Jeśli raz się do ciebie coś przyczepi, to nawet n-te dementi nic nie wskóra. Większość tych, którzy walili w ciebie jak w bęben, nadal będzie to robić, tu i tam umieszczając komentarze o byciu konserwą, a elokwentniejsi postawią zapewne na wystukanie liter składających się na przechrztę. Co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Bonson i ałtotjunożerca to dla wielu słowa tożsame, a walka z tym drugim to jak walka z wiatrakami.
Jak wspominał sam zainteresowany, problemem nie jest dla niego sam fakt używania danego narzędzia, lecz to, co z tego wyniknie. Wbrew pozorom na krążku Królu Złoty technologicznych przemodelowań flow nie ma aż tak wiele. Ba, gdyby taki materiał wyszedł spod ręki któregoś zajawionego w technicyzację newcomera, można byłoby stwierdzić, że podszedł do sprawy bardzo, bardzo zachowawczo. Dużo więcej dzieje się w czystszej formie, znamionującej próbę rozwoju własnego skilla – zabawa epiforą, krzyczany flow, dobitny, acz pytajnikowy sposób wzięcia bitu (Nikt tu to spadkobierca Arrivederci KęKę), próby podśpiewywania, próby nadania wokalowi lekko metalicznego brzmienia. Mało w tym chojractwa, więcej myślenia kategorią prób i błędów, choć tych ostatnich nie ma znowu aż tak wiele. Wstydu brak, za to jest co dopracowywać.
No, mamy jeszcze autonomiczny remix Machine Gun Kelly'ego, w którym reprezentant Szczecina sytuuje się raczej bliżej Yelawolfa, co dla jednych będzie znakiem jakości, dla drugich psem pogrzebanym, a dla mnie zwyczajnym stwierdzeniem faktu. Jest coś jednak w tym, że ten track, podobnie jak Mała Lady Punk, pasują tutaj jak kwiatek do kożucha. Gro tej płyty to przecież smoliste, zawiesiste i jeszcze na dokładkę zwaliste produkcje, które idą noga w nogę, ramię w ramię, bo to jego żołnierze. Do przodu wyrywa się monumentalny, rozedrgany kawałek Bracie mój, ale usadza go Mama Tried Her Best, gdzie quasi-mumble'ujący Tymek dał jedną z najlepszych zwrot w karierze.
Dobrze, że ten projekt nie kończy się na AHA, bo do końca życia Bons nie opędziłby się od pytań na story, czy to odłożony do szuflady testament, który jakimś cudem z niej wypłynął. Czy to zatem najlepsza płyta w dyskografii, skoro najpoważniejsza? Nie, faworyci są inni, ale na pewno bardzo ważna, bo pozwalająca odejść od formuły, która sprawdza się od lat, ale i na dłuższą metę ogranicza. Czy to jednorazowy wyskok, czy też może przyczynek do czegoś nowego – czas pokaże. Gdyby chodziło o to drugie, nie miałbym nic przeciwko.