Kukon x Magiera: to nie radosny hip-hopek, tylko ciężkie opowieści hardkorowego gnoja (WYWIAD)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
kukonxmagiera.jpg
fot. Bartosz Hołoszkiewicz

Mało jest w środowisku rapowym tak nieoczywistych duetów producent/MC. Przy okazji premiery albumu Afera porozmawialiśmy z Kukonem i Magierą m.in. o ostrej selekcji materiału, zarażaniu loopem, długach i odejściu od etosu podziemności.

Nie możemy zacząć od niczego innego – sprawdzasz Kuba, jak wypłaszcza się krzywa?

Kukon: Chyba każdy widzi, co się dzieje. Jak koronawirus był najmniej aktywny to siedzieliśmy w domach, teraz, jak jest bardzo aktywny, wychodzimy wszędzie. Wiem, że ludzie wkurwili się po moim kawałku...

Wywołałeś sporą burzę swoim Hot16.

K.: Tak, ale mówię, co myślę i co mi się podoba. Nie czuję zbyt dużej odpowiedzialności za swoje słowa. Kto miał zrozumieć sens moich wersów, ten go zrozumiał.

Zwróciłeś wcześniej uwagę na kwestię odmrożeń. Wygląda na to, że koncerty będą coraz większe, ale ich brak mocno uderzył artystów po kieszeniach.

Magiera: Sam nie wiem, jak to będzie i też nieszczególnie muszę wiedzieć, bo nie gram koncertów. Kuba pewnie ma jednak swoje zdanie na ten temat.

K.: Jestem już zabukowany na sierpień na festiwal. Nie jestem organizatorem, ale mam nadzieję, że odbędzie się to w normalnej atmosferze.

Grać można też po albumie, a wy właśnie wydaliście swój pierwszy wspólny. Jak w ogóle doszło do tej współpracy? Jesteście z różnych pokoleń, to nie takie oczywiste.

M.: Klasycznie – spotkaliśmy się w sieci. Mam tak czasami, że jak wpadnę na coś, co mi się mega spodoba, to nie mogę się powstrzymać i od razu piszę do autora. Napisałem więc do Kukona z czapy coś w stylu: zajebiste gówno, wymieniliśmy parę zdań...

K.: Po prostu powiedziałeś mi, że jestem zajebisty. Tak serio to wiadomo, że kojarzyłem Magierę ze starych czasów, ze słuchania White House'ów. Byłem zajarany od samego wejścia.

M.: Mieliśmy zrobić jeden numer, ale powstały trzy. Ogółem nagraliśmy dużo kawałków, myślę, że około dwudziestu. Była ostra selekcja.

K.: I wyleciał jeden sporny utwór. A w zasadzie to dwa, bo był jeszcze Hakerzy-dilerzy.

A ten pierwszy to jaki?

M.: Uważam, że zajebisty, jednak niepasujący do całości. Taki radosny hip-hopek, a tu są jednak ciężkie opowieści hardkorowego gnoja.

K.: Też go lubiłem, ale po czasie uznałem, że jest kiczowaty. Był strasznie miękki, taka hitowa radiówka.

Widać, że macie dobry przelot. No to wprost: dlaczego podczas prac nad Aferą jeden pomyślał o drugim, że ten jest zajebisty?

M.: Robię muzykę już bardzo długo, ale najbardziej jaram się świeżością – tym, że raper ma coś do powiedzenia i jest spontaniczny. Nie chodzi o to, że robi cokolwiek na odpierdol, tylko rzuca prostą dwójkę czy czwórkę i od razu słyszysz głębię. Kuba pisze bardzo obrazotwórczo, trafia to do mnie.

K.: W przeszłości zrobiłem dwie płyty z producentami. Jak zacząłem pracować z Tomkiem to zauważyłem większy profesjonalizm w tworzeniu projektów i doświadczenie. Jestem dość chaotyczny, najchętniej powiedziałbym: chuj, puszczamy bez aranżu. I często tak to wyglądało, gdy tworzyłem przed nim. Tutaj on był mózgiem, który ogarniał wszystko od A do Z. Ba, najpierw podrzucił mi paczkę, w której było chyba ze 200 bitów.

Strasznie duża liczba. Tomek, musisz chyba w każdej minucie coś produkować, co?

M.: Ktoś napisał ostatnio, że minęły niedawno dwa lata od płyty White House Connection. Tam już były tylko trzy kawałki Laski, reszta była moja. Rok przed wydaniem tego materiału zacząłem robić dużo bitów i tak już zostało, bo mam nie tyle wenę, ile ochotę. Robię szkic, żeby zainspirować danego rapera, by coś nagrał, a dopiero potem tworzę właściwą wersję, już razem z nim. Nie jestem typowym producentem, który ma paczkę 30-40 podkładów, do których można dołożyć rap. Ja daję pomysły, potem robimy numery.

Zawsze tak miałeś czy przyszło z czasem?

M.: Z czasem. Zauważyłem, że Kukon ma w pewnym sensie podobnie – słyszy fragment, coś mu przeskakuje w mózgu, nagrywa prevkę w Messengerze i później ją modyfikuje. Wiadomo, że szkic musi być u mnie w miarę konkretny, ale nie mam już tak jak kiedyś, gdy starałem się zrobić od razu dopracowany bit z wieloma bajerami w środku. Zarażanie loopem jest ciekawsze.

Etap White House'u jest już zamknięty?

M.: Projekt jest wygaszony. Łukasz poszedł w stronę wideo, ale wciąż normalnie ze sobą gadamy. Nie chcę jednak za bardzo rozwijać tego tematu, bo też nie chcę rozprawiać o tym, co nie jest związane z wiadomą płytą.

Okej, w takim razie przejdźmy do płyty. Coś czuję, że sporo osób weźmie gospodarza za szowinistę.

K.: Gdy piszę numer to nigdy nie zastanawiam się, za kogo zostanę wzięty. I też nigdy nie myślę, że będę się z niego tłumaczył. Piszę, jak czuję. Czerpię dużo inspiracji z kobiet, na różnych płaszczyznach. Nie wiem, czy na tej płycie są jakieś nieprawidłowe treści – prędzej na poprzednich, bo teraz mam ustabilizowane życie osobiste.

M.: Chcę się wtrącić. Kukon opisuje relacje damsko-męskie takimi jakimi one są. Prosty przykład: spotykają się dwie pary, idą na piwko, rozchodzą się i… nagle laska mówi do swojego chłopaka: ja pierdolę, widziałeś, jakie on miał kurwa pazury?! To jest w tej muzyce, podane w podwórkowy sposób. Szczera gadka, bez konwenansów.

Wrócę do tego ustabilizowania. Pisałeś ten album w dobrym dla siebie momencie?

K.: Jeśli chodzi o kobiety to tak, a jeśli chodzi o inne sprawy – zupełnie nie. Miałem okres huśtawki moralnej, od bardzo złych do bardzo dobrych przeżyć. W sprawach prywatnych nie szło, w zawodowych szło jak nigdy. Afera to wahanie między dobrem i złem.

No tak, sporo w tych tekstach narkotyków i drogich alkoholi. Nie ma w tym kreacji?

K.: Nie ma. Nigdy nie kłamię w tekstach, zdarzają się przenośnie. Trzeba czasem czytać między wierszami. Chciałbym, żeby znanymi i naprawdę cenionymi raperami byli ci z charakterem. Teraz zdarza się, że ktoś nabija ogromne wyświetlenia, a przy tym mówi chuj wie co w tych swoich kawałkach, tylko zmyśla. Ludzie to weryfikują, ale i tak zbyt rzadko – możesz siedzieć bez przerwy w domu i nagrać album, w którym kreujesz się na gangusa. Nikt nie powie: sprawdzam.

Nie miałeś czasem wrażenia, że mówisz jednak zbyt dużo na bitach?

K.: Bardzo rzadko, ale czasem się gubię i zapominam, że piszę dla odbiorców z całego kraju, a nie moich czterech kumpli. Nie zdaję sobie sprawy z tego, jak dużo osób to przesłucha i zrozumie na swój sposób. Nie wiem, czy to jest mój problem, że zapominam o sferze publicznej. Chociaż... Jak mówię o prawniku to jednak nie ma w tle sprawy, w której ten wyciąga mnie z oskarżeń o zabójstwo.

M.: Na płycie jest jeden tekst, którego nikt nie wyczaił, ale mówi o pewnym ważnym wydarzeniu z życia, opisując je w dość oczywisty sposób.

K.: Mówisz o ojcu i Czarnym BMW? To najbardziej osobisty numer na płycie. Lubię dopierdolić czymś dosadnym, bo rozchodzi się o nagrywanie dla swoich ludzi. Bliżej mi do nich niż do 16-latki która puści to na JBL-u pod Lidlem. Może zacznę kiedyś postrzegać moich słuchaczy i siebie inaczej? Wtedy będę robił Język ciała.

Jesteś też swego rodzaju chodzącym paradoksem – niby szeroko znany, ale jednak nieco nieznany. Od dawna utrzymujesz się tylko z nagrywek?

K.: Od dwóch lat. Jestem człowiekiem, który potrafi kombinować, więc także dlatego jestem w stanie się utrzymać z pasji. Od zawsze musiałem kombinować, nigdy nie miałem lekko, kasa z rapu dawała mi motywację. Mieliśmy kiedyś taką melinę w Biłgoraju, w której nagrywałem pierwszą płytę. Siedziałem wtedy po uszy w skurwysyńsko dużych długach. Wtedy odezwała się osoba z QueQuality, że chce kupić mój numer na składankę. To był przełomowy moment, na tamte czasy duży hajs. Nagle skończył się stres, że nas za pięć minut wypierdolą lub odetną prąd. Zrobiło się luźniej.

To twoje dorastanie, nawet bez szczegółów, brzmi dość burzliwie.

K.: Nie byłem bananem z domu, delikatnie mówiąc... Moje rodzinne miasto dało mi tylko to, że poznałem super grupę, skupioną na robieniu muzyki. Poza tym – zupełnie nic. Inna sprawa, że mam też z dawnych czasów twardy tyłek.

Dla Magiery to nie nowość, ale ty po raz pierwszy znalazłeś się w majorsie. Jak wrażenia?

K.: Pomyślałem, że fajnie by było, gdyby ktoś nas odciążył w kwestiach wydawniczych i puścił to dużo szerzej. To był dla mnie eksperyment, takie sprawdzenie, czy wydawanie bardziej mainstreamowo przyniesie mi coś lepszego. Dotąd mogło się wydawać, że jestem przeciwny takim praktykom, ale zrobiłem to w zgodzie ze sobą. Dobrze było mieć jasny plan – wcześniej puszczałem single jak mi się chciało, teraz załatwiono za mnie również sprawy prawne związane z ZAiKS-em i tym podobnymi rzeczami.

M.: Faktycznie w pewnym momencie stwierdziliśmy, że puszczenie tego jako doraźny mixtape na kanale Kuby to niekoniecznie dobra droga – czuliśmy potencjał na grubsze granie. Wydaje mi się, że dla odbiorców nie powinno mieć to większego znaczenia, ale dla części pewnie jednak ma, bo nadal funkcjonuje etos undergroundu w kwestii wydawniczej.

Pozostaje pytanie – jak w zasadzie, poza fizykiem i cyfrą, będziecie promować wspólny krążek? Nie jesteście chyba największymi fanami mediów społecznościowych.

K.: Nie będziemy tego jakoś strasznie pchać ludziom do ryja.

M.: My nie z tych, którzy trzy razy na dobę wrzucają posty i pytają, czy ktoś już słuchał. Był plan, żeby zagrać coś specjalnego, ale premiera przesunęła się o dwa miesiące przez COVID – a chodził nam po głowie pomysł zagrania mikrotrasy.

K.: Może pojawi się chociaż jeden symboliczny występ z tym materiałem? Czas pokaże.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.