Istnieją tory, na których pole position odgrywa kolosalne znaczenie, na przykład w Monako. Są też takie, gdzie kierowca może wystartować z dalszej pozycji i również odnieść sukces. Niemniej dla każdego zawodnika start z pierwszego pola stanowi nobilitację. Formuła 1 widziała przeszło setkę różnych zwycięzców kwalifikacji. Ponad trzydziestu z nich cieszyło się z tego sukcesu zaledwie raz.
Tekst postał nie bez przyczyny. Ostatnio świętowaliśmy czternastą rocznicę pole positon Roberta Kubicy. Polak w 2008 roku przeżywał (jak się później okazało) najlepszy okres w formułowej karierze. Bolid BMW Sauber bardzo dobrze spisywał się w pierwszej połowie sezonu, przez co nasz jedynak mógł nawiązywać walkę i realnie walczyć nawet o mistrzostwo świata.
Kubica życiowy sukces w kwalifikacjach osiągnął na torze Sakhir w Bahrajnie. Wyprzedził drugiego Felipę Massę o zaledwie 0.027 sekundy. Nie udało mu się jednak zgarnąć zwycięstwa. Do mety wyścigu dotarł za Brazylijczykiem oraz Kimi Raikkonenem. Obaj wówczas reprezentowali Ferrari.
Co nie udało się w Bahrajnie, wyszło w Kanadzie kilka miesięcy później. Kubica podobnie jak trzydziestka innych kierowców pozostaje w gronie tych, którzy tylko raz cieszyli się z pierwszego pola startowego. Na liście znajdziemy też nazwiska obecnych kierowców – Nico Hulkenberga, Lance’a Strolla, Lando Norrisa i Sergio Pereza. Ich nie braliśmy pod uwagę, gdyż teoretycznie wciąż mają szansę na poprawę wyniku. W gronie wybranych znaleźli się zarówno ci startujący kilkadziesiąt lat temu, jak i ci, których możemy pamiętać ze współczesnych czasów.
WALT FAULKNER
Przez wiele lat wyścigi Formuły 1 w Stanach Zjednoczonych były wielką egzotyką. Rundę mistrzostw świata rozgrywano w ramach słynnej imprezy Indianapolis 500. Najlepsi kierowcy rywalizujący o tytuł nie lecieli za ocean, przez co wygrane, pole position i punkty przyznawano Amerykanom. Oni nie ruszali się dalej niż poza swój kontynent, jednakże ich nazwiska na zawsze wpisały się do wyników zmagań.
Walt Faulkner był kierowcą, który spośród grupy zawodników z jednym pole position w historii, dokonał tej sztuki najwcześniej. Co więcej, urodzony w 1918 roku zawodnik zrobił to już w debiutanckim starcie. Reprezentując Grant Piston Ring/Agajanian wykręcił w 1950 roku najlepszy czas okrążenia toru Indianapolis – 4:27,97. Drugiego kierowcę wyprzedził o ponad trzy sekundy.
Amerykanin nie obronił pierwszej pozycji w wyścigu. Choć pierwotnie wyścig miał liczyć aż 200 okrążeń (500 mil), to przez opady deszczu skrócono dystans do 138 okrążeń. Faulkner w momencie zakończenie Grand Prix był na 135 kółku i siódmym miejscu. Nie dostał więc za występ nawet punktu.
Kierowca brał udział we wszystkich rundach F1/wyścigach Indy 500 do 1955 roku (wtedy zajął najlepsze piąte miejsce). Zginał podczas kwalifikacji do zawodów serii USAC Stock Car rok później.
JO BONNIER
Bonnier nie był pierwszym Szwedem związanym z F1, ale za to był pierwszym reprezentantem kraju, który faktycznie wziął udział w wyścigu. W czasach, gdy kierowcy nie rozgrywali tak wielu Grand Prix w jednym sezonie, wynik 104 startów przez piętnaście lat może świadczyć o jego solidności. Ewentualnie o dobrych finansach. Szwed pochodził z zamożnej rodziny działającej na krajowym rynku medialnym. Widziano w nim kontynuatora biznesu, ale on sam zakochał się w motorsporcie. Jeździł na motocyklu, startował w rajdach, aż w 1956 roku prowadząc Maserati zadebiutował w F1. Przez lata reprezentował masę zespołów, w tym swój własny.
Najlepszy weekend F1 miał miejsce w Holandii w 1959 roku. Prowadząc bardzo zawodny bolid teamu Owen sensacyjnie zdobył pole position wyprzedzając Jacka Brabhama i Stirlinga Mossa z zespołu Cooper. W wyścigu również wykorzystał dobrą dyspozycję wozu, dowożąc osiem punktów za zwycięstwo. Tylko Brabham dorównywał mu tempa.
Reprezentant Szwecji wraz ze startami w F1 łączył rywalizację w słynnym wyścigu Le Mans. Edycja z 1972 roku okazała się ostatnią w jego życiu. Zginął w wypadku na torze próbując wyprzedzić dublowanego kierowcę. W ostatnich latach mocno angażował się w poprawę bezpieczeństwa w motorsporcie.
DENNY HULME
Przeważnie kierowcy z jednym pole position mogą się kojarzyć jako osoby, które nie osiągnęły wielkich sukcesów w F1. Przykład Nowozelandczyka pokazuje, że pozory mylą. Hulme to jedyny pojedynczy zwycięzca kwalifikacji do Grand Prix, który ma w dorobku tytuł mistrzowski. Zrobił to w 1967 roku, sześć lat przed tym, jak po raz pierwszy zdobył pierwsze pole.
Reprezentant zespołu Brabham w zwycięskim sezonie dwukrotnie wygrał Grand Prix. W całej karierze ta sztuka udała mu się siedmiokrotnie. Miał jednak pecha do kwalifikacji, bo aż czternaście razy kończył je na drugim miejscu. Jedyne pole position zdobył w Republice Południowej Afryki. Będąc już wtedy zawodnikiem McLarena o 0.13 sekundy wyprzedził Emersona Fittipaldiego. W wyścigu tak dobrze mu nie poszło. Dojechał do mety na piątym miejscu.
Hulme jeszcze przez rok startował w F1. Po 1974 roku zrobił sobie kilkuletnią przerwę, po czym wrócił do motorsportu występując w australijskich seriach długodystansowych. Zmarł w 1992 roku podczas zawodów na torze Mount Panorama. Prowadząc BMW M3 miał atak serca. Ratownicy wyciągnęli przypiętego pasami kierowcę, lecz pomimo reanimacji nie udało się im go uratować.
ANDREA DE CESARIS
Bertrand Gachot nazwał go „fantastycznym człowiekiem i kumplem”, choć dodał, że robił wszystko, aby pokazać mu swoją wyższość. De Cesarisa złośliwie nazywano „de Crasherisem”, bo często notował wypadki. Do niego należy również rekord liczby wyścigów bez zwycięstwa.
Włoch był bardzo młodym talentem, gdy trafił do F1. Widok 21-latka w 1980 roku w elicie mógł szokować. Przez lata nie osiągał większych sukcesów, choć co jakiś czas zdarzały mu się przebłyski. W sezonie 1982 reprezentował barwy Alfy Romeo, gdy zdobył pierwsze (i zarazem ostatnie) pole postion w karierze. W kwalifikacjach do GP Long Beach pokonał o 0.12 sekundy Nikiego Laudę. Tym samym stał się najmłodszym w historii Formuły 1 zdobywcą pierwszego pola.
W wyścigu tak pięknie już nie było. Włoch nie dotarł na metę i nie zdobył punktów. Rok później zanotował najlepszy sezon, zdobywając łącznie piętnaście punktów w klasyfikacji generalnej. Ogólnie do 1994 roku pięciokrotnie stawał na podium, lecz ani razu na jego szczycie. Gdy odchodził z F1, był kierowcą z drugą największą liczbą startów.
Po zakończeniu startów podjął się pracy maklera w Monte Carlo. Dzięki dobrym zarobkom mógł spędzać po kilka miesięcy rocznie podróżując po świecie. Rzadko udzielał się w środowisku F1. Zginął w 2014 roku w wypadku motocyklowym nieopodal Rzymu.
BRUNO GIACOMELLI
Włoch nie osiągnął wielkich sukcesów w F1. Zanim jednak trafił na szczyt, świętował triumfy w Formule 3 i Formule 2. Przez pierwsze lata startów występował w pojedynczych Grand Prix. Stałym kierowcą został w 1980 roku, po trzech sezonach wybiórczych występów.
W tamtym okresie urodzony w 1952 roku zawodnik był kolegą zespołowym wspomnianego wcześniej de Cesarisa w Alfie. Do Grand Prix Wschodnich Stanów Zjednoczonych 1980 podchodził jako kierowca z zaledwie czterema punktami w dorobku. Na torze Watkins Glen spisywał się nadzwyczaj dobrze. Świetnie radził sobie w czasówkach, a w kwalifikacji sensacyjnie pokonał Nelsona Piqueta o blisko 0,8 sekundy.
W wyścigu Giacomellego dopadły problemy z elektryką w aucie, przez co podobnie jak włoski poprzednik nie dotarł do mety wyścigu, do którego startował z pierwszego pola. Były kierowca Alfy, McLarena czy Tolemana tylko raz w karierze stanął na podium wyścigu Formuły 1. Jeździł regularnie do 1983 roku, by później po siedmiu latach przerwy wrócić na moment do startów w słabym teamie Life.
THIERRY BOUTSEN
Jeśli uważnie śledzicie newonce.sport, to możecie wiedzieć, że Belg był pierwszym kierowcą F1, który opowiedział nam wiele historii z kariery. Aby zadebiutować w elicie, musiał zdobyć kilkaset tysięcy dolarów. Stawał piętnaście razy na podium Grand Prix, ale dopiero przy okazji ostatniego z nich zaliczył debiutanckie pole position.
Boutsen w latach 1989-1990 jeździł dla Williamsa. Miał być zastępcą dla Nigela Mansella, który odszedł do Ferrari. Brytyjski zespół był dopiero przed swoimi najlepszymi czasami. Choć Belg pojawiał się na podium, a nawet trzykrotnie zwyciężał w wyścigu, to w skali całego sezonu nie mógł dorównać McLarenowi.
Przy okazji ostatniego podium w karierze, Boutsen odniósł jedyne pole postion. Okazał się najlepszy w kwalifikacjach do Grand Prix Węgier. W samym wyścigu również spisywał się znakomicie, choć po latach wspominał, że o mały włos, a nie dowiózłby pierwszego miejsca do mety.
– Węgry wiążą się z niesamowitą taktyką. Dramatycznie broniłem pozycji do samego końca. Gdyby wyścig potrwał o jedno czy dwa okrążenia dłużej, to zostałbym wyprzedzony – opowiadał nam w 2020 roku Belg. Dziś spełnia się jako sprzedawca luksusowych samolotów w Monte Carlo.
NICK HEIDFELD
Skoro wspominaliśmy o Kubicy, to należy również napisać kilka słów o jego ówczesnym partnerze z zespołu. Przez lata Heidfeldowi towarzyszył pseudonim „Quick Nick”. Powstał on w 2005 roku, gdy Niemiec jeździł dla Williamsa. To wtedy zdobył jedyne w karierze pole position.
Przed weekendem na Nurburgringu Heidfeld miał w dorobku trzy podia, z czego dwa miały miejsce w tym samym roku. Na domowym torze Niemiec czuł się nadzwyczaj dobrze. Zdobył pole postion wyprzedzając Kimiego Raikkonena i ówczesnego zespołowego kumpla, Marka Webbera. W samym wyścigu Heidfeld nadal trzymał tempo czołówki. Przegrał tylko z Fernando Alonso, zmierzającym po pierwszy mistrzowski tytuł.
Jak potoczyły się losy zawodnika, wie pewnie wielu polskich fanów. Przez lata tworzył skład BMW Sauber z Robertem Kubicą. Wspólnym startom towarzyszyło wiele oskarżeń o nierówne traktowanie. W rozmowie z newonce.sport Mario Theissen zaprzeczał mówiąc: „Chcę jednak mocno podkreślić, że nigdy nie faworyzowaliśmy Heidfelda kosztem Kubicy.
Heidfeld ścigał się w F1 do połowy sezonu 2011. Zastępował Polaka w Renault, gdy ten doznał wypadku podczas rajdu Ronde di Andora. Później próbował sił w serii FIA WEC czy raczkującej Formule E.
PASTOR MALDONADO
Formuła 1 miała w latach 80. Czy 90. „de Crasherisa”, a w drugiej dekadzie obecnego tysiąclecia pewnego Wenezuelczyka. Pastora Maldonado mało kto kojarzy z idealną jazdą. Bardziej zapamiętał się jako jeżdżące niebezpieczeństwo.
Grand Prix Hiszpanii 2012 na zawsze zostanie zapamiętany jako złoty weekend zawodnika. To był dopiero drugi sezon starów w F1. Do tej pory tylko dwukrotnie w karierze kończył wyścig na punktowanej pozycji. Kwalifikacje do Circuit de Catalunya początkowo skończył na drugim miejscu. Przesunięto go na pierwsze pole, gdy w bolidzie zwycięzcy, Lewisa Hamiltona, wykryto nieprawidłową ilość paliwa.
Pomimo pierwszego pola, masa osób nie wierzyła w możliwość powtórzenia sukcesu w wyścigu. Tuż za nim startował Ferndando Alonso. Przed swoją publicznością Hiszpan był piekielnie silny. Szybko objął prowadzenie, lecz Maldonado trzymał dystans. Wykorzystał problemy dwukrotnego mistrza świata z dublowanymi kierowcami i objął prowadzenie. Pomimo nacisków nie oddał go aż do mety.
Jak pokazał czas, było to pierwsze i ostatnie podium Maldonado w F1. Nigdy nie zbliżył się do wyczynu z Hiszpanii. Z czasem zamiast o utalentowanym zawodniku, mówiono o nim jak o piracie drogowym. W ostatnich latach brał udział w serii FIA WEC czy w 24-godzinnym wyścigu Le Mans.
Komentarze 0