Gdy w 2011 roku Ray Allen bił rekord Reggiego Millera w liczbie trafionych trójek, mało kto spodziewał się, że ledwie dziesięć lat później zdetronizuje go ktoś inny. We wtorek dokonał tego Stephen Curry. Koszykówka poszła jednak w taką stronę, że dziś stoi przede wszystkim rzutami za trzy właśnie. I choć Curry swój nowy rekord jeszcze trochę wyśrubuje, to jednak za jakiś czas na pewno pojawi się ktoś, kto rzuci mu rękawice. A które rekordy w NBA pobić będzie trudno?
Był rok 2011, a Ray Allen przechodził do historii zdawało się na dobre. Byli jednak już wtedy tacy, którzy wróżyli, że jeśli ktoś Allena doścignie, to będzie to 23-letni wtedy Stephen Curry. Gdy w Bostonie działa się historia, Curry i Warriors wysoko przegrywali w Phoenix. Był to dopiero drugi sezon Stepha w lidze. Przeciwko Suns trafił dwie trójki i zdobył 12 oczek. Gdy Allen bił rekord Millera, tych trójek na koncie miał dokładnie 2561.
Curry swoją gonitwę rozpoczynał z zaledwie 247 trafieniami z dystansu – a przecież Ray zdołał jeszcze kilkaset trójek do swojego rekordu dołożyć. Dziś na liście stu najlepszych strzelców najmłodszym zawodnikiem jest Bradley Beal z rocznika 1993. Wśród dwustu najlepszych miano najmłodszego zgarnia natomiast Devin Booker, rocznik 1996. Różnice między nimi a Currym to jednak odpowiednio ponad 1500 i 2000 trójek – przepaść.
Nowy rekordzista na razie nie musi więc oglądać się za siebie. Zamiast tego Curry będzie spokojnie swój rekord śrubował. Raczej jeszcze w tym roku jako pierwszy w historii dobije do 3000 trafień z dystansu. 33-latek powinien pograć jeszcze kilka lat na wysokim poziomie, a nawet za 4-5 lat ze swoim rzutem wciąż będzie piekielnie wartościowym weteranem – nawet jeśli nie będzie roztaczał wokół siebie już tak dużej grawitacji, jak teraz.
Z czasem może jednak pojawić się ktoś, kto wynikom Curry’ego będzie w stanie zagrozić (szczególnie w erze trójek). Taka już kolej rzeczy – wszak rekordy są po to, by je łamać. Jest jednak kilka takich rekordów w NBA, które poprawić będzie ciężko. Bill Simmons w „Wielkiej Księdze Koszykówki” wydanej w 2009 roku pisał o dziesięciu rekordach, których jego zdaniem nie da się pobić. Z tych dziesięciu przetrwało na razie… osiem.
Na liście były bowiem takie rekordy jak najwięcej strat zawodnika w jednym sezonie (422; wynik pobity w rozgrywkach 2016/17 przez Jamesa Hardena i jego 464 strat) oraz najlepszy bilans drużyny w sezonie zasadniczym (72-10; wynik pobity w rozgrywkach 2015/16 przez Golden State Warriors, którzy zrobili bilans 73-9).
A co z pozostałymi rekordami z listy Simmonsa? Jak dziś wyglądają szanse na ich pobicie?
Kilka lat temu James Harden zbliżył się do średniej 40 punktów, ale zdołał ją utrzymać tylko przez kilka tygodni. Do tego wyniku Wilta komukolwiek będzie ciężko równać, nawet jeśli w latach 60. nie było jeszcze linii rzutów za trzy punkty, a z każdym ostatnio rokiem tempo gry jest coraz szybsze – tym bardziej że Chamberlain w tamtym sezonie grał średnio po… 48.5 minut na mecz (bo dogrywki), ustanawiając kolejny rekord, którego raczej nikt nie pobije.
Do tego wyniku raczej już nikt się nigdy nie zbliży. Dziś całe zespoły mają niekiedy problem zebrać tyle piłek w jednym meczu, a wielkie oczy robi się, gdy gracz dobije do 30 zbiórek. W teorii szybsze tempo i więcej trójek sprzyja większej liczbie zbiórek, ale Chamberlain pod tym względem po prostu nie miał sobie równych. Inne czasy – Wilt karierę zakończył z resztą z prawie 24 tysiącami zbiórek na koncie. Dwight Howard wciąż ma około 10 tysięcy mniej.
Trudno sobie dziś wyobrazić, by ktokolwiek mógł zrobić lepszy wynik i wygrać więcej mistrzostw niż Bill Russell. Przy obecnie skonstruowanej NBA największe na to szanse miałby dobry gracz zadaniowy, który jednak musiałby mieć nosa i regularnie grać dla ekip walczących o mistrzostwo. Swego czasu w tej roli znakomicie odnalazł się Robert Horry, ale nawet on zdołał zdobyć „tylko” osiem tytułów mistrzowskich.
Każda seria zwycięstw powyżej 15 wygranych z rzędu robi dziś wielkie wrażenie, a co dopiero, gdy zespół wygrywa 33 kolejne spotkania? Lakers nie przegrali przez ponad dwa miesiące. Ten rekord kiedykolwiek będzie pobić bardzo trudno. Najbliżej byli Miami Heat z wielką trójką w składzie w 2013 roku. Nie przegrali łącznie przez 53 dni i pokonali 20 różnych zespołów, ale ich licznik zwycięstw zatrzymał się na 27.
Chamberlain nigdy później już nie zbliżył się do tego wyniku z 1962 roku, a przez lata próbowało wielu innych. Rady nie dał nawet Kobe Bryant, który w 2006 roku zdobył 81 punkty. Do pobicia tego rekordu potrzebny będzie jednak najprawdopodobniej splot sprzyjających wydarzeń, może nawet mecz z kilkoma dogrywkami. Bardzo trudne, ale do zrobienia – dodatkowo pomaga rewolucja trójek, z czego Wilt korzystać przecież nie mógł.
Spory wyczyn, ale rekord jak najbardziej do pobicia. W ostatnich latach najbliżej tego wyniku byli Rajon Rondo (25 w 2017 roku) czy Russell Westbrook (24 w 2019). Co ciekawe, niecałe dwa tygodnie po historycznym występie Skilesa aż 28 asyst rozdał John Stockton. To był jego najlepszy wynik w karierze, ale na rekord nie starczyło. Legenda Jazz ma jednak swoje rekordy, które pobić będzie piekielnie ciężko: 15806 asyst i 3265 przechwytów w karierze.
Rekord do pobicia już niemożliwy. Na tej liście więc najbezpieczniejsza opcja, a to za sprawą zmian w przepisach, jakie liga wprowadziła w związku z Sheedem. Otóż teraz zbyt dużo przewinień technicznych oznacza karę zawieszenia. Dlatego, nawet jeśli ktoś by się postarał, to i tak może najwięcej zebrać 36 przewinień technicznych. W ostatniej dekadzie najwięcej „dachów” w jednym sezonie wyłapał Dwight Howard (25 w rozgrywkach 2017/18).
Fantastyczny wynik, ale chyba jednak do pobicia. Może nie przez największą gwiazdę jak Curry, który przecież wolne rzuca znakomicie, lecz w ciągu całego sezonu oddaje tych prób zbyt dużo, by zachować tak wysoką skuteczność. Calderon ostatecznie przez calutkie rozgrywki spudłował tylko trzy z 154 prób. Miał też serię 87 kolejnych trafień – do wyrównania rekordu Michaela Williamsa z 1993 roku zabrakło niewiele, bo zaledwie dziesięciu.