalnie obnażona została słabość United, zespół Solskjaera rozpaczliwie biegał za piłką, jakbyśmy oglądali mecz międzyklasowy, w którym dzieciaki grają przeciwko nastolatkom.
Pozbawieni swojego kluczowego piłkarza, Raphaela Varane’a, United mieli poważne problemy w defensywie, niemal każda akcja City pachniała golem. W pierwszej połowie koncert grał wspomniany De Bruyne, szalał Phil Foden, obrońcy wychodzili wysoko i potem wracali w błyskawicznym tempie. Kibice United mogli na to tylko patrzeć z przerażeniem i zarazem podziwem, bo naprawdę trudno nie docenić kunsztu rywala.
KASOWANIE WIRUSÓW
Manchester City jest piekielnie mocny. W ostatnich latach umie wygrywać na Old Trafford, ale od roku fenomenalnie spisuje się na wyjazdach. W tym sezonie pokonał Chelsea na jej boisku, robiąc to od A do Z na swoich warunkach. Guardiola posiadł też ważną umiejętność: bardzo szybko kasuje wirusy w systemie operacyjnym jego drużyny. Dziś już nikt nie pamięta o porażce z Crystal Palace. Katalończyk wie, że raz to potknięcie, drugi raz – zmartwienie. I pilnuje, by zespół nie wpadał w głębsze dołki.
Jeśli na Old Trafford chciano zmienić menedżera, to zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie wzięto Antonio Conte, kiedy był dostępny. To swoisty paradoks, że Solskjaer uratował samego siebie dzięki temu, że pokonaniem Tottenhamu zwolnił Nuno Espirito Santo i otworzył Conte drogę do Północnego Londynu.
Można się zastanawiać, jak Guardiola poradziłby sobie mając do dyspozycji ten sam potencjał ludzki co Solskjaer. Albo ile goli w sezonie strzeliłby Ronaldo, gdyby pracowali na niego tacy zawodnicy jak Rodri, De Bruyne, czy Bernardo Silva (życiowa forma). Ale to tylko dywagacje, mogące pogłębić frustrację czerwonej części miasta.
W drugiej połowie sobotnich derbów Norweg rzadko pojawiał się w strefie technicznej dla menedżera. Po prostu się poddał, widząc, że tego dnia jego drużyna nie sięgnie pułapu City. Próbował się ratować, ale czy Jadon Sancho i Donny van de Beek to ludzie, którzy w istocie mogli mu pomóc w tak trudnej chwili? Patrząc na ich formę, a raczej brak, w przypadku tego drugiego również ogrania, z pewnością nie.
POCHWAŁA BEZRADNOŚCI
United z olbrzymim trudem buduje atak pozycyjny. Zupełnie nie potrafi wykorzystywać stałych fragmentów, a przecież kto jak kto, ale akurat Solskjaer powinien dobrze wiedzieć, co znaczą gole po dośrodkowaniach ze stojącej piłki. Praktycznie nie zakłada pressingu. Notuje niewiele odbiorów w ciągu 90 minut meczu. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że po przyjściu Cristiano Ronaldo zaczęto mówić o mistrzostwie, to dzisiaj Czerwone Diabły nie spełniają kryteriów w kategorii kandydat do tytułu.
Zapytałem po meczu De Bruyne, czy to koniec marzeń United o mistrzostwie, ale mając świadomość jak bardzo w ostatnich latach pogłębiła się przepaść pomiędzy obydwoma klubami w kwestii trofeów, Belg odparł, że to nie jest jego zmartwienie i wskazał głową w kierunku kibiców City, świętujących derbowe zwycięstwo jeszcze długo po ostatnim gwizdku.
Wielu kibiców Manchesteru United zaczęło opuszczać trybuny na 10-15 minut przed końcem. Nie wierzyli, ale też nie mieli żadnych podstaw, że ich drużyna jest w stanie cokolwiek odmienić. Klub z Old Trafford ma poważny problem, bo po porażkach z Liverpoolem i Man City tkwienie przy Solskjaerze to z całą pewnością pochwała bezradności. Ale znalezienie godnego kandydata, kogoś kto uratuje ten sezon, a zarazem zagwarantuje zbudowanie ciekawej przyszłości, nie jest wcale proste.
Coraz więcej wskazuje na to, że wicemistrzostwo Anglii i finał Ligi Europy w poprzednim sezonie były szczytem możliwości Solskjaera. Nie paliłbym go jednak na stosie. Zbudował dużo dobrego, nawet gdyby w tej sekundzie został zdymisjonowany, nie zostawia spalonej ziemi. Ta drużyna potrzebuje jednak kogoś, kto nią wstrząśnie, nakreśli plan. Charyzmatycznego przywódcy. W tej chwili, jak ktoś całkiem słusznie zauważył, kibice największych rywali United, czyli ci z Leeds, City i Liverpoolu, śpiewają piosenki o tym, by Norweg pozostał na stanowisku. Trudno zdefiniować ostatnie upokorzenia mocniej niż za pomocą tej jakże gorzkiej ironii niosącej się z trybun.