Jego powietrzność Michael Jordan wraca do gry i nie bierze jeńców. Minęło ćwierć wieku

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
jordan-e1584565917395.jpg
fot. Getty Images Sport

25 lat temu Michael Jordan wysłał faks do największych amerykańskich redakcji, zawierający tylko słowa „I’m back”. Następnie zdobył trzy kolejne mistrzowskie tytuły z Chicago Bulls i ugruntował swoją legendę najlepszego koszykarza wszech czasów, niekwestionowaną po dziś dzień.

Gdy LeBron James wracał w 2014 roku do Cleveland, opublikował esej w „Sports Illustrated” i link w mediach społecznościowych. Dwa lata później Kevin Durant – dziś walczący z koronawirusem, jako jeden z czterech zakażonych koszykarzy New Jersey Nets – ogłosił sensacyjną decyzję o podpisaniu kontraktu z Golden State Warriors za pośrednictwem „Player’s Tribune”. W tamtych czasach internet dopiero jednak raczkował, będąc towarem luksusowym dla wybranych i niebywale skomplikowanym w obsłudze. Faks wysłany przez Jordana zbiegł się w czasie z końcem pewnej ery w komunikacji międzyludzkiej. To było ostatnie klasyczne „Wróciłem”, niczym prosto z filmowej klasyki gatunku o twardzielach.

O tym dlaczego dlaczego MJ, najlepszy koszykarz świata, zdecydował się zawiesić (a wtedy wszystko wskazywało na to, że raczej na dobre zakończyć) karierę, mając zaledwie 30 lat i będąc u szczytu sławy oraz sportowych możliwości, napisano tysiące artykułów. Oficjalnie stało się to z powodu tragicznej śmierci ojca oraz wypalenia. Teoria spiskowa głosi, że Jordan miał bardzo poważne problemy z hazardem, tuszowane przez NBA do momentu, gdy stawało się to już niemożliwe do ukrycia i wręcz niebezpieczne, więc komisarz David Stern namówił lidera Bulls, aby na jakiś czas odszedł, a później wrócił, gdy sytuacja trochę się uspokoi.

Hipotezę taką wielokrotnie powtarzał czołowy amerykański dziennikarz sportowy Bill Simmons, ale nie tylko on. Gdy trzy tygodnie temu opowiadałem o tym przy stoliku z przedstawicielami lokalnych mediów koszykarskich w Staples Center w Los Angeles, jeden z nich, starszy wiekiem, przerwał mi po minucie wywodu: – Tak, Martin, wszyscy dobrze o tym wiemy… Tak właśnie było. Brak mediów społecznościowych mógł być pod tym względem zbawienny dla wielkiego koszykarza, który poza parkietem lubił jednak życie nocne Atlantic City, cygara, pola golfowe, gry w karty z przyjaciółmi, ruletkę…

Jordan wrócił w meczu z Indiana Pacers, a już w drugim występie w swojej ulubionej Madison Square Garden zdobył 55 punktów. I to było już takie bardziej dosłowne „I’m back” rzucone w stronę ekspertów, którzy powątpiewali, czy będzie w stanie grać na tym samym poziomie co wcześniej. Sezon zakończył się jednak rozczarowaniem. W decydującym spotkaniu półfinałów Konferencji Wschodniej MJ stracił piłkę na rzecz Nicka Andersona, a młoda ekipa Orlando Magic, z dwiema wielkimi gwiazdami – Shaquille’m O’Nealem oraz Pennym Hardawayem – okazała się lepsza od doświadczonych, ale nieco już wiekowych Bulls. Media odtrąbiły zmianę warty w NBA. Nawet po zdecydowanej porażce Magic w wielkim finale (0-4) z Houston Rockets, wielu uważało ekipę z Florydy za „przyszłość ligi”. Rok później zrozumieli jednak, jak bardzo się pomylili…

MJ do kolejnego sezonu przygotowywał się już normalnie, po przepracowaniu pełnego obozu przygotowawczego, a Bulls zagrali va banque pozyskując genialnego, ale także szalonego i ciężkiego do okiełznania Dennisa Rodmana. On jednak okazał się brakującym elementem układanki. W ten sposób powstał najlepszy zespół w historii koszykówki. Fani NBA do dziś zbudzeni o trzeciej w nocy powinni wydeklamować z pamięci: Ron Harper i Michael Jordan na obwodzie, Scottie Pippen i Dennis Rodman na skrzydle, Luc Longley na centrze, a do tego Toni Kukoc jako szósty zawodnik i Steve Kerr od trójek…

Ten zespół wygrał rekordowe 72 mecze w rozgrywkach zasadniczych, a następnie upokorzył wszystkich rywali w play-offach, zwłaszcza wspomnianych Magic, którzy zostali zmieceni z parkietu przez dodatkowo umotywowanego, wściekłego Jordana. Gdy Golden State Warriors poprawili ten rekord w sezonie 2015/2016, notując bilans 73-9 i niektórzy zaczęli porównywać ich do tamtych Bulls, Pippen tylko skrzywił się przed kamerami ESPN i powiedział stanowczo „nie wygraliby z nami ani jednego meczu...”.

Myślę, że miał rację. Dwa miesiące później Warriors przegrali finał z Cleveland Cavaliers i porównania skończyły się błyskawicznie. Bulls A.D 1996 byli wydarzeniem kulturalnym, jak Beatles w latach 60-tych, piłkarska reprezentacja Brazylii na mundialu w 1970 roku, Diego Maradona i Ayrton Senna u szczytu popularności. Gdy pojawili się w Paryżu na turnieju McDonalda, wszędzie towarzyszyły im tłumy. NBA już wtedy była ligą globalną, ale dzięki tamtej paczce z Chicago jej popularność osiągnęła poziom szczytowy. W dużej mierze dzięki Jordanowi, którego partnerstwo z firmą Nike przyniosło krociowe zyski dla obu stron. Nawet w Polsce – a wtedy chodziłem do szkoły średniej – szczytem lansu było noszenie „Jordanów” i czapeczki z czerwonym Bykiem na daszku.

MJ wywalczył jeszcze dwa kolejne tytuły w finałach z Utah Jazz, z których zapamiętaliśmy dwa obrazki: genialne podanie do Kerra na czystą pozycję w 1997 roku, a następnie odebranie piłki Karlowi Malone (który wcześniej – o zgrozo! – odebrał mu statuetkę MVP) i rzut ponad tracącym równowagę Byronem Russelem (grałem z nim później w kosza na powietrzu, do dziś twierdzi, że został nielegalnie odepchnięty) rok później. To był mój pierwszy sezon, gdy zacząłem latać jako dziennikarz na mecze NBA i w lutym 1998 roku spełniłem swoje marzenie – zobaczyłem Bulls w Waszyngtonie w MCI Center, w meczu w którym rozbili Wizards. Zapamiętałem, że na trybunach większość kibiców dopingowała... drużynę przyjezdną! Dla młodego chłopaka, który przyleciał z Polski i przyzwyczaił się do chodzenia na Oporowską na Śląsk – Legia, czy Śląsk – Lech, było to doświadczenie szokujące. Jak to? Kibicują rywalom??? Bulls byli jednak absolutnym fenomenem.

Atmosfera w klubie była już jednak wtedy tak napięta (pomiędzy właścicielem i działaczami a trenerem Philem Jacksonem oraz częścią zawodników), że wszyscy zdawali sobie sprawę z nieuchronnego końca. Wielu dziennikarzy do dziś twierdzi, że Jordan chciał, mimo wszystko, wrócić na kolejny sezon, ale gdy NBA ogłosiła lokaut, który ostatecznie potrwał do stycznia 1999 roku, dał sobie spokój.

Ostatnim wspomnieniem z jego wspaniałej kariery w Chicago pozostał ten „Ostatni Rzut”, o którym później powstały filmy dokumentalny – bodaj najsłynniejsza akcja w historii zawodowej koszykówki. Po niespełna trzech latach Jordan wrócił niespodziewanie jako zawodnik Washington Wizards, ale tym razem nawet on, Bóg koszykówki, jak mówił o nim swego czasu Larry Bird, nie dał rady. Jako 40-latek ciągle wyróżniał się na parkietach NBA, ale to już była liga Shaqa, Allena Iversona i Kobego Bryanta. Na obolałych kolanach często nie nadążał za młodzieniaszkami, dla których był idolem. Nie zmienia to jednak faktu, że do dziś jest uważany – absolutnie słusznie – za najlepszego koszykarza wszech czasów. I nic, ani kolejne rekordy LeBrona Jamesa, ani nieudolne zarządzanie Charlotte Hornets, tego nie zmieni.

Jordan był najlepszy!

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
W jego sercu na zawsze pozostaje Los Angeles i drużyna Jeziorowców. Marcin Harasimowicz przesyła korespondencję z USA, gdzie opisuje najważniejsze wydarzenia ze świata NBA.