„Kos”: mamy Quentina Tarantino w domu… i rozczarowanie roku w polskim kinie (RECENZJA)

Kos
fot. Łukasz Bąk/TVP Dystrybucja Kinowa

Z produkcją, która zgarnęła Złote Lwy na festiwalu w Gdyni jest jak z powstaniami w naszych dziejach. Fantazja może i godna podziwu, ale wszystko kończy się wpierdolem.

Film Pawła Maślony to wywrotowe kino historyczne, rozgrywające się w 1794 roku. Polska znajduje się w ruinie, w przededniu całkowitego rozbioru. Pojawia się jednak promyk nadziei. Do kraju wraca bohater wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych – Tadeusz Kościuszko. Tytułowy Kos (Jacek Braciak) kombinuje rebelię z udziałem szlachty i – novum – chłopów. Towarzyszący mu przyjaciel i były niewolnik Domingo (Jason Mitchell, czyli Eazy-E ze Straight Outta Compton!) doskonale rozeznaje się w sytuacji, bo naszych jaśniepaństwa od amerykańskich plantatorów różni jedynie – jak celnie odnotowują bohaterowie – uprawa pszenicy, a nie bawełny. Fun fact: nie jest to fikcja; Kościuszce faktycznie towarzyszył czarny ordynans. Śladami tej osobliwej – jak na osiemnastowieczne warunki – dwójki podąża rotmistrz Dunin (Robert Więckiewicz).

W tym samym czasie szlachecki bękart Ignac (Bartosz Bielenia) po śmierci ojca ucieka z majątku przed bratem, ekscentrycznym okrutnikiem (Piotr Pacek). Wykrada uprzednio testament, mający zapewnić mu tytuł. Drogi tych wszystkich postaci przetną się w dworku u pułkownikowej (Agnieszka Grochowska), gdzie osadzono drugą część Kosa.

Kos.jpg
fot. Łukasz Bąk/TVP Dystrybucja Kinowa

Jednym z filmów, który był dla mnie najważniejszy w przygotowaniach do tego procesu, były „Nędzne psy” Sama Peckinpaha. Poświęciłem mu bardzo dużo czasu. Przez chwilę kręciłem się wokół „Na wylot” Grzegorza Królikiewicza, myśląc o scenach przemocy. I oglądałem dużo horrorów spod znaku home invasion, które opowiadają o sytuacji, gdzie agresorzy wpadają po prostu do domu. Sporo moich inspiracji krążyło wokół tego, jak w ogóle podejść do finałowej sekwencji w dworku, która też w całości dzieje się we wnętrzu – mówił w jednym z wywiadów Paweł Maślona. Elektryzujące benchmarki w kontekście filmu o Kościuszce, prawda?

Poważnie zaśmiane jednak, że reżyser – ewidentnie samemu wyczuwając komizm sytuacji – dorzucił zaraz: odpowiadając może na pytanie, które nie padło, akurat w tym czasie niewiele oglądałem filmów Quentina Tarantino, ale jego wpływ jest tutaj dość oczywisty. A zaśmiane z uwagi na to, że Kos stanowi wyraźną wariację na temat Django – fantazyjnego rozliczenia z traumą niewolnictwa na wielkim ekranie. Zresztą nawet duet Braciaka i Mitchella od razu przywodzi przecież na myśl Christopha Waltza i Jamie'ego Foxxa. Na tym jednak nie koniec, bo gdy Maślona zbiera całą menażerię przy jednym stole, robi się z Kosa Nienawistna ósemka.

Kos
fot. Łukasz Bąk/TVP Dystrybucja Kinowa

Głód niepokornych remiksów mitów narodowych musi być u nas ogromny (szczególnie po latach forsowania paździerzowych akademii ku czci), skoro Kos spotkał się z tak entuzjastycznym przyjęciem. I skoro Filip Bajon w Gdyni zachwycał się, że mamy do czynienia z dziełem kompletnym; z genialnym film o świecie, który praktycznie nigdy nie był pokazany w polskiej kinematografii. No – jest wysoko. Na płaszczyźnie ideologicznej rzeczywiście odświeżająca jest polemika z naszą wyobrażoną Polską szlachecką i wprowadzenie do szerszego dyskursu chłopskiej niedoli. Ciekawa skądinąd koincydencja, że podobne tony wybrzmiewają w tym samym czasie w serialu 1670.

I zawsze chwalebne będzie mierzenie się z folwarcznym przemysłem okrucieństwa, który stanowił prolog do współczesności. Zwłaszcza, że zasięg Kosa przerasta nieporównywanie zasięg Chamstwa Kacpra Pobłockiego. Ale nie ma też co dorabiać filozofii do filmu, który nie tylko jest creepersko wtórny, ale też dość nieudolny.

Kos
fot. Łukasz Bąk/TVP Dystrybucja Kinowa

Powracać w kontekście Kosa będzie Nienawistna ósemka. Kiedy bohaterowie zabierają się za karty podczas stypy, przypomina się też kultowa scena w tawernie z Bękartów wojny. O ile jednak Tarantino po mistrzowsku zagęszcza atmosferę i buduje dramaturgię, Maślona w najlepszym razie przynudza, a w najgorszym razie irytuje.

Przydałby mu się pewnie budzący postrach antagonista, ale ma Roberta Więckiewicza, który gra Roberta Więckiewicza wcielającego się w rosyjskiego rotmistrza. Może i dość charyzmatycznego, ale pozbawionego śledczej dociekliwości w stopniu niedorzecznym. Nieszczególnie chce się kibicować Kościuszce Jacka Braciaka; Ignac Bartosza Bieleni – pomimo całego dramatu wpisanego w postać – wypada chwilami wręcz memicznie. Zasadniczo ten film nie za bardzo pozwala uwierzyć w bohaterów. Niezmienny więc podziw dla Agnieszki Grochowskiej, która tak jak heroicznie walczyła o Wałęsę, tak teraz z klasą walczy o Kosa. Powiedzmy, że na plus także Piotr Pacek, kreujący w operetkowym stylu odpychającego szlachcica oraz Łukasz Simlat jakby wprost z sarmackiego kina grozy.

Jakby mało było problemów z galerią postaci, niedostatkami napięcia i lukami w scenariuszu, Kos jeszcze słabo wygląda. Bardzo boleśnie wypada na tym poziomie korespondencyjny pojedynek ze wspomnianym już 1670. I to pomimo nagrody za charakteryzację w Gdyni.

Kos
fot. Łukasz Bąk/TVP Dystrybucja Kinowa

Chciało się uwierzyć, że nasze kino historyczne nie musi defaultowo rozczarowywać. Że skoro z Powstania Wielkopolskiego udało się zrobić kryminał fantasy (niepopularna opinia, hehe), to czemu miałoby się nie udać zrobić westernu z przygotowań do Insurekcji Kościuszkowskiej. Ale wtedy – w 1794 roku entuzjazm został zduszony po kilku miesiącach. Tym razem wystarczyły dwie godziny.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Senior editor w newonce.net. Jest związany z redakcją od 2015 roku i będzie stał na jej straży do samego końca – swojego lub jej. Na antenie newonce.radio usłyszycie go w autorskiej audycji „The Fall”, ale też w "Bolesnych Porankach". Ma na koncie publikacje w m.in. „Machinie”, „Dzienniku”, „K Magu”,„Exklusivie” i na Onecie.
Komentarze 0